Liczba stron: 344
Oprawa: zintegrowana
III wojna światowa rozpoczęła się z hukiem. Albania zbombardowała Neapol. Egipt zbombardował Anglię i Stany Zjednoczone. Stany Zjednoczone i inne państwa zrzeszone w NATO wypowiedziały wojnę Związkowi Radzieckiemu. W ten cały zamęt włączają się też Chiny, które korzystając z okazji zrzucają bomby kobaltowe na ośrodki przemysłowe w największym państwie na świecie. Tysiące bomb podziurawiło cywilizację i zniszczyło życie na znacznej części planety. Tylko populacje zamieszkujące fragmenty Ameryki Południowej, Afryki Południowej i Oceanii przetrwały. Ale na jak długo?
Napisany w 1957 roku przez brytyjsko-australijskiego autora Nevila Shute'a (1899-1960), „Ostatni brzeg” to powieść postapokaliptyczna prezentująca doświadczenia mieszkańców Melbourne po zakończonej wojnie nuklearnej. To jedna z kilku tego typu książek, które ukazały się w następstwie Holokaustu oraz bombardowań Hiroszimy i Nagasaki, w czasach, gdy zimna wojna między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim rozkręcała się na dobre. Co ją wyróżnia i dlaczego warto po nią sięgnąć w dobie pandemii?
W ostatnich latach literatura postapokaliptyczna wiązała się z hordami zombie („The Walking Dead”), zdziczałymi kanibalami („Droga”) oraz wodzami niewolników („Mad Max”). Świat po kataklizmie kojarzył ze strachem, napięciem, atakami bestii, zezwierzęceniem. Tymczasem „Ostatni brzeg” prezentuje ludzi, którzy spokojnie kontynuują swoje życie. Relaksują się na plaży, pielęgnują roślinki, gromadzą mleko, piją brandy, idą do pracy. Jej melancholijny rytm sprawia, że to prawdopodobnie najbardziej stonowana powieść postapokaliptyczna, jaką dane jest nam poznać. Powściągliwa jest nawet podróż okrętu podwodnego dowodzonego przez kapitana Dwighta Towersa. A cel misji jest przecież tajemniczy i niepokojący – załoga, w której skład wchodzi także Peter Holmes, ma za zadanie zbadać źródło sygnałów radiowych nadawanych ze Stanów Zjednoczonych. Ten epizod nie jest dla Shute'a pretekstem do wymyślania kolejnych katastroficznych płycizn. Wykorzystuje go do ukazania kondycji załogi oraz opisania rodzących się relacji wymienionych bohaterów. Dlatego też finał eskapady jest tak banalny - to zwykły przypadek decydował o nadawaniu trudnych do odczytania wiadomości.
Z czasem życie mieszkańców coraz bardziej zaczyna różnić się od tego, co znali wcześniej. Z powodu deficytów benzyny, przemieszczanie się jest możliwe tylko przy wykorzystaniu kolei. Zaczyna brakować innych, podstawowych produktów spożywczych i przemysłowych. Nie powoduje to jednak chaosu ani paniki. Wszyscy pogodzili się z nadchodzącą śmiercią. Rozmawiają bez zbędnych emocji, zakładają ogródki, ogradzają farmę, łowią łososie. Shute prostymi słowami, bez nadmiernie rozbudowanych środków wyrazu, metodycznie opisuje następujące po sobie wydarzenia. Dopiero w finale pozwala sobie na nieco więcej uczuć i wzruszeń, nie przeciągając jednak struny. Ostatecznie wszystko kończy się tak, jak powinno.
„Ostatni brzeg” to powieść obnażająca bezsens wojny i zagłady nuklearnej. To też jedno z najbardziej sugestywnych świadectw życia w oczekiwaniu na zagładę. Być może książka straciła już nieco na aktualności – trudno dziś spodziewać się eskalacji konfliktu chińsko-rosyjskiego, który wynikł „w następstwie wojny pomiędzy Rosją i siłami NATO, będącej rezultatem wojny izraelsko-arabskiej rozpoczętej przez Albanię”. Nie ma tu też rozbudowanego świata wirtualnego, który obecnie przypuszczalnie pozwoliłby na zahamowanie tej fali absurdu. „Ostatni brzeg” poraża jednak czymś innym - uniwersalizmem i chłodem. Realizmem w portretowaniu ludzkiego życia. Bardzo dobra rzecz.