Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Oprawa: twarda
Premiera: 18 września 2019 r
„Nieradość”,
jedna z głośniejszych premier tego roku, mimo obiegowej opinii, to coś więcej
niż zbiór opowiadań. Każda z przedstawionych narracji wchodzi w dialog nie
tylko z innymi historiami zebranymi w tomie, ale też z życiem, które nas
otacza. Dla tak skrojonej kompozycji, składającej się z 25 opowieści można
znaleźć kilka podstawowych uzasadnień. Po pierwsze, gest spajania kolejnych
elementów, komponowania z nich kompleksowej całości ma wskazywać na specyfikę
pracy pamięci – tej codziennej, jak i historycznej. Inspiracją do napisania tej
książki były przecież rozmowy z ojcem i dziadkami, a sama treść w wielu
miejscach rozświetla przestrzenie spowite mrokiem zapomnienia. Po drugie,
Sołtysowi nie zależy na linearnym porządku książki – wybiera raczej taki sposób
pisania, który ma pełnić funkcję niuansowania rzeczywistości. Po trzecie
wreszcie, dla tekstów składających się na zbiór zaprojektowany zostaje pewien
ład – jedne narracje urywają się, by po pewnym czasie wrócić, w nieco innym
wymiarze („Kot Rysio”, „Pani Halszka”). Ów porządek można rozpatrywać także na
gruncie zastanej atmosfery, przesiąkniętej melancholią i próbą brania
odpowiedzialności za to, co już minęło.
„Nieradość”
jest fragmentarycznym zapisem nostalgicznej podróży w głąb historii. Autor, jak
wyjaśnia w jednym z wywiadów, oddaje tym samym hołd starszemu pokoleniu. Przenosi
nas w czasie do różnych epok i miejsc. Najczęściej jest to Warszawa, ale zdarzy
się też Kutno, Tychy, Dąbrowa Górnicza, Piotrków Trybunalski czy Jarocin. Razem
z protagonistami będziemy okupować miejsca w pociągach, w przychodniach, na
ławce w ulubionym parku, w hotelach, a nawet pod budowanym mostem. Pejzaż
czasów i przestrzeni jest tu różnorodny i całkowicie oderwany od jakiegoś
systemu normatywnego. Działa jak nasza pamięć po latach, która sama wybiera często
absurdalne wydarzenia, nie posiłkując się przy tym kalendarzem czy logiką.
Opowiadania
zebrane w tym zbiorze nie krytykują. I to może jest jedna z ważniejszych ich
cech. W dobie ciągłej debaty, wolności słowa wykorzystywanej do przemocy i
ataku, w momencie szczególnego narażenia na wszechogarniający ostracyzm, Sołtys
woli godzić się z przeszłością. W „Nieradości” silnie eksponowana jest
nostalgia, która nie tylko pełni funkcję sposobu radzenia sobie
z odchodzącymi realiami, ale pozwala także dostrzec i zaakceptować
to, co nowe. Poruszane tematy, jak chociażby: nowotwór („Dwa”), samotność ludzi
starszych („Echo”), inicjacja seksualna młodych („Atargatis”), homoseksualizm
(„Grudzień”) czy rozwody („Znaleźne”) to jedne z kluczowych zagadnień
współczesnej debaty publicznej. Zapisane zostały tak, aby nie szokować, nie
wchodzić w polemikę, nie krytykować, nie próbować porządkować świata według
własnej modły. Sołtys nie ma ambicji naprawiania czegokolwiek. Jego stawka jest
znacznie niższa, choć mam wrażenie, dużo ważniejsza, bo mogąca realnie przynieść
jakąś zmianę w człowieku. Autor stawia na empatię dla ludzi postawionych
wielokrotnie przed bardzo trudnymi wyzwaniami. W „Mućce” bohaterka spotyka się
ze społecznym odrzuceniem, ponieważ kocha swojego źrebaka. W „Miastach i
wsiach” obserwujemy dziewczynkę, która okłada swojego rówieśnika kijem. W opowieści
„Pani Halszka” wdowa będzie musiała na swój sposób mierzyć się z brakiem męża.
Pejzaż deficytów jest tu większy, bardziej różnorodny, a łączy go przede
wszystkim zrozumienie, a może nawet nie tyle zrozumienie, ile chęć pokazania go
bez autorskiego komentarza. Towarzyszymy tym wszystkim małym i większym
problemom, nie jako diagności, lecz jak zwykli obserwatorzy. I tu,
paradoksalnie, mimo skromnych zamiarów, udaje się autorowi „Mikrotyków” wkroczyć we współczuciu poza granice
instynktu samozachowawczego, otworzyć się na współodczuwanie. A to według mnie,
bardzo istotna rola literatury, żeby nas uczyła patrzenia na innych ze
zrozumieniem.
Gdybym miał
wyróżnić narracje, które dotknęły mnie najbardziej z pewnością byłyby to „Kot
rysio”, „Pani Halszka” i „Mućka”. Wiąże się to zapewne z ich spójną
konstrukcją, która mogłaby jednocześnie stanowić zalążek dłuższej historii. W
swoim zbiorze autor publikuje różnorodne opowieści: miniatury literackie (m.
In. „Grudzień”, „Szczupły Pan”), wspomnienia z czasów wojennych i powojennych
(m. In. „Atargatis”, „Danił”), strumienie myśli, w których obok codziennych
zdarzeń pojawiają się postaci historyczne (w „Ruckblicku” Friedrich Max Müller,
Franz Schubert, Wilhelm Müller, w „Kot
Rysio” Wojciech Bobowski, w „Atargatis” Eunus, w „Miasta i wsie” Szalom Asz, Isaac
Bashevis Singer, Walek Dzedzej, Adam Mauersberger i Icchok Lejb Perec, a
w „Danile” Daniił Charms). Trafia się też osobista refleksja na temat sytuacji
pisarza we współczesnym świecie („Co się robi, gdy się zostało pisarzem”). Czytane
„Nieradości” to długa podróż pełna głębi, inteligencji i szacunku dla dawnych
mistrzów.
Różnorodność
tematyczna i strukturalna nie zamyka wachlarza odmienności proponowanego przez
Sołtysa. Widać że autor lubi kombinować też w warstwie językowej. W zależności
od narratora, słowa układają się w różne stylizacje, które być może nie są
najefektowniejsze w historii literatury, ale okazują się wyjątkowo angażujące
czytelnika. W opowiadaniu „Fik” protagonistką
jest mała dziewczynka, stąd wyrzucane przez nią myśli pasują do jej wieku i
sposobu myślenia - „Gdy się pozwala temu małemu światu płynąć, to jest nawet
przyjemne, szum szum, spółgłoski miękko i jakieś parki, samochody, pociągi”. W
„Mućce” całość opowieści snuta jest w typowo folklorystycznym narzeczu.
Pojawiają się też babcine „zacarapać”, czy uruchamiające wyobraźnię „śmiał się
na dwa trząsy dwóch podbródków”. Proza Pawła Sołtysa pełna jest też elips,
funkcjonujących tak na poziomie zdania („Ale potem mi się przypomniało w drodze
sprzed paru lat jakoś podobne”), jak i organizacji utworu (rozpoczęcie
sugerujące dopowiedzenie, np. „Albo jak dziadek Rysio mówił o nich
„dziewczynki”). „Nieradość” zapełniona
jest wreszcie pięknymi, wycyzelowanymi zdaniami, które niejednokrotnie mogą
służyć za motto całego zbioru („To są myśli żyjące wśród błot, nie żywią się
stalą, impulsem elektrycznym, atomową fuzją. Ich paliwo to lumbagowe wierzby,
las z okiem bagna pośrodku, piasek, na którym rosną niegospodarcze rośliny”,
czy „Wspomnienia nie odmłodzą mi ścięgien, nie zaczernią na powrót włosów, choć
jakoś utrzymują mnie tamtego we mnie dzisiejszym”).
Najnowszą
książkę Pawła Sołtysa czyta się wyjątkowo trudno. Obok ciekawych, kompletnych
narracji, są te urywane. Mieszają się czasy, przestrzenie, postaci historyczne
z fikcyjnymi. Narrator w większości opowieści nie jest nazwany ani opisany,
przez co trudno się z nim utożsamiać. Hermetyczny język wymaga od czytelnika
ciągłego skupienia. Dzieje się tu bardzo dużo, uwierzcie. A jednak, gdzieś na
poziomie naszego czytelniczego krwioobiegu, ta książka, te słowa, często
nielepiące się w dobrze nam znane sformułowania, działają na nas. Wymagają
naszej uwagi, angażują nasze emocje. I choć parę narracji bym stąd usunął
(chociażby tę o pisarzu czy „Grudzień”), choć część porusza może nieco mniej zajmujące
tematy, to nie będę krył swojej fascynacji całością. Okazuje się bowiem, że
nadal można pisać empatycznie, bez moralizowania, krytykowania i szukania
rozwiązań. Bez krzyku, zawiści i łez. Można dokumentować historię, jakby działa
się obok nas, bez stygmatyzowania. „Nieradość” to proza autentyczna, eksperymentalna,
za to ją cenię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz