Recenzja "Przestrzeni! Przestrzeni!" Harry Harrison


Wydawca: Rebis

Liczba stron: 296

Tłumaczenie: Radosław kot

Oprawa: całopapierowa

Premiera: 17 września 2019 r.

Harry Harrison, swoją książkę „Przestrzeni! Przestrzeni!” wydał w 1966 roku, w tym samym czasie, w którym polski czytelnik poznawał „Dziennik” Gombrowicza, „Pięknych dwudziestoletnich” Hłaski i „Wysoki Zamek” Lema. W tym okresie na świecie powstało wiele ważnych dzieł. Dość wymienić „Z zimną krwią” Capote’a, „Milczenie” Endo, „Bar świat” Hrabala, czy „Dla wszystkich ten sam ogień” Cortazara. Było więc w czym wybierać, co zapamiętać. Z perspektywy czasu widać, że to właśnie niewielka powieść amerykańskiego pisarza jest jedną z ważniejszych, jaką w tym czasie napisano. Umówmy się, o dziełach Cortazaraz i Gombrowicza pamiętają tylko nieliczni, zaś książka Harrisona trafia do szerszego grona czytelników. Jest to wynikiem może nie tyle literackiej wirtuozerii, co przede wszystkim tematu i szalonej wizji, wokół której do dziś toczy się debata.

Na początek warto zauważyć, że Harrison nieco się przeliczył w swoich przypuszczeniach. Akcję książki osadził w 1999 roku, gdzieś u progu nowego Millenium. Jego świat zamieszkuje ponad 7 miliardów ludzi, z czego, jak można domniemywać, znacząca większość cierpi głód i niedostatek. Własność jest tu wartością drugorzędną. Jeśli umierasz, urząd bardzo szybko zdecyduje, kogo na twoje miejsce do mieszkania przydzielić. I nieważne, że po zasiedleniu, na osobę przypadnie jeden metr kwadratowy. Liczy się przede wszystkim zmniejszenie niezadowolenia społecznego, które w dobie deficytu pieniędzy, jedzenia i wody, jest zarzewiem wielu konfliktów. Świat Harrisona to miejsce przeludnione i brudne. Z powodu braków paliwa nie działa transport, a energia jest odgórnie wydzielana. Ludzie zabijają się o suchary. Komfortowo żyją tylko wybrani, wysoko postawieni oficjele i ich zaplecze. To oni koncentrują w swoich rękach całe bogactwo tego świata. Balują, piją bez umiaru, jedzą mięso, mają ochroniarzy. Dualizm społeczny osiąga w książce niebotyczne rozmiary, których póki co jeszcze rzeczywiście nie doświadczyliśmy. Przynajmniej nie w takiej skali. W tym sensie Harrison się przeliczył, nie docenił siły chemii i nowoczesnych technologii. Czy jednak jego wizja daleka jest od tego, co może nas czekać?

W „Przestrzeni! Przestrzeni!” ważny jest element kontroli urodzeń. Jego wielki zwolennik, będący w podeszłym wieku Sol, współlokator głównego bohatera, będzie bronił tej idei tak długo, aż przypłaci tę walkę życiem. Trudno się z jego argumentami nie zgodzić. Nadmierna eksploatacja zasobów naturalnych Ziemi, połączona z niepohamowaną konsumpcją i brakiem instytucji kontrolującej ten cały bałagan, prędzej czy później może przynieść opłakane skutki. I na nic się w tym kontekście mają wszystkie hasła mówiące o naturalnym procesie rozrodczym. Bo jednym są możliwości, a drugim to co się realnie dzieje. Harrison przewidywał te trudności już ponad 50 lat temu. Niezależnie po której stronie stoimy, warto wysłuchać argumentu drugiej strony i naocznie zobaczyć, do czego może to prowadzić.

Książka Harrisona to oprócz dystopijnego wymiaru, także książka o ludzkiej naturze, która w obliczu katastrofy, ujawnia swoją ciemną stronę. Mamy tu kilku bohaterów i jeden wątek kryminalny, łączący ich losy. Andy Rush to policjant z prawdziwego zdarzenia. Nie straszne mu bezsensowne misje, praca ponad możliwości i całkowite oddanie się prawdzie. Oprócz pilnowania porządku i bezpieczeństwa, będzie musiał po godzinach ścigać zabójcę milionera Mike’a O’Briena. Przy okazji przygarnie jego kochankę, która w odpowiednim momencie pokaże mu, że miłość to uczucie przeszłość, najważniejsze z dóbr luksusowych, na które ludzkość po prostu już nie stać. Będziemy obserwować ich rodzący się romans, nieskuteczne poszukiwania mordercy, rozmowy na szczycie ludzkiej hierarchii, a z drugiej strony także próby wymknięcie się organowi ścigania. Odwiedzimy zapomniane przez świat wraki budynków, zaludnione mieszkania, targi, sklep mięsny, kolejki przed ośrodkami pomocy społecznej i Empire State Building. Odwiedzimy te wszystkie zaludnione rejony, by jeszcze bardziej i z większą siłą odczuć, że człowiek człowiekowi wilkiem. I w sumie nie jest ważne, czy ma wiele (sędziowie, bogaci mieszkańcy), czy jest spłukany. Każdy w tym mieście jest egoistą bez długoterminowego celu. Liczy się tylko to co tu i teraz.

„Przestrzeni! Przestrzeni!” to książka napisana prostym językiem. Skupia się głównie na relacjach ludzkich, wszelkie opisy otoczenia traktuje gdzieś pobocznie, jako dodatek. Jest to rzecz jasna celowy zabieg, który tylko uwydatnia namacalność przytoczonej wizji. Trochę przeszkadza w tym wszystkim wątek kryminalny, mający swoje znaczenie (podkreśla decyzyjność elit, pozwala odwiedzić ubogie rejony miasta, mówi też dużo o emigracji), w ogólnym rozrachunku spłycający jednak fragmentami głębię utworu do dzieła detektywistycznego. Co ważne, Harrison unika pułapki fantastycznych światów, odcina się od nowinek technicznych, broni biologicznej i niestworzonych postaci. Pisze o ludziach i Ziemi, postawionej przed trudnym wyzwaniem. O nas samych, choć trochę innych, już po erze dobrobytu, w której się znajdujemy. I pozostaje mieć tylko nadzieję, że jego pomyłka nie wynika wyłącznie z niedoszacowania czasu, ale też z tego, że człowiek przestanie wreszcie zabijać naturę i siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz