Wydawca: PIW
Liczba stron: 380
Tłumaczenie: Katarzyna Sarek
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 24 kwietnia 2020 r.
Jak to zwykle
bywa, gdzieś na uboczu głośnych premier, ‘najlepszych powieści 2019 roku
zdaniem XYZ’, ‘książek, które koniecznie musisz przeczytać przed śmiercią’
itd., leży sobie nowy tom serii Proza Dalekiego Wschodu. Można się do tego
przyzwyczaić, podobny los czeka większość ambitnych książek, do czytania
których nie wystarczy dobry humor, ale też włączone myślenie. Sprawy nie
ułatwiają też pozory. „Czteroksiąg” niczym wielkim się nie wyróżnia – rozmiary
ani pokaźne, ani specjalnie krótkie, okładka typowa dla tej serii, z symbolem
jakby żywcem wyciętym z wydanej parę lat temu „Przyduchy” (to bynajmniej nie
zarzut), nazwisko autora także przeciętnemu czytelnikowi niewiele powie. Ani on
bestsellerowy, ani kryminałów nie pisze, ani nawet Nobla nie dostał. Ba, nawet
nikt za bardzo w sieci tej książki nie opisuje, czemu akurat się nie dziwię,
ale o tym nieco później.
Załóżmy
jednak, że jesteś wybranym, jedną z tych niewielu osób, które decydują się sięgnąć
po najnowszą książkę Yana Lianke. Popuśćmy wodzę fantazji i przyjmijmy, że
znasz nawet jego dwie poprzednie książki wydane w Polsce. Teoretycznie wiesz
już zatem, czego się spodziewać. Domyślasz się, że akcja znowu zostanie
osadzona na chińskiej prowincji, że bohaterami będą biedacy, a ich głównym
problemem brak środków do życia. I faktycznie, częściowo będziesz mieć rację.
Zwracam jednak uwagę na słowo ‘częściowo’, bo tak naprawdę to co otrzymasz,
będzie daleko odbiegać od literatury, którą znasz.
Właściwie to
nikt nie mógł się spodziewać, że pisarz niewydawany w swoim kraju rodzinnym,
napisze taką powieść. Zwróćmy uwagę, że jej premiera miała miejsce raptem 9 lat
temu, w 2011 roku. Nie jest to więc żaden klasyk, dzieło wielkiego filozofa
sprzed epok. „Czteroksiąg” wydano dokładnie wtedy, gdy Nobla otrzymywał Tomas
Tranströmer, triumf w National Book Award przypadł Jasmyn Ward a najlepszą
książką według New York Timesa była trylogia „1Q84” Harukiego Murakamiego. Książka
jest więc stosunkowo świeża, chociaż co warte odnotowania, pisana z zacięciem i
fantazją godną innych czasów. Mam tu na myśli te wszystkie lata, gdy nikomu tak
bardzo się nie spieszyło, gdy wydawcy i czytelnicy, nie oczekiwali kolejnego
tomu opowieści w ciągu trzech, sześciu czy dziewięciu miesięcy od premiery
poprzedniego, a przede wszystkim, gdy można było pisać powieści nie pod
konkretny gust czy modę, ale po prostu z serca. Bez troski o koniunkturę,
wyniki badań społecznych czy refleksję na temat wartości medialnej powstałego
tworu.
Aby „Czteroksiąg”
zrozumieć choć na tym podstawowym poziomie, musimy dopowiedzieć sobie parę
faktów historycznych. Bez nich nasza lektura byłaby jak błądzenie po lesie, z
którego nie ma wyjścia. Cofnijmy się około sześćdziesięciu lat, do ery
Wielkiego skoku naprzód. O co chodzi? Wielki skok był celową i przygotowaną
kampanią gospodarczą przeprowadzoną w latach 1958–1962 w Chińskiej Republice
Ludowej w ramach realizacji ogłoszonej przez Mao Zedonga polityki trzech
czerwonych sztandarów. Zakładała szybkie przekształcenie Chin z zacofanego
kraju rolniczego w czołową potęgę przemysłową. Brzmi znajomo prawda? Problemy z
realizacją tego planu leżały już u samych podstaw. Do jego skonstruowania i
realizacji nie zaciągnięto klasy inteligenckiej, dysponującej wiedzą i
kwalifikacjami do organizacji tak
złożonego procesu. Zgodnie z decyzją Najwyższego, wykształceni obywatele
zostali napiętnowani jako wrogowie ludu i zamknięci w obozach. To właśnie tę
klasę reprezentują bohaterowie „Czteroksięgu” – Teolog, Uczony czy Pisarz. W
czasach Wielkiego skoku największą wagę przywiązywano do wytopu stali, ale przy
okazji zakładano też inne, nierealne kalkulacje, jak chociażby gęsty siew na
polach. Jaki był efekt tej polityki? Wielki Głód, podczas którego więźniom
podawano dania przygotowane z planktonu, trocin czy drzewnej pulpy. Zrozpaczeni
i bezsilni chińczycy, nie wzgardzali nawet śmieciami, padliną czy korą drzewną.
W akcie desperacji zdarzały się przypadki zjadania trawy a nawet ludzkiego
mięsa osób, których nie zdążono jeszcze pochować. Podkreślam te fakty, ponieważ
Lianke w swojej książce silnie będzie je wyśmiewał. Zanim jednak przejdę do
treści, jeszcze jedna istotna historyczna przesłanka. Kampania stu kwiatów
została zainicjowana przez Mao Zedonga w maju 1956. Zasadniczym celem było
uwolnienie państwa od monopolu decyzyjnego i otwarcie się na inne idee. Była to
specyficzna odwilż, podczas której zachęcano intelektualistów do otwartej
krytyki reżimu. W praktyce Kampania stu kwiatów była pułapką, w którą wielu
dało się złapać. Masa wrogów reżimu, którzy otwarcie zaczęli krytykować władze,
niespełna rok później stało się ofiarami innej akcji – Kampanii przeciwko
prawicy. Jak wynika z dostępnych danych statystycznych, około 550 000 osób
poddano "reedukacji przez pracę".
Osadziliśmy
więc książkę we właściwym okresie historycznym. Czas byłoby przejść do treści.
Jak już wcześniej wspomniałem, Lianke zdecydował się na bohatera grupowego,
który symbolicznie prezentuje losy całego pokolenia, a, jak postaram się
udowodnić nieco później, właściwie nie jednego pokolenia, a całego narodu, tak dawnego,
jak i współczesnego. Powieść rozpoczyna się od założenia Obozu pracy nieopodal
Żółtej Rzeki, czyli Huang He. Więźniami obozu są wspomniani wcześniej anonimowi
intelektualiści, których rozpoznajemy jedynie po ich kompetencyjnych
przydomkach. Ich zadaniem będzie praca na rzecz Ojczyzny – wysiewanie pól
zbożem oraz wytop stali. Ten, kto najbardziej zasłuży się dla społeczności
lokalnej, otrzyma największą liczbę kwiatków, którą później będzie mógł
zamienić na rodzinne święta albo wolność. Przynajmniej takie było założenie,
które jak już wiemy, nie do końca wyszło. Zamiast swobody przyszedł głód, a
wraz z nim potworne sceny, o których nikt z nas nie chce nawet myśleć.
Pozostawiając
interpretację „Czteroksięgu” w tym miejscu, mógłbym napisać że jest to poruszająca
relacja o błędach totalitaryzmu, o zachłanności władzy, ludzkich skłonnościach
do ślepego słuchania idiotycznych poleceń, o poddaniu się, stagnacji i wyparciu
człowieczeństwa (chociażby w scenie linczu dokonanego na wychodzącym z obozu
intelektualiście). Książka niedosłowna, operująca na wielu przerysowaniach,
humorze przez łzy i pięknym języku. Mógłbym na tym szczeblu pozostać, ale
wydaje mi się to niesprawiedliwym dla złożoności tego dzieła. Jest tu bowiem
bardzo wiele przesłanek sugerujących, że to coś więcej niż rozliczenie się z
komunizmem.
Pierwszym
elementem, który zwraca naszą uwagę jest postać Dziecka, czyli przywódcy obozu.
Lianke nie przez przypadek obsadza w tej roli niedoświadczonego i ograniczonego
człowieka. Dziecko patrzy na świat przez pryzmat nagrody i kary. Jest
fanatyczny i bezwzględnie posłuszny swojemu Wodzowi, którego imię nie pada w
książce ani razu. Bez głębszej refleksji decyduje się na przyjęcie absurdalnych
założeń dla pracy swojego ludu. Jego największym marzeniem jest wycieczka do
stolicy i poznanie najważniejszych przedstawicieli władz. Dla realizacji tego
celu gotowy jest poświęcić wszystko, włącznie z rozdawaniem kwiatków na prawo i
lewo, chociażby za donosy na nielegalne związki, czy wyhodowanie pszenicy, o
ziarnach większych niż orzechy. Wierzy że nagroda w postaci broni palnej,
pozwoli mu wprowadzić do Obozu nowy, lepszy ład. Dziecko jest więc naiwne i
puste, w czym nie pomaga też jego tendencja do rekwirowania i palenia książek.
Ale Dziecko to nie tylko przywódca. To też metafora. Zwraca uwagę fascynacja
postaci rysunkami Maryi, a w finałowej scenie samoukrzyżowanie. W międzyczasie
doczekamy się wielu odniesień do Biblii, jak chociażby powracającej jak
echo przypowieści o Noem i jego arce.
Czy właśnie tym jest dla Dziecka Obóz 99? Arką pośród innych obozów, która
opracuje własną metodę wytopu stali z piasku? A może rolą Dziecka jest pojawić
się znikąd, wierzyć bezgranicznie w wiarę swojego Najwyższego Ojca i umrzeć za
innych na krzyżu? Inną ważną postacią jest tu Teolog. To on przedstawia Dziecku
Maryję, do której w skrytości wielokrotnie sam się modlił. Bliskość słowa
Bożego pozwala przetrwać mu trudy życia obozowego. Przynajmniej do czasu
nadejścia wielkiego głodu. Doprowadzony na skraj swej wytrzymałości, porzuci wiarę,
wyprze się jej. Lianke wyraźnie podkreśla, że brak komfortu życia może zmienić
bardzo wiele, w podejściu do spraw wiecznych i metafizycznych. Trop Biblijny
możemy odnaleźć już w samym tytule. Czym jest bowiem „Czteroksiąg”? Być może
chodzi tu o czteroksiąg konfucjański, czyli zbiór czterech najważniejszych
ksiąg stanowiących wykładnię filozofii konfucjańskiej, do których zaliczamy
Wielka Naukę, Doktrynę Środka, Dialogi Konfucjańskie i Księgę Mencjusza. Wskazywałaby
na to stylistyka powieści, oparta na krótkich i często patetycznych zdaniach. Mnie
jednak, być może z braku przygotowania sinologicznego, bardziej przekonuje Nowy
Testament i składające się na niego Ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana.
Spojrzenie na
„Czteroksiąg” z perspektywy wiary chrześcijańskiej dodaje przypowieści głębi i
uniwersalizmu. Zastawione na czytelnika pułapki i możliwości wcale jednak się
na tym nie kończą. Spójrzmy teraz na symbolikę liczb, szczególnie istotną dla
kultury chińskiej. Akcja osadzona została w Obozie 99. Dziewiątka jest liczbą
magiczną z punktu widzenia starożytnego chińskiego wróżbiarstwa. Cyfra ta ma
wyjątkowo silną cechę yang, ponieważ jest zbudowana z trójki – cyfry yang –
podniesioną do kwadratu. Dziewięć oznacza więc długi, długowieczny,
nieskończony. Spojrzenie z tej perspektywy na miejsce akcji, przenosi nasze
czytelnicze wyobrażenie do teraźniejszości. Lianke funduje nam alegorię
współczesności, sugeruje że ślepota pracowników, nawet tych wykształconych,
ciągle ma miejsce, a gotowe na wszystko władze czerpią z tego sowite zyski.
Inną ciekawą zależnością jakiej doczekałem się w książce jest symbolika Obozu
98. Ósemka oznacza w Chinach wzbogacenie się. Czyż nie o to właśnie chodziło Pianistce,
która wykorzystując swoje walory fizyczne, oddawała swoje działo żołnierzowi w
zamian za resztki jedzenia? A to przecież nie koniec tropów. Symbolika
przybiera tu dużo szerszą formę i tak naprawdę domaga się oddzielnej pracy
naukowej. Wieloznaczność barw, użytych przedmiotów, czy nawet wytopionych
gwiazd pokazuje, jak drobiazgowa jest ta narracja. W jednej ze scen Pisarz
oddala się od swojego obozu, zamieszkuje samodzielnie i na jałowiej ziemi stara
się wyhodować niemożliwie wysokie zboże, Aby osiągnąć ten cel podlewa je
każdego dnia własną krwią. Sprzedaje więc to, co ma cenniejsze. W zamian
otrzymuje jedynie widmo wolności. W tej scenie Lianke ponownie dotyka problemu
dobrze nam znanego ze „Snu wioski Ding” – sprzedaży krwi.
Wieloznaczność
„Czteroksięgu” wynika też z przyjętej formy narracji. Lianke prowadzi ją w
trzech oddzielnych dziennikach, nie ułożonych w żaden zwarty sposób. Raz
przytoczy fragment relacji pierwszoosobowej Dziecka, by za chwilę przenieść się
do opowieści Pisarza. Całość wieńczy traktat filozoficzny Nowy Mit Syzyfa,
który w oryginalny sposób dotyka mitologicznej kwestii nieustającej pracy i
przeznaczenia. Choć wszystkie elementy pasują tu do siebie idealnie, a efekt
synergii osiąga niesamowite rozmiary, chciałbym bliżej przyjrzeć się roli
Pisarza w dziele Lianke. Podobnie jak inni intelektualiści, został on zamknięty
w Obozie i musi pracować dla dobra wspólnego. Jego talent do układania słów
zostaje jednak wykorzystany przez Dziecko. Pisarz notuje przykłady wszelkich
wykroczeń innych więźniów, jakich się dopatrzy w codziennym funkcjonowaniu. A
to zakabluje na czytanie zakazanej lektury, a to na romans, a to znowu na
ideologicznie nieposłuszeństwo. Jego pióro jest więc narzędziem zagłady i
niesie śmierć, ale może być też odkupieniem dla samego twórcy. Tę postać należy
odczytywać przez klucz autobiograficzny. Lianke na początku swojej kariery
pisarskiej też tworzył dzieła na zamówienie wojskowe. Pisał raporty
propagandowe i podobnie jak jego bohater, przyczyniał się do ślepej wiary w
działania aparatu władzy, a co za tym idzie, także do zagłady społeczności.
Dziennik zamieszczony w „Czteroksięgu” jest więc trochę spowiedzią i
przeprosinami, a także prośbą o zrozumienie.
W
mitorealistyczna opowieści Lianke spotykają się religia i poddaństwo,
inteligencja i naiwne dzieci, odpowiedzialność pisarza oraz tragedia ludzkości.
„Czteroksiąg” jest czymś więcej niż literaturą, którą dobrze znamy. To jedna
wielka układanka, w której każde słowo ma wiele znaczeń, a pojedyncze
wydarzenie może być jasne tylko z pozoru. Im więcej kontekstów poznamy i głębiej
będziemy szukać, tym zaczną nam się otwierać nowe szlaki interpretacyjne. To
prawdziwy labirynt, który mam wrażenie, dalej w co najmniej połowie jest dla
mnie nieodgadniony. Pięknie napisana książka która jednocześnie bawi i
przeraża. Dzisiaj nie jest to żaden klasyk, ale za kilkadziesiąt lat nim
będzie. To dokładnie ta sama półka co Kafka, Orwell, Huxley czy Camus.
Najwyższa półka. I tylko żal pozostaje, że nie opatrzono jej żadnym posłowiem
czy przedmową, żadnym słownikiem pojęć i wyjaśnieniami. Pozostawiono czytelnika
samemu sobie. A przecież to książka, która najbardziej domaga się dyskusji i
pomocy.