Recenzja "Matka noc" Kurt Vonnegut

Wydawca: Zysk i S-ka
 
Liczba stron: 272

Tłumaczenie: Lech Jęczmyk

Oprawa: twarda z obwalutą

Premiera: 3 grudnia 2019 r.

Całkiem niedawno pisałem, że w 1962 roku numerem jeden na amerykańskiej liście bestsellerów był zbiór opowiadań „Franny i Zooey” Salingera. „Matka noc”, trzecia powieść Kurta Vonneguta, została premierowo wydana w lutym tegoż roku i jak pokazuje czas, nie był to najlepszy moment dla książek traktujących o wojennych traumach. W owym, szalonym czasie przemian i redefiniowania pojęcia wolności, bardziej chwytliwe były te pozycje, które jak u Salingera, opowiadała o tożsamości, buncie czy poszukiwaniu sensu. Być może dlatego właśnie „Matka noc” nigdy najsłynniejszą powieścią Vonneguta nie była. Jego styl i tematyka musiała dojrzeć w odbiorcach, by już pod koniec lat 60-tych mówiło się o autorze jako o jednym z najważniejszych twórców amerykańskich. 

Bohaterem książki jest Howard Campbell Jr., amerykański pisarz, który po zakończeniu I wojny światowej osiada w Niemczech. Tam zdobywa sławę jako dramaturg. Rozgłos i rozpoznawalność przyczyniają się do propozycji, a ostatecznie także do zwerbowania go jako amerykańskiego agenta, który już podczas wojny prezentuje zaszyfrowane informacje w radiowych wystąpieniach. Jednocześnie Howard nie omieszka pomagać także swoim gospodarzom. Wspiera niemiecki przemysł wojenny, wcale się z tym nie kryjąc. Dzięki temu jako jedyny agent przeżyje wojnę. Jak się jednak okaże, prawdziwe kłopoty i dylematy dopadną go nieco później.

Vonnegut skupia się na winie. Jego bohater zostaje oskarżony o współudział w zbrodniach wojennych. Spisując swoje wspomnienia w celi, stawia się w roli ofiary, choć ofiary nie pozbawionej możliwości zmiany. To nie on wyznaczał przebieg wojny, nie musiał także podporządkowywać się każdemu rozkazowi. Robił to, co uważał za słuszne. Głównym problemem, był nie on, lecz chore otoczenie („Liczyłem na to, że w swoich audycjach będę po prostu śmieszny, ale niełatwo jest być śmiesznym na tym świecie, gdzie tyle ludzi nie zdradza ochoty do śmiechu, nie zdradza ochoty do myślenia, a za to chętnie wierzy, szczerzy kły i nienawidzi”). To ono w jakimś sensie dyktowało mu kolejne życiowe decyzje. Minimalny brak uwagi, udawanie nie tego, kogo powinno się udawać, ostatecznie przywodzi go na skraj życia, w krainę buzującego sumienia i obłędu. Może go też tego życia i należnego uznania  pozbawić.

„Matka noc” stanowi dobry wstęp do wszystkiego tego, co Vonnegut przekazuje nam w „Rzeźni numer pięć”. Mam tu na myśli nie tylko szytą grubymi nićmi groteskę i wyjątkowo ostrą ironię, ale przede wszystkim antywojenny wydźwięk. Autor przemyca w swoich fabułach własne uczucia i troski, dzięki czemu nawet fantastyczne przebranie, nie pozbawia jego dzieł autentyczności. Ostatecznie dostajemy zatem książkę mocną i ważną, chociaż jak podsumowuje sam autor, może czasami zamiast kolejnego interpretowania, lepiej zająć się czymś pożyteczniejszym („Morał? Jest dość roboty z grzebaniem zmarłych, bez prób wyciągania morału z każdej śmierci. Połowa zabitych nie ma nawet imienia”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz