Recenzja "Tętniące serce" Selma Lagerlof

Wydawca: MG

Liczba stron: 206

Tłumaczenie: Mirandola Franciszek

Oprawa: twarda

Premiera: 14 sierpnia 2019 r.
Całkiem niedawno pisałem o debiucie Selmy Lagerlof - „Gosta Berling” z 1891 roku. Blisko 25 lat później, w 1914 roku, gdy w Europie zaczynała nabierać tempa I wojna światowa, szwedzka Noblistka (nagrodę odebrała w 1909 roku) napisała „Kejsarn av Portugallien”, która pierwotnie nosiła polski tytuł „Cesarz Portugalii”, obecnie zaś funkcjonuje jako „Tętniące życie”. Jedynym logicznym uzasadnieniem zmiany tytułu jest próba spłycenia przekazu lektury, uczynienia z niej emocjonalnej narracji o miłości, lektury idealnej dla kobiet na długie jesienne wieczory (co ważne, zmiana tytułu nastąpiła wcześniej i nie jest efektem prac nad niniejszym wydaniem). Mam wrażenie, że „Tętniące życie” mówi jednak o czymś nieco odmiennym, ma dużo więcej do przekazania niż tylko uczucia, trafi do szerszego grona czytelników.

Autorka dość długo wodzi czytelnika za nos. Snuje fragmentaryczną narrację o życiu pewnej rodziny w XIX–wiecznej Szwecji. Wyrywki z ich życie poukładane są chronologicznie, od narodzin córki, przez jej rozkwit, aż do nieubłaganego zwieńczenia. Przyglądamy się ceremonii chrztu, pierwszemu szczepieniu, chorobie, wizycie u krewnych, także nowym wyzwaniom po dołączeniu do szkoły. W tej całej linearnej narracji zwracają uwagę małe dziwactwa, jakich dopuszcza się główny bohater - Jan Anderson ze Skrołyki. Jest to nieco dziecinny, niedopasowany do rzeczywistości poczciwy człowiek, który otoczenie rejestruje jakby przez pomazane błotem szkła okularów. Choć póki co, czytelnik nie wie do czego to wszystko doprowadzi, już teraz powinien włączyć myślenie, że coś tu jest nie tak. Tym bardziej, że Lagerlof wysyła nam kolejny ważny sygnał – siostra Jana szlaja się po okolicy, przedstawiając zainteresowanym kosz z gwiazdami z nieba (później powrócą w interpretacji Jana jako choinkowe ozdoby). Wygląda więc na to, że choroba psychiczna, czy ujmując to delikatniej, niedopasowanie społeczne, jest w tej rodzinie normą. 

Jana w ryzach utrzymuje jego córka. To ona jest fundamentem, wokół której buduje on swój bezpieczny świat. Miłość ojca do córki, tyleż namiętna, co pokręcona, zostanie niedługo wystawiona na prawdziwą próbę. W efekcie licznych nieporozumień, rodzina zostaje postawiona przez koniecznością spłaty wyimaginowanego długu. Wyjściem jest wyjazd Klary do pracy do Sztokholmu. Pozostawiony samemu sobie Jan, dla którego córka stała się nie tylko celem życia, ale też obsesją, wpada w coraz większe uwielbienie dla nieobecnej pociechy, powszechnie uważanej za rozpieszczone dziewuszysko.  I tak oto, po kolejnym smutnym epizodzie na przystani, w Janie dokonuje się ostateczna przemiana. A może nawet nie tyle ona, bo jak wspomniałem wcześniej symptomów obłędu było wcześniej całkiem sporo. W każdym razie nasz protagonista ogłasza się cesarzem Portugalii.  Ma czapkę, nową laskę i sztandary z ozdób choinkowych (tych od jego siostry). Nie ma zamiaru ukrywać przed światem swojego nowego stanowiska, przez co staje się lokalną legendą. 

I tak oto z ‘niezwykłej książki o miłości ojcowskiej, o sile więzi ojca z córką, o tęsknocie i próbie uczucia’ otrzymujemy naprawdę interesujące studium ludzkiego obłędu. I nie chcę tu czynić zarzutu dla opisu dystrybucyjnego książki. Bo Lagerlof faktycznie trzyma się emocji, książka pełna jest uczuć i spokojnego dojrzewania. Ją czyta się jak dobrą, starą, wiktoriańską opowieść o losach pewnej rodziny na prowincji. Warto jednak zauważyć też ten drugi element fabuły, w mojej opinii dużo istotniejszy niż pierwszy, bo spajający całą narrację ramową klamrą.

„Tętniące życie”, mimo upływu ponad 100 lat od napisania, czyta się bardzo dobrze. Ma ona, oprócz już omówionych walorów fabularnych, także inne, cenne atuty. Są nimi chociażby uwiecznione obrzędy, dzisiaj już niedostępne na świecie, momenty metafizycznych uniesień, liczne piękne zdania, czy odwołania do stosunków panujących w religii protestanckiej. Będzie też oczywiście nieco moralizatorstwa i dydaktyzmu, który nie przysłoni jednak wrażenia obcowania z książką dobrą, wartościową i mam wrażenie, już trochę zapomnianą.

1 komentarz:

  1. Książka jest przepiękna, a tłumaczenie Mirandoli sprawia, że czyta się ją z ogromną przyjemnością. I płacze na końcu.

    OdpowiedzUsuń

Recenzja "Żywa cisza" Joanna Maurer