Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura japońska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura japońska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Ogród" Hiroko Oyamada

Wydawca: Tajfuny

Liczba stron: 232


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Anna Wołcyrz

Premiera: 5 maja 2021

Hiroko Oyamada, rocznik 1983, jest autorką czterech książek. Jej dwie pierwsze powieści przetłumaczone na język angielski, „The Factory” i „The Hole”, zostały uhonorowane odpowiednio Nagrodą Shincho dla Nowych Pisarzy i Nagrodą Akutagawy. „Ogród” to z kolei wydany w 2018 roku zbiór opowiadań. Tą pozycją Oyamada debiutuje na polskim rynku wydawniczym.

W tym miejscu powinien pojawić się jakiś opis, próba przybliżenia potencjalnemu czytelnikowi tego, o czym autorka chce nam opowiedzieć. Niestety dla osób spragnionych fabuł, linearnie rozwijających się zdarzeń i relacji przyczynowo-skutkowych mam złą wiadomość – w „Ogrodzie” nic nie dzieje się tak, jak to znamy z życia. Są oczywiście jakieś wątki, bohaterowie, powracające motywy, ale to tak naprawdę tylko przygrywka. Poprzez nieuniknioną i absurdalną egzystencję swoich postaci, historie Hiroko Oyamady pozostawiają odbiorcę z pustką, którą może wypełnić albo totalnym odtrąceniem, albo pogłębioną refleksją.

Areną jej miniatur bywają miejsca prozaiczne – tytułowe ogrody, nowo zamieszkane domy, zoo, odległe miejscowości. Nie ma tu superbohaterów a przeciętni ludzie, których mijamy na ulicy każdego dnia. Jedni chcą odwiedzić swoich rodziców po długiej rozłące, inni wejść na szczyt widokowy i podziwiać okoliczną panoramę, są też tacy, którzy po prostu pragną żyć w spokoju. Harmonia nie jest jednak im dana, bo przestrzeń, w której się znajdują jest snem.

Hiroko Oyamada nie tworzy charakterów, z którymi chcemy się utożsamiać. Interakcje między ludźmi są zatarte, emocje ograniczone do minimum, a logika opowieści, bardzo często ustępuje miejsce absurdowi. Dobrze obrazują to ostatnie zdania opowiadań. To w nich objawia się cały surrealistyczny świat autorki. Z premedytacją odtrąca mocne puenty, na rzecz zaburzenia równowagi. Ot pozwoli komuś obsikać bohatera, albo uruchomi jakiemuś psu aparat mowy, by ten wypowiedział coś na miarę klątwy XXI wieku.

Hiroki Kawakami, znana w Polsce japońska autorka, była jedną z członkiń jury podczas rozdania nagród Akutagawy, Wybór Oyamady tłumaczyła bardzo krótko – za biegłość w pisaniu „fantazji w realiach". To bardzo trafne stwierdzenie. Każda miniatura Oyamady zaczyna się czystym realizmem. Powoli wciągamy się w potok zdarzeń, by za chwilę doświadczyć przeskoku. A to pojawi się znikąd jakiś przedmiot, a to utoniemy w morzu opisów, a to znowu twarze protagonistów staną się wyraziste i groteskowe. Tak naprawdę każda opowieść jest halucynacją, z której rodzi się egzystencjalny lęk. 

W nowości Oyamady ważne są relacje człowieka z naturą, kwestie rodziny i szacunku do rodziców, macierzyństwo i rola płci we współczesnym świecie. Listę poruszanych wątków można oczywiście dowolnie wydłużać, ale chyba nie o to chodzi. Najważniejsze zdaje się to, co ta lektura daje człowiekowi, co z nim zostaje na dłużej. I tu mam złą informację. Podobnie jak w kilku innych książkach Tajfunów, zaproszenie do intelektualnej uczty było krótkoterminowe. Zagłębienie się w potoki słów autorki wymaga naprawdę dużego skupienia. Wielokrotnie musiałem czytać zdania ponownie, żeby przekonać się, kto w danej scenie mówi (nie ma tu tradycyjnie rozpisanych dialogów), tudzież wyraża swoje myśli. A to nie jedyna trudność, bowiem autorka lubi wprowadzać udziwnienia, rwać rytm opowieści, rozmontowywać coś, co zaczęło przybierać już jako tako czytelną formę.

„Ogród” to po raz kolejny przede wszystkim piękne opakowanie, z którego wyjąłem dla siebie bardzo niewiele. Kończąc czytać „Mądrego psa”, właściwie zupełnie nie pamiętałem, o czym było pierwsze opowiadanie zbioru. I to mimo, że starałem się każde przemyśleć po lekturze. To kolejna z książek, o której łatwiej się pisze, niż czyta. Pasują do niej te wszystkie wyświechtane sformułowania w stylu „oniryczna proza”, „kafkowski styl”, „surrealistyczna sceneria”. To jednak trochę za mało, przynajmniej dla mnie i na ten moment mojego życia. Wyróżnić mogę tylko „Zagubionego w zoo”. To bardzo dobre opowiadanie, sądzę nawet, że jedno z lepszych, jakie czytałem w tym roku. Szkoda tylko, że pozostała część zbioru, nie dostosowała się do tego poziomu.

Recenzja "Głos góry" Yasunari Kawabata

Wydawca: PIW

Liczba stron: 304


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Ewa Szulc

Premiera: 31 marca 2021

Yasunari Kawabata to japoński pisarz, przyjaciel Yukio Mishimy, noblista z 1968 roku za „mistrzostwo pisarskie, które oddaje istotę japońskiej świadomości”. Urodził się w 1899 roku w dużym przemysłowym mieście Osaka, gdzie jego ojciec piastował zaszczytną funkcję lekarza. Nie medycyna była jednak jego największym hobby, a literatura. Kawabata w młodym wieku został pozbawiony tego sprzyjającego środowiska dorastania, tuż po nagłej śmierci swoich rodziców. Jako jedynak został wysłany do swojego niewidomego i chorego dziadka. Te tragiczne straty, podwójnie znaczące w świetle intensywności uczuć Japończyków, niewątpliwie wpłynęły na cały światopogląd Kawabaty i były jedną z przyczyn jego późniejszych nauk filozofii buddyjskiej.

Jako student cesarskiego uniwersytetu w Tokio Kawabata wcześnie zdecydował się na karierę pisarską. W jego młodzieńczym opowiadaniu, które po raz pierwszy zwróciło uwagę na niebywały talent autora, japoński pisarz kreśli relację dwudziestoletniego ucznia elitarnej szkoły średniej i czternastoletniej dziewczyny. W całej historii wszystko, co widzimy i co zostaje nam powiedziane o młodej dziewczynie, jest filtrowane przez punkt widzenia męskiego bohatera. Nigdy nie patrzymy na młodą postać z jej własnej perspektywy. Nie słyszymy też jej historii wypowiadanych własnymi słowami. Powstający między młodą parą związek, jest tyleż piękny, co smutny. Właśnie te dwa słowa najlepiej podsumowują twórczość japońskiego pisarza. Jedno z najbardziej znanych dzieł Kawabaty, opowiadające o historii pisarza i dwóch kobiet, nosi właśnie tytuł. „Piękno i smutek”. Wspomniane motywy powracają w całej twórczości autora niczym refren pieśni ludowej i często są trudne do rozróżnienia: piękno staje się smutkiem, a smutek pięknem.

Główną reprezentacją piękna w twórczości Kawabaty są kobiety. W wielu przypadkach przedstawicielki płci pięknej są nadal dziewczynami lub dorosłymi kobietami, które zachowują w sercu nutę dziecinności. Zazwyczaj bywają podglądane i opisywane z perspektywy męskiego bohatera. W tym sensie kobiety Kawabaty są istotami biernymi. Świetnie ukazuje to także inna słynna praca autora – „Kraina śniegu”. Tu, podobnie jak w „Tancerce z Izu” losy dwóch kobiet: Komako i Yōko, są w całości przedstawione z perspektywy Shimamury, męskiego bohatera. Poznaje je w położonym między górami ośrodku z gorącymi źródłami. Chociaż między aktorami tego społecznego obrazu dochodzi do rozmów, ogólny klimat samej narracji przypomina bardziej monolog.

Sprawy przedstawione w opowieściach Kawabaty różnią się nieco od wyobrażeń o współczesnej miłości. Kobiety są praktycznie zawsze podległe spojrzeniu mężczyzny. Ich emocje, myśli i życiorysy są prezentowane wyłącznie z perspektywy męskiego oka. Miłość jest tu czymś, czego mężczyźni doświadczają samotnie. I właśnie z tego faktu rodzi się charakterystyczne piękno fikcji Kawabaty. W „Głosie góry” autor opowiada historię Kikuko, młodej żony mieszkającej z mężem i jego rodzicami w domu jej teściowej. Jak to zazwyczaj bywa u pisarza, kobieta jest postrzegana w całości z punktu widzenia Shingo, czyli teścia, z którym łączą ją bliskie stosunki. Kikuko od czasu do czasu potrafi wyrazić swoje uczucia, na przykład gdy mówi Shingo „Myślę, że chciałbym tu zostać z tobą i dawać lekcje”, zasadniczo jednak wiemy o niej tylko tyle, ile chce nam wyjawić ojciec.

Niezwykle ważna dla całej powieści jest jedna ze scen. Shingo każe w niej założyć Kikuko maskę Jidō przedstawiającą chłopca. „On jest duszkiem. Symbolem wiecznej młodości” - mówi jej. W pewnym sensie dla Shingo (i dla samego Kawabaty), kobiety są bardziej zbliżone do lalek niż w pełni niezależnej istoty ludzkie. Płeć piękna jest tu ozdobą, która istnieje tylko po to, by ją obejrzeć. Szczytem tego przedmiotowego podejścia do kobiet jest opowiadanie o tytule „One Arm”. Napisane w 1963 roku rozpoczyna się w momencie, gdy młoda dziewczyna mówi pierwszoosobowemu narratorowi: „Mogę pozwolić ci wziąć jedno z moich ramion na noc”. Odłącza prawą rękę, jakby to była proteza, i podaje ją mężczyźnie. Ten ostrożnie nosi ramię po domu i rozmawia z nim.

Można by w tym miejscu zapytać, co chce osiągnąć Kawabata takim, a nie innym traktowaniem damskiego bohatera? To uprzedmiotowienie sprawia, że kobiety nabierają pewnego rodzaju przezroczystego piękna, które odróżnia je od niewiast jakie znamy. Są ulepione z gładkiej gliny, uświęcone w sposób, który nigdy nie byłby możliwy w prawdziwym życiu. Piękno, które jest tematem Kawabaty, jest całkiem oderwane od piękna istniejącego w codzienności. Być może ta preferencja dla „lalek” nad prawdziwymi kobietami wynikała z przekonania Kawabaty, że komunikacja między ludźmi - a zwłaszcza między mężczyznami i kobietami - była ostatecznie niemożliwa. Kawabata urodził się w rodzinie lekarza o ugruntowanej pozycji, ale stracił ojca, gdy miał zaledwie trzy lata, a po roku zmarła także jego matka. Babcia zmarła mu, gdy miał osiem lat, a siostra, gdy kończył lat jedenaście. Dziadek, czyli ostatni jego krewny, odszedł gdy Kawabata miał szesnaście lat. Samotność bohaterów pisarza, zdaje się odzwierciedlać te wczesne spotkania ze śmiercią. Członkowie całej rodziny umierają w różnych okolicznościach, a małe, całkowicie niewinne dziecko zostaje samo na świecie. Jest wielce prawdopodobne, że smutek, który był integralną częścią życia i pracy Kawabaty, wynikał właśnie z tych doświadczeń.

Poczucie rezygnacji, które rodzi się z opisanego smutku, prowadzi wielu bohaterów Kawabaty do wycofania się w fantastyczny świat, w którym mogą patrzeć na kobiety podobne do lalek, zamiast prowadzić nostalgiczne życie pośród rzeczywistości. Taki jest właśnie „Głos góry” - to cicha, introspektywna powieść o człowieku, który godzi się z własną śmiertelnością. Powieść jest medytacją o przemijaniu i starzeniu się. Stawia pytanie, czy rodzice są odpowiedzialni za grzechy swoich dzieci. Podobnie jak i inne książki Kawabaty, „Głos góry” reprezentuje prozę bardzo japońską, słodko-gorzką niczym filmy Ozu lub Naruse (to nazwisko nie jest przypadkowe – Naruse nakręcił fantastyczną ekranizację tej książki w 1954 roku). To czołowe osiągnięcie pisarza, które okaże się prawdziwą ucztą dla smakoszy dań azjatyckich, ale też, co bardzo prawdopodobne, niestrawne dla tych czytelników, którzy kultury japońskiej nigdy nie potrafili zrozumieć.

Recenzja „W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie” Ango Sakaguchi

Wydawca: Tajfuny

Liczba stron: 88


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Karolina Bednarz

Premiera: luty 2021

„W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie” to dziesiąta książka Tajfunów i trzecia z serii Tajfuny Mini. Ukazują się w niej dzieła beletrystyczne pisarzy i pisarek z pierwszej połowy XX wieku, którzy nie byli wcześniej tłumaczeni na język polski (tu też mała uwaga – jedno z opowiadań Ango Sakaguchi zostało wcześniej wydane w zbiorze „Tydzień świętego mozołu”). To też druga po „Gąsienicy” książka w ofercie tej niedużej oficyny, którą z czystym sumieniem mogę nazwać bardzo dobrą.

Urodzony w Niigata Sakaguchi należał do grona młodych pisarzy japońskich, którzy zdobyli popularność w latach bezpośrednio po klęsce Japonii w II wojnie światowej. Był kojarzony głównie ze szkołą Buraiha (razem z Osamu Dazai, Sakunosuke Oda czy Junem Ishikawa), która stanowiła elitę rozpustnych pisarzy wyrażającą bezcelowość wszystkich dążeń i kryzys tożsamości po konflikcie zbrojnym. Jak wskazuje we wstępie do książki Karolina Bednarz, takie szufladkowanie jest jednak nie do końca trafione, o czym napiszę jeszcze nieco później. Sakaguchi pochodził z wielodzietnej rodziny, a jego ojciec był prezesem gazety Niigata Shimbun, politykiem i poetą. Swoją karierę literacką rozpoczynał po ukończeniu studiów filozoficznych, a większe uznanie uzyskał dopiero w 1942 roku za sprawą „Nihon bunka shikan”. Jego karierę literacką przedwcześnie zakończył tętniak mózgu w 1955 roku.

Wspomniałem już o niemożności zaszufladkowania prac Sakaguchiego do jakiegoś konkretnego stylu. Dobrze tę kwestię unaocznia pierwszy akapit zbioru, który pozwalam sobie przytoczyć w pokaźnych rozmiarach: „Gdy zakwitają wiśnie, ludzie stają się radośni. Piją sake, zajadają się dango i spacerując wśród kwiatów rzucają frazesami o pięknym widoku czy wiośnie w pełnej krasie. Ale to wszystko kłamstwa. Zapytacie: dlaczego? Dopiero w okresie Edo – czyli dobre kilkaset lat temu – ludzie zaczęli tłumnie spotykać się pod ukwieconymi drzewami, żeby się upijać, wymiotować i wdawać w bójki. Dawno temu nikt nie przejmował się ich „pięknym widokiem”. Bano się wchodzić pod kwiaty wiśni. Jesteśmy dziś przekonani, że tłoczenie się pod kwitnącymi drzewami, picie na umór i bijatyki są czymś radosnym, ale wystarczy, że zabierzemy z tego obrazka ludzi, a widok stanie się przerażający”. Co zwraca w nim uwagę? Przede wszystkim zestawienie symboliki narodowej Japonii z takimi słowami jak ‘wymiotować’, ‘upijać się’, ‘bijatyki’. Sakura, czyli japońska odmiana drzew wiśniowych, jest utożsamiana z ulotnością natury życia. Umieszcza się ją na przedmiotach codziennego użytku, w tym na kimonach, materiałach piśmiennych i zastawie stołowej. Sakaguchiemu daleko do ukazywania pięknych wspomnień. Odziera tę magiczną szatę z wszelkiej świętości, równa ją z rynsztokiem, wskazuje czarną stronę świata.

To właśnie ciemny obraz ludzkiej natury jest w tych opowiadaniach wszechobecny. Bohaterowie obu historii są podobni. Mężczyźni to mordercy. W pierwszej narracji ofiarami są żony protagonisty, w drugiej zaś przypadkowi ludzie. Ciekawsze jednak niż same akty zbrodni, są motywy skłaniające panów do tego działania. W obu przypadkach są nimi kobiety. To one nakazują im czynić zło. Wykorzystują swoje walory, dokonują manipulacji seksualnych. Wszystko, by osiągnąć cel najwyższy – tworzyć brutalną rzeczywistość. U Sakaguchiego to nie mężczyźni mordujący swoje ofiary są naprawdę źli. Czytelnik raczej im kibicuje, chciałby odciąć pępowinę trzymającą ich z wybrankami serca. Wcieleniami prawdziwego, diabolicznego obłędu są kobiety. Przypominają one wiedźmy, którymi w dzieciństwie straszy się niegrzeczne dzieci. Nie mają skrupułów, wyrzutów sumienia, miłosierdzia.

Sakaguchiemu daleko do kreowania standardowego portretu kobiety w kulturze japońskiej. Jego bohaterki przypominają przedstawicielki yōkai, na przykład Yama-uba. To specyficzne zjawy, przybierające postać starej, odrażającej kobiety. Mają jednak zdolność zmiany swojego wyglądu, na przykład na piękną niewiastę. Yama-uba ma wyjątkowo drapieżną naturę. Swoje ofiary na ogół zjada, chociaż według innych podań, głód może zaspokajać także poprzez dokonywanie zbrodni. W tym aspekcie trudno nie doszukiwać się podobieństw z opowiadaniami Sakaguchiego. Japoński pisarz wykorzystuje dziedzictwo mitologii i tradycji ludowej. Chętnie sięga po piętrową metaforykę, na bazie której spisuje specyficzne, mroczne baśnie. „W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie” to dwie przypowieści, które przestrzegają przed ciemną stroną ludzkiej natury. Ale czy tylko? Sakaguchi mierzy się z tematem przenikania się świata żywych i umarłych, rzeczywistości i mitów, współczesności oraz tego w co wierzymy. Wejrzenie to nie przynosi pozytywnych efektów. Książkę można odczytywać jako destrukcyjny pejzaż świata, ale jest to też swoista przypowieść o poszanowaniu tradycji. Zjawy ubrane w ludzkie ciała trzymają się wszystkich konwenansów japońskiego folkloru nawet w obliczu śmierci, gdy przynależą już do innego świata. Trochę jakby śmierć nie była dla nich wystarczającą karą. Zostali skazani na wieczną egzystencję w przestrzeni znajdującej się pomiędzy światami, zamknięci w więzieniu własnych ograniczeń i tradycji.