Recenzja "Miłość w czasach rewolucji" Wang Xiaobo

Wydawca: PIW

Liczba stron: 240

Tłumaczenie: Katarzyna Sarek

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: 12 listopada 2019 r.

Już szybki rzut oka na tytuł książki Wang Xiaobo (pierwszej tłumaczonej na język polski) sugeruje trzy rzeczy. Po pierwsze będzie to książka poruszająca temat miłości. Po drugie w tle dostrzeżemy silnie zarysowane otoczenie polityczne. Po trzecie nad wszystkim unosić się będzie duch realizmu magicznego, ze stylem jednego z ojców gatunku na czele (Gabriel Garcia Marquez). I tak jak czasami pierwsze skojarzenia bywają chybione, tak „Miłość w czasach rewolucji” daje dokładnie to, co obiecuje, choć forma w jakiej to czyni, może zaskoczyć nawet najbardziej oczytane osoby.

Bohaterem powieści jest Wang Er – człowiek symbol, pojawiający się w wielu dziełach pisarza (znany polskiemu czytelnikowi z opowiadania „Trzydzieści lat, wiek samodzielności”, zamieszczonego w niedawno wydanym zbiorze „Kamień w lustrze. Antologia literatury chińskiej XX i XXI wieku”). Wang Er to niedoszły malarz i matematyk, wynalazca nikomu niepotrzebnych urządzeń, robotnik zajmujący się udrażnianiem rur służących do transportu mleka sojowego w fabryce tofu, a ostatecznie inżynier. Bohater dorasta w okresie wielkich przemian dziejowych. Rękę przewodniczącego Mao czuć tu na każdym kroku. Szczególnie silny nacisk na sferę politycznego ograniczenia Xiaobo kładzie w pierwszej części książki (później skupia się na jej następstwach). Jego opisy ucieczek głównego bohatera, przed złą i niesprawiedliwą Starą Lu (szefową fabryki i przewodnicząca komitetu rewolucyjnego) są tu zresztą metaforyczne. Chiński pisarz daje nam do zrozumienia, że postawa strachu i ukrywania jest bezużyteczna. Dopiero w momencie przejścia obok represyjnej zmory, spojrzenia jej prosto w oczy, Wang Er zrzuca z siebie przebranie ofiary i staje się autentycznym obywatelem („Jeśli chcesz być szczęśliwy, musisz jedynie bez przerwy wbiegać w wielkie gnojowisko i wybiegać z niego”).

Wang Xiaobo pisząc o społecznym chaosie, nie zapomina o jednostkowym poszukiwaniu tożsamości. W jednym ze zdań pisze „Rewolucja była jak las, bardzo łatwo można się było w niej zgubić”. Wang Er jest właśnie takim płochliwym ogniwem. Nie wie komu może wierzyć, jaki ruch będzie odebrany negatywnie, co może, a czego nie powinien mówić. Tak oto płynnie wchodzimy w drugie dno powieści – analizę relacji interpersonalnych. Wang Xiaobo na przykładzie jednostkowej ofiary Chińskiej Republiki Ludowej, ukazuje proces powstawania deficytów, z którymi chiński naród boryka się do dziś. Jego bohater nie jest zdolny do okazywania szczerych uczuć. I nie można się temu dziwić, bo otoczenie jest wyjątkowo wymagające. Mały defekt, nawet ten nieoczywisty (tę rolę pełni u Xiaobo mały penis czy hemoroidy), są powodem społecznego ostracyzmu i odtrącenia. Powstające w ten sposób braki zaufania i niepewność będą silnie oddziaływać zarówno na relacje damsko-męskie, jak i powstawanie konfliktów przyjacielskich, a nawet pokoleniowych. Na wierzch wyjdą pokręcone relacje Wang Era z ukochaną i znienawidzoną jednocześnie X Haiying, która prowadząc reedukację, przekonuje Era do obrania „właściwej” postawy. Ostatecznie rewolucja nie jest dobrym czasem dla miłości. Powoduje zatarcie się jej definicji i kształtu. Przybiera ona różne formy, każdorazowo w jakiś sposób pokręcone.

Książka Wanga Xiaobo nie byłaby może tak wyrazista (książek mówiących o tematyce rewolucji i jej efektów powstało całkiem sporo), gdyby nie styl w jakim została napisana. Chiński pisarz stawia na ironię, od której skrzy się praktycznie każda strona. Poważny temat kontrastuje tu z potocznym i bezlitosnym słownictwem („W czasach rewolucji moja wyobraźnia niezwykle się rozwinęła, wyobrażałem sobie często, że z głowy Starej Lu robię nocnik i do niego sikam”). Lektura „Miłości w czasach rewolucji” wywołuje permanentny uśmiech. Nie przeszkadzają nawet częste porównania i opowieści z pogranicza kloaki – są przedstawione jako wypadkowa niedojrzałości i zagubienia głównego bohatera, któremu niecodzienne wnioski po prostu przystoją („Jesienią, kiedy nasza rodzina kopała dół do przechowywania kapusty na zimę, brałem łopatę i niosłem ją za ogrodzenie uniwersyteckiego rozsadnika. Tam drążyłem własne sekretne jamy. Później jednak moje tajemne pieczary stawały się sraczami dla miejscowych uliczników, a ponieważ byłem dość wymagający, jeśli chodzi o czystość, nie chciałem dziur, do których ktoś się załatwił”).

Jeszcze istotniejsze niż język, jest tu samo podanie historii. Xiaobo tworzy wybuchową mieszankę, w której narracja trzecioosobowa miesza się z bezpośrednim odwoływaniem się do czytelnika („Kimkolwiek jesteś, wiercenie się z pewnością nie jest ci obce”), a także z relacją pierwszoosobową. Autor wyjaśnia nam także, że te ciągłe zmiany perspektywy mają swoje istotne uzasadnienie – niektóre wydarzenia efektywniej opisać z punktu widzenia obserwatora, o innych musi wypowiedzieć się ten, kto ich empirycznie doświadczył. Meandrowanie między tymi zmiennymi perspektywami jest bardzo interesujące i samo w sobie stanowi wartość dodaną do tej niezwykle absurdalnej groteski ludzkiego żywota. Wang Xiaobo mówi wiele o historii, o wpływie otoczenia na jednostkę, o pożądaniu, strachu i wielkim oszustwie, w które brniemy od pokoleń. Przerażająca dekonstrukcja rzeczywistości.

2 komentarze: