Wydawca: PIW
Liczba stron: 200
Oprawa: twarda z obwalutą
Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz
Premiera: 14 maja 2020 r
W. G. Sebald,
słynny niemiecki pisarz, w swoim zbiorze esejów „Opis nieszczęścia”, niedawno
wznowionym przez Wydawnictwo Ossolineum, jeden tekst poświęcił Robertowi
Walserowi. Przygląda się tam jego życiu, zachowaniom, inspiracjom, a także
dziełom, między innymi „Zbójowi”, którego nazywa „najbardziej udanym
i śmiałym dziełem Walsera”. Pisze też takie zdanie „Sam Walser zauważył
kiedyś, że w gruncie rzeczy w kolejnych drobnych utworach prozą pisze wciąż tę
samą powieść, powieść, którą można by określić „jako wielorako pociętą albo
pokawałkowaną księgę własnego Ja”. Ten cytat bardzo dobrze oddaje to, co
czytelnik otrzymuje w „Zbóju”, gdzie paradoksalnie owo Ja praktycznie nie
występuje.
Sebald napisał w recenzji "Zbója" Roberta Walsera "to najbardziej udane i śmiałe dzieło Walsera"
Ustawianie
Walser na jednej półce z Kafką, Beckettem, Proustem czy Joycem nie jest tylko
czczą przechwałką. Pisarstwo szwajcarskiego autora właściwie od samego początku
lokowało się poza głównym nurtem literatury, wyznaczając tym samym nowy,
osobliwy styl. Prawdopodobnie właśnie dlatego, jeszcze za swojego życia Walser
nie spotkał się z należnym uznaniem, nawet wśród czytelników o wyrobionym smaku
literackim. Musiał podejmować się wielu pobocznych aktywności jako urzędnik
bankowy, kopista, sekretarz, sprzedawca, bibliotekarz, lokaj, aktor teatralny.
Nie umiał też osiąść na stałe w jednym miejscu, a w pewnym momencie, został
naznaczony chorobą psychiczną, czego efektem było spędzenie kilka ostatnich lat
w szpitalu psychiatrycznym. To właśnie trudne doświadczenia życiowe, stały się
wyznacznikiem tematyki „Zbója” – książki o ludziach i ich niepokojących
skłonnościach, ale przede wszystkim o przyjmowaniu trudów z pogodą ducha.
"Zbój" Roberta Walsera rozszerza pojęcie literatury
„Zbój” jest
dziesiątą książką Walsera wydaną w Polsce i dziewiątą tłumaczoną przez
Małgorzatę Łukasiewicz. Ostatnie spotkanie z prozą autora „Jakuba von Guntena” polscy czytelnicy odbyli
w 2013 roku za sprawą „Mikrogramów” firmowanych przez Korporację Ha!art. Ta,
dzisiaj już niedostępna książka, nigdy nie doczekała się szerokie nakładu i
rozgłosu. Można więc wysnuć wniosek, że w ciągu ostatnich piętnastu lat, polski
rynek wydawniczy o Walserze zapomniał, a przez to sylwetka autora zatarła się w
świadomości odbiorców. Warto więc w tym momencie wspomnieć o nietypowym
warsztacie pisarza. W posłowiu do wspomnianej książki Arkadiusz Żychliński i Łukasz
Musiał stwierdzają, że dla chociaż częściowego zrozumienia twórczości Roberta
Walsera, należy rozszerzyć pojęcie literatury, tak aby objąć nim „aspekty
czysto fizyczne”, a więc piszącą rękę, materiał i narzędzie. Chodzi tu
oczywiście o formę zapisu dzieła, które zgodnie z konkluzją badaczy jego
twórczości, nigdy nie miało zostać wydane jako powieść. Pisarstwo Walsera było
bardzo techniczne, co sam autor kwituje słowami „Wiem, że jestem czymś w
rodzaju powieściopisarza-rzemieślnika”. „Zbója” zapisywał ołówkiem na małych kawałkach
papieru za pomocą bardzo drobnego pisma. Te porozrzucane w różnych miejscach
urywki myśli i anegdoty, po latach złożono w jedną całość. Jak można się
domyślać, forma zapisu ma realny wpływ na zawartą treść. Nie ma tu wielkich
zdarzeń, linearnie przedstawionych myśli i uczuć, pogłębionych portretów
psychologicznych, ani nawet czegoś, co można byłoby nazwać klasyczną fabułą. To
raczej zbiór szkiców, przedstawiających różnorodne charaktery i swobodne
skojarzenia, które równie szybko się pojawiają, jak i znikają. Tworząc je,
Walser miał świadomość niedoskonałości aktu twórczego, dlatego nigdy ich nie
poprawiał, ani nie kreślił. Pisanie od nowa w ogóle nie było rozpatrywane. Aż
trudno pomyśleć, żeby w dzisiejszych czasach ktoś zastosował tak trudną technikę,
a przy tym uzyskał tak krystaliczny efekt.
"Zbój" Roberta Walsera jest labiryntem, z którego nie chce się wychodzić
„Zbój”
jest więc układanką rodzinnych wspomnień, strumienia
pamięci, obserwacji i refleksji zachowań społecznych, a także aforyzmów. Te
ostatnie pojawiają się w książce bardzo często (np. „Dręczymy
się wzajemnie, ponieważ wszyscy jesteśmy czymś udręczeni. Człowiek mści się
najchętniej w stanie dyskomfortu, mści się, nie dlatego, że jest zły, ile
dlatego, że doświadcza czegoś złego”). W innych okolicznościach, napisałbym że
książka trąci przez to banałem i rości sobie prawo do bycia przewodnikiem po
życiu. U Walsera mają one jednak inne zadanie, autor nie mógł ich pominąć, gdyż
jego dzieła są nieodłącznym elementem życia, równie naturalnym, co picie wody.
Słowa książki bardzo często nie mają w sobie jakiegoś przesłania czy znaczenia.
Nawet jeśli któryś wątek zaczyna przybierać ramy małej opowieści, Walser może
go drastycznie uciąć i skierować swoje oczy na inny, mało znaczący szczegół
otoczenia. Można powiedzieć, że „Zbój” jest napisany jako swego rodzaju
manifest destrukcji – jedna historia niszczy kolejną, prowadząc nieubłaganie do
morza zapomnienia. Nie należy przy tym zapominać, że w tych urywkach mieści się
wielka mądrość, ironia, skrywany żart, ciągły ruch. Ale także uśmiech. Bo
„Zbój” uczy, że nawet w otoczeniu szubrawców i chamstwa, warto wyluzować,
zachować dobry humor i bawić się po zbójecku. W tym sensie wydane niedawno
przez Państwowy Instytut Wydawniczy dzieło, jest tworem osobliwym, kunsztownym,
niemożliwym do zaszufladkowania czy porównania, obrazem skazanym na pożarcie
przez proste gatunkowe narracje. A przy tym powieścią, która nigdy nie zginie.