Recenzja "Szeryf Babilonu" Tom King

Wydawca: Egmont

Liczba stron: 304


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jacek Żuławnik

Premiera: 16 czerwca 2021

Toma Kinga sympatykom komiksów bliżej przedstawiać nie trzeba. Współpracował z DC Comics przy „Batmanie” i „Mister Miracle”, a z Marvel Comics nad „Vision”. Wszystkie te propozycje są od paru lat dostępne na polskim rynku i doczekały się miana kultowych. Tom King oprócz tego, że jest wziętym autorem, ma za sobą doświadczenie wojskowe. Stacjonował w Iraku, gdzie udał się po zamachach na World Trade Center. Ukończył także studia historyczne i filozoficzne na Columbia University. Jest człowiekiem wszechstronnym, posiadającym dużą wiedzę i lubiącym mówić o rzeczach, o których inni boją się nawet pomyśleć.

„Szeryf Babilonu” jest owocem wojskowych przeżyć autora. Początkowo pomyślany był jako seria kryminalna w stylu klasycznych tytułów Vertigo takich jak „Kaznodzieja” czy „Skalp”. Ostatecznie wydawnictwo skompilowało materiał do dwóch tomów. Pierwszy numer ukazał się w grudniu 2015 roku i spotkał się z uznaniem krytyków. Recenzenci podkreślali jego „głęboko osobistą” fabułę oraz „intrygujące” i „urzekające” osobowości bohaterów.

Rzecz osadzona została w parnym i zakurzonym Iraku. To tam były amerykański policjant, Chris Henry, pełni służbę szkoleniową. Ma za zadanie kształcić przyszłych irackich stróżów porządku na model zachodni. Wszystko układa się doskonale, aż do feralnego dnia, gdy jeden z rekrutów ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Poczucie misji nakazuje Henry’emu zwrócić się o pomoc w wyjaśnieniu sprawy Alego Al Fahara do wpływowej działaczki społecznej Sofii. To kobieta nie tylko urodziwa, ale także silna i potrafiąca odnaleźć się w muzułmańskim świecie. Spędziła wiele lat w USA, gdzie uciekła po zamachach na jej rodzinę. Sofia splata życiorysy amerykańskiego trenera z policjantem pełniącym służbę dla Saddama – Nasirem. Ten brodaty mężczyzna będzie wytrychem, który posunie akcję na kolejne poziomy wtajemniczenia. W pewnym momencie pojawią się terroryści, służby specjalne, fanatycy religijni i wiele innych społeczności, tak charakterystycznych dla Iraku na początku XXI wieku.

„Szeryf Babilonu” pomyślany został jako kryminał, który ma obrazować brutalne realia życia na Bliskim Wschodzie. King rozpisuje tu kilka wyjątkowo sugestywnych scen. W jednej z nich do stołówki pełnej policjantów wchodzi zakryta młoda dziewczyna wyposażona prawdopodobnie w pas szahida. Nikt nie bada co niesie w dłoni, jakie są jej motywacje. Kilka kul z broni snajperów załatwia sprawę. W innym miejscu Chris stojący na ulicy jest zaczepiany przez młodego Irakijczyka. Ten chce mu sprzedać prasę pornograficzną. Amerykański były policjant nie ma jednak pewności, co młody człowiek wyjmie zza siebie, na wszelki wypadek wymierza więc w niego lufę pistoletu. To właśnie takie małe kadry budują w komiksie atmosferę permanentnego napięcia i strachu. Atutem albumu jest niewątpliwie jego klimat – wiarygodny, bo oparty na własnych doświadczeniach.

Za ilustracje, podobnie jak w „Mister Miracle” i „Batmanie” odpowiadał Mitch Gerads. Charakterystyką jego prac jest wprowadzanie człowieczeństwa i realizmu do tego, co pozornie wydaje się nieludzkie. Jego plansze wypełnione są brudem, kurzem i krwią. Nie boi się malować przed odbiorcami przerażających kadrów podcinania gardła czy dziury ziejącej w głowie. Jego kreska jest wyraźna, a kolorystyka celowo dobrana tak, aby jeszcze bardziej wzmacniać przekaz słów. Ciekawym zabiegiem było na przykład skupienie się na zielonych barwach w sytuacji, gdy bohaterowie znajdowali się w tak zwanej zielonej strefie, czyli przestrzeni międzynarodowej położonej w centrum Bagdadu. A to tylko jeden z wielu zabiegów formalnych stosowanych przez Geradsa.

„Szeryf Babilonu” to na pewno ciekawa pozycja, która jednak nie ustrzegła się pewnych uproszczeń. Jedną z nich jest charakterystyka głównego bohatera – idealisty ocierającego się wręcz o fanatyzm na tle humanizmu i sprawiedliwości. Takich postaci w literaturze i kinie było już bardzo wiele i za każdym razem wyglądają sztucznie – pozbawione wątpliwości, wypełnione poczuciem obowiązku i miłością do drugiego człowieka. Innym problemem jaki mam z tym albumem jest sama fabuła. Nieźle zakręcona, odsłaniająca wiele nieoczywistych stron życia w Iraku, ale jednocześnie trochę zbyt widowiskowa. Wolę jednak mniejsze dramaty skupione na psychologizacji postaci. Zdaję sobie jednak sprawę, że w tym aspekcie będę wyjątkiem, a wplecenie konwencji kryminału do żołnierskiego świata, jest dla wielu czytelników pożądane. Dla nich ten komiks będzie prawdziwym objawieniem.

Recenzja "Opowieści niesamowite z języka polskiego"

Wydawca: PIW

Liczba stron: 640


Oprawa: twarda


Premiera: 25 maja 2021

Państwowy Instytut Wydawniczy zaprezentował kolejną odsłonę cyklu Opowieści Niesamowitych. Po pisarzach z Rosji, Francji, Niemiec, Anglii, Walii, Irlandii i USA, przyszedł czas na autorów polskich. Część z nich znamy i cenimy od lat, choć nie zawsze ich nazwiska kojarzymy z grozą i fantastyką. Franciszek Mirandola czy Stefan Grabiński to absolutni klasycy, których „Ulicę dziwną”, „Dolę”, „Czad” oraz „Błędny pociąg. Legendę kolejową” przypomina się regularnie przy różnych okazjach. Nieco bardziej oczytani w niesamowitości odbiorcy, bez większych problemów poznają także „Rebusa” Antoniego Lange czy „Koniec rodziny Jasnych” Stanisława Balińskiego. Nie mogło zabraknąć na liście „Dziwnej opowieści” Reymonta, „Sanatorium po Klepsydrą” Schulza, „Ze wspomnień Ijona Tichego III” Lema, „Błędnego ognika” Leśmiana czy kilku nowel Józefa Maksymiliana Ossolińskiego oraz Zygmunta Krasińskiego. Do liczącego ponad 600 stron tomu trafiły też dzieła mniej rozpoznawalne, chociaż już parokrotnie zamieszczane w różnego rodzaju antologiach grozy. Mowa tu chociażby o utworach Józefa Korzeniowskiego czy Jana Barszczewskiego. Na „Amulet Ozirisa” Wacława Filochowskiego, „Ostatni taniec na statku „Makaber” Mieczysława Smolarskiego oraz „Przygodę Huberta Pogody” Józefa Relidzyńskiego trafiłem po raz pierwszy w życiu.

Zebrane w tomie opowieści doskonale oddają charakterystykę gatunku grozy, która rozwijała się w Polsce zgodnie ze Słowiańską specyfiką. Inspiracją dla licznych twórców były przede wszystkim ludowe klechdy. To z tego gatunku autorzy czerpali szkielet konstrukcyjny swoich opowiadań, pełen odwołań do legend, podań i wiejskiego klimatu. Na kanwie tych motywów formułowali fantastyczne narracje, pełne dziwnych stworzeń i ponadnaturalnych mocy. Ważnym elementem większości utworów jest także analiza obłędu i granic ludzkich pożądań. Polskie opowieści niesamowite to utwory mroczne, sugestywne, raz odwołujące się do symbolizmu i oniryzmu, by za chwilę skupiać się na emocjach bohaterów, szaleństwie i psychoanalitycznych teoriach Junga.

Można ten zbiór czytać na kilka sposobów. Jednym z pomysłów jest wyrywkowe poznawanie pojedynczych opowiadań. Tom zawiera wiele narracji kilkustronicowych, ale są też nieco dłuższe teksty (np. „Duch Białego Szczytu” czy „Przygoda Huberta Pogody”). Inną opcją jest skupianie się na danych autorach i motywach, które ich pasjonowały. Tę formę polecam szczególnie tym wszystkim czytelnikom, którzy w książkach szukają czegoś więcej niż fabuły. Dokładna analiza biografii pisarza, jego sytuacji życiowej w momencie tworzenia dzieła, poznawanych przez niego lektur – to wszystko daje szanse zaobserwować więcej, niż widać pozornie. Można też czytać „Opowieści niesamowite z języka polskiego” kluczem historycznoliterackim. Zebrane tu teksty są przecież bardzo różne – od prostych gotyckich powiastek z wampirami i czarownicami w roli głównej, przez symboliczną baśń, eksperymenty ze znikaniem, podróże w czasie, aż po elementy psychoanalizy. Wraz z rozwojem wyobraźni i odkryciami naukowymi, polska opowieść grozy ewoluowała tak w sensie fabularnym, jak i formalnym. Fantastyka z czasem przestała służyć już zaledwie przedstawieniu baśniowej atmosfery, a stała się składową refleksji nad egzystencją i poznaniem człowieka. Przyglądanie się temu zjawisku jest doprawdy pasjonujące.

Nie ma w książce miejsca na nudę czy przewidywalność. Lem, Górski, Leśmian, Lange czy Sosnkowski udowadniają, że polskie nowele pełne grozy stoją na światowym poziomie (choć czasami nierównym). O jej sile mogą świadczyć też utwory i nazwiska, które mimo pokaźnych rozmiarów nie zmieściły się do wykazu. „Lekarz magnetyczny” Józefa Dzierzkowskiego, „Biała róża Pinettiego” Aleksandra Groza, „Władca czasu” Józefa Bohdana Dziekońskiego, „Ja gorę” Henryka Rzewuskiego czy „Historia komandora Torelwy” Jana Potockiego to absolutne klasyki, które domagają się wydania kolejnego tomu. I jestem przekonany, że on ponownie liczyłby ponad 600 stron.

Recenzja "Krawędź" Lidia Yuknavitch

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 168


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Kaja Gucio

Premiera: 5 maja 2021

Lidia Yuknavitch urodziła się 18 czerwca 1963 roku. Jest amerykańską pisarką, nauczycielką i redaktorką mieszkającą w Oregonie. Na swoim koncie ma kilkanaście książek, z których dwie mógł poznać już polski czytelnik - Księgi Joanny i esej Misfit. Manifest. „Krawędź” jest zbiorem opowiadań nominowanym do The Story Prize, amerykańskiej nagrody dla najlepszego tomu opowiadań (w ostatnich latach nominacje otrzymywały między innymi dobrze nam znane książki – „Grand Union” Zadie Smith, „Floryda” Lauren Groff, „Tęsknota za innym światem” Ottessy Moshfegh czy „To, co możliwe” Elizabeth Strout). Najnowsze dzieło Yuknavitch znalazło się się w zestawieniu najważniejszych książek roku portali bustle.com i lithub.com.

W „Krawędzi” autorka oddaje głos ludziom z marginesu społecznego. Mamy tu byłą narkomankę, pływaczkę uciekającą z rozdartego wojną kraju, sierotę z Europy Wschodniej, która straciła rękę i została przeszkolona do nowej pracy jako handlarz organów na czarnym rynku i wiele innych. To osoby, które nie potrafią zaadaptować się w otaczającej je rzeczywistości. Nie mają swojego miejsca na ziemi, ciągle czegoś szukają, nie akceptują siebie takimi, jakimi są. Pewnie właśnie dlatego los niczego im nie ułatwia.

Zakres tematyczny zbioru jest bardzo szeroki, bo też i zawartych tu historii jest całkiem sporo. To miniatury, w których jak mantra powraca temat feminizmu. Yuknavitch w jednej ze swoich narracji przywołuje pojęcie slut-shamingu. Jest zaangażowana w to, aby kobiety nie czuły się winne lub gorsze z powodu zachowań związanych z seksem. Daje temu upust w bardzo mocnych słowach i metaforycznych obrazach. Ten psychodeliczny i bulwersujący styl przedstawiania politycznego stanowiska jest w „Krawędzi” stosowany bardzo często. Autorka nie chce owijać w bawełnę, lubi szokować wulgaryzmem czy dosłownością. Inna sprawa, czy takie kreowania świata może jeszcze współczesnego czytelnika poruszyć. Mnie ten brutalny realizm pozostawił obojętnym.

Zbiór przedstawia wiele smutnych historii krytykujących zjawiska globalizacji, rozpadu rodziny, braku empatii ze strony ludzi czy wreszcie migracji. Każda narracja zbudowana jest w podobny sposób. Historie są dziwne, co wynika z połączenia naturalistycznych opisów z silną symboliką. Niestety, jak w przypadku wielu innych zbiorów opowiadań, początkowa inność staje się z czasem schematyczna. Opowieści Yuknavitch zwykle zaczynają się od opisu bohatera. Przykładowo dziewczyna rozumie siebie „jako ciało wywrócone na lewą stronę”, którego „niebieskie żyły wystające na jej szyi i skroniach upiornie przypominały mapę Syberii”. Nie wdając się w szczegóły charakteru  czy życiorysu, autorka nakreśla centralną tajemnicę opowieści, która ma opisać trudną sytuację protagonisty – w tym konkretnym przypadku chodzi o przemyt prostytutek z Europy Wschodniej. Zanim jednak zdążymy jakoś zżyć się z tymi realiami, z tym konkretnym bohaterem, historia kończy się serią niezrozumiałych sformułowań lub zwrotem akcji w ostatniej chwili. I tak przez kilkanaście kolejnych historii, które właściwie należałoby nazwać scenkami, niż opowiadaniami. Zamazując parę szczegółów jednego tekstu, uzyskujemy korpus, który z powodzeniem można przekleić w kolejnej historii.

Są w „Krawędzi” opowiadania niezłe, jak chociażby „Kosmos” czy „Przyciąganie”. W nich można jakoś zidentyfikować się z bohaterem. Wejść w ten hermetyczny świat, spróbować zrozumieć powagę sytuacji. Za mało jednak tak dopracowanych tekstów. Książka pozostawiła mnie obojętnym na przedstawione problemy. Yuknavitch porusza za dużo tematów, w zbyt sformalizowanej i skondensowanej formie, do tego ze zbyt dosadną krytyką. Nie pokusiła się także o opisanie szerszego planu przywołanych zdarzeń, przez co za kilka miesięcy pewnie żadnej historii pamiętać już nie będę. A nie o to chodzi w czytaniu książek. Spore rozczarowanie.