Liczba stron: 352
Tłumaczenie: Marta Dudzik-Rudkowska
Oprawa: miękka
Tłumaczenie: Marta Dudzik-Rudkowska
Oprawa: miękka
Premiera: 21 maja 2019 r.
Oto jedna z najlepszych książek roku 2019.
Przynajmniej w Polsce, bo oryginał ukazał się trzy lata wcześniej. I właściwie
nic nie wskazywało na to, że „Budząc lwy” może być aż tak dobre. Autorka nie ma
wielkiego dorobku literackiego, jest młoda a na dodatek jest dziennikarką publikującą
w poczytnych gazetach. Co jeszcze bardziej znamienne, sama książka reklamowana
jest jako wciągający thriller, a na jej podstawie powstaje serial telewizyjny.
Właściwie nie ma więc atrybutu, który mógłby skłonić bardziej wymagającego
czytelnika do lektury. No może poza Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego,
które w Serii z Żurawiem stawia na tytuły zawsze ponadprzeciętne.
Zacznę może od tego, że tak jak Ayelet
Gundar-Goshen już po prostu się nie pisze. Albo robi się to bardzo rzadko.
Czytając kolejne strony przychodzili mi na myśl Graham Greene, Mario Vargas
Llosa, Albert Camus, Jarosław Iwaszkiewicz czy Virginia Woolf. Skojarzenia są
oczywiście dość luźne, u jednych cechą wspólną jest psychologiczny dylemat
głównego bohatera, u innych metoda łączenia słów w zdania, u jeszcze następnych
podejście do kreowania postaci kobiet w literaturze, czy specyficzny rytm, jaki
izraelska pisarka narzuciła sobie od początku i trzymała się go aż do końca
powieści. Co jednak zwraca uwagę w tych skojarzeniach to ranga pisarzy: albo
Nobliści (wyjątkowo zasłużeni), albo klasycy (jeszcze bardziej zasłużeni). Tak,
nie boję się używać mocnych słów – „Budząc lwy” to książka z poziomu wielkiej
literatury. Taka powieść, o której za wiele lat nadal będziemy rozmawiać, choć
pewnie w wąskim gronie.
Fabuła jest dla Ayelet Gundar-Goshen tylko
pretekstem do rozważań nad innymi tematami. Poznajemy tu cenionego i
zrównoważonego neurochirurga, Ejtana Grina, który pod wpływem chwilowego
pożądania rusza w nocną przejażdżkę swoim samochodem terenowym. Śpiewając z nagłośnioną
przez radio Janis Joplin, potrąca człowieka. Poszkodowanym jest Erytrejczyk,
którego stan, doświadczony lekarz, ocenia jako niemożliwy do uratowania. Mając
do wyboru potencjalne więzienie i społeczny margines, albo obciążone sumienie,
Ejtan wybiera to drugie. Ucieka z miejsca wypadku. Zapomina jednak o portfelu,
który lada moment przyniesie mu Sikrit – żona zmarłego. Jej wizyta stanie się
dla bohatera momentem przełomowym w życiu, a konsekwencje swojej decyzji,
zaprowadzą go do rozkładu tak upragnionego, szczelnie chronionego przez lata
układu rodzinnego.
Tak więc mamy tradycyjny kształt dreszczowca. Już
na początku pojawia się trup, zagadka, gdzieś w pewnym momencie wyjdą na jaw
także powiązania z grupami etnicznymi, gangami, narkotykami, kolejnymi
zabójstwami. Jest też pani policjant, dzielnie próbująca rozwiązać tajemnicę. Wszystko
układa się w jeden wzór, popularnie nazywany kalką. Ale to tylko zmyłka. Co
warte podkreślenia, Ayelet Gundar-Goshen tak umiejętnie wykorzystuje gotowe
szablony, że czytając nawet nie dostrzegamy, że już to znamy. Ma to też drugą
implikację – „Budząc lwy” faktycznie utrzymuje czytelnika w permanentnym
napięciu. Otrzymujemy więc obiecany thriller, uzyskujemy podwyższony poziom
adrenaliny, rebus do rozwiązania, a nawet happy end (choć smakujący czymś
cierpkim). Jest więc dobrze, już na tym poziomie, ale uwierzcie mi, to dopiero
początek.
Są w „Budząc lwy” inne, cenniejsze tropy
odczytania. Pierwszy nazwę poetyką powieści psychologicznej. Właściwie od
zarania tego gatunku głównym problemem był sposób odtworzenia życia
wewnętrznego postaci. Zastosowane konwencje analizy psychologicznej i motywacji
bohaterów należy rozpatrywać w podwójnym kontekście: języka oraz wyobrażeń na
temat osobowości człowieka. Ayelet Gundar-Goshen w swoim utworze marginalizuje
metodę motywacji stematyzowanej, którą z powodzeniem zastępuje motywacja
implikowana. W jej książce zamiast mówienia wprost, wiele miejsca poświęca się
celowym przemilczeniom i stopniowemu, poszlakowemu ujawnianiu faktów (dla
przykładu dotyczących relacji małżeńskich Ejtana i Liat czy Sikrit, lub też
roli rodzicielstwa). Ta technika nie służy autorce wyłącznie do podtrzymywania
ciekawości czytelnika, ale jest też jedną z konsekwencji przekonania o
niepoznawalności świata i ludzkiej natury. Ayelet Gundar-Goshen przy pomocy
złożonych, pozbawionych dialogów zdań, kreuje harmonijną i kompletną semantykę
agnostycyzmu istnienia. Właściwie na każdym poziomie wypowiedzi, dostrzec można
spójną realizację wyżej postawionego założenia: w planie kompozycji (brak
konkluzji narratorów), w planie języka (niedomówienia), w planie narracji (sens
wydarzeń oraz konsekwencje działań są nieczytelne dla postaci), a także w
planie zdarzeń (wypadki są niespodziankami, a reakcje bohaterów do końca są
zagadką). W świecie izraelskiej dziennikarki nie ma powszechnie obowiązujących
reguł życia wewnętrznego. Postępowanie bohaterów, co warte podkreślenia,
różnych bohaterów, jest w świetle przyjętym w naszej kulturze, zaskakujące i
nie umotywowane (dlaczego ułożony mężczyzna porzuca rodzinę i jedzie ratować
morderczynię?). Wytrąca to czytelnika z pozycji komfortu tym bardziej, że
materiałem analizy psychologicznej stają się momenty, w których nieświadomie
podejmowane są decyzje o przełomowym znaczeniu: wierzyć czy nie wierzyć,
wystawić na ostracyzm rodzinę, czy zatopić się w wewnętrznym bólu, bronić
siebie przed oskarżeniami o morderstwo, czy wydać skrywany romans?
Odnoszę wrażenie, że Ayelet Gundar-Goshen fascynuje
idea ofiary, która nie jest tu celem bezinteresownego poznania, ale narzędziem
eksplikacji decyzji moralnych. W tym sensie „Budząc lwy” są także pewnego
rodzaju kompromisem w sporze o ustalenie hierarchii determinantów psychiki
bohatera. Co jest bowiem ważniejsze w procesie socjalizacji: dziedziczność czy
środowisko? Z jednej strony mamy doskonale ukazane tło społeczne, z drugiej
każda decyzja przemyślana jest dogłębnie, a sama autorka motywuje ją poprzez
retrospekcje z życia. W jednej ze scen Gundar-Goshen zwraca uwagę na drobny
szczegół – ton głosu. Ten ton jest ważny, bo będzie powodem rodzinnego kryzysu.
Liat ten ton, zanim jeszcze usłyszy konkretne słowa, przywiódł na myśl inną
historię. Wiele lat temu, jeszcze jako młodzi i niepokorni, razem z Ejtanem przebywali
na Pustyni Judzkiej. Tam, w samotności, gdzieś nieopodal porzuconej cysterny
uprawiali seks. Zatopieni we wzajemnym pożądaniu, zapomnieli o
niebezpieczeństwach otoczenia. To wtedy, w pewnym momencie Ejtan właśnie tym
tonem zakazał jej się ruszać, bo zauważył małego czarnego węża. W powietrzu
zawisło napięcie i groza podobne do tych, jakie obecnie staje się udziałem jej
i dzieci. I tak właśnie historia przenika się z teraźniejszością, a dziedziczne
przywary ze środowiskowymi konwenansami. W „Budząc lwy” nie ma przypadku, każdy
drobiazg jest szczegółowo wyjaśniony, nawet jeśli prowadzi do kluczowego
niedopowiedzenia w strukturze emocji.
Wrócę jeszcze do tropów odczytania, bo oprócz
psychologii jest jeszcze tło kulturalne. Izrael u Ayelet Gundar-Goshen to
miejsce, gdzie ludzie martwią się przede wszystkim o własny komfort. O dobro
swojej rodziny, a nie wychodzenie przed szereg, o opinię. Każda niestandardowa
zachcianka, błędny krok, może prowadzić do innego świata. Problem uchodźctwa,
handlu narkotykami, braku opieki medycznej, został tu ukazany bez nadmiernego
epatowania przemocą oraz politycznych przepychanek. Autorka z reporterską uwagą
i literackim talentem rejestruje porażające zdarzenia i niesprawiedliwość (od
wykorzystywania młodych mężczyzn do kradzieży i likwidowania zbędnych elementów
otoczenia, przez zemstę za nieoczekiwaną miłość, aż po sposoby wyzysku ciąży
czy śmierci). Oto krajobraz wojny, drobnych układów i korupcji, który kłóci się
z wyobrażeniem Ziemi Obiecanej, tak ochoczo wpajanym nam przez media. Po takiej książce jestem
skłonny zgodzić się z Doris Lessing, która uważała, że wyobraźnia skuteczniej
dociera do prawdy, niż rzeczywistość.
Ostatnio przeczytałem takie zdanie o „Asymetrii” Lisy Halliday „Dajcie Nobla
debiutantce Lisie Halliday za jej bezczelnie dobrą powieść!”. Jeśli tą miarą
oceniać „Budząc lwy”, a w sumie czemu nie, to też książka o problemach
współczesnego świata, powieść napisana przez kobietę i to nawet młodszą, co
więcej, powieść o imigracji i romansie, jeśli więc tym sposobem oceniać książkę
Ayelet Gundar-Goshen, to mamy murowanego kandydata to klasyka. I będę się
upierał, że „Budząc lwy”, choć może bywa przegadane czy pretensjonalne, to nie
wynika to ze słabości warsztatu tylko wręcz przeciwnie – jest efektem
przegadania i pretensjonalności naszego życia. A pokazać to w czytelny i
elektryzujący sposób, potrafią tylko najlepsi.