Liczba stron: 360
Oprawa: twarda z obwalutą
Premiera: 14 stycznia 2019 r.
10 czerwca 1963 roku podczas rozdania dyplomów na American
University w Waszyngtonie Prezydent Kennedy wygłosił niezapomniane przemówienie
„Przede wszystkim, broniąc swoich żywotnych interesów, potęgi atomowe są
zobowiązane do odrzucenia tego rodzaju konfrontacji, które skłaniają
przeciwnika do wyboru między poniżającą rejteradą a wojną nuklearną. Przyjęcie
takiej linii postępowania w epoce atomu stanowiłoby jedynie dowód bankructwa
naszej polityki – albo powszechnego życzenia śmierci dla całego świata. (…)
Niech nas nie zaślepiają dzielące nas różnice – lecz zwróćmy także uwagę na
nasze wspólne interesy i na sposoby rozwiązywania tych różnic. (…) Ponieważ w
ostatecznym rozrachunku tym, co nas wszystkich łączy, jest to, że wszyscy
mieszkamy na tej małej planecie. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem.
Wszyscy troszczymy się o przyszłość naszych dzieci. I wszyscy jesteśmy
śmiertelni”. Te słowa na stałe wpisały się w polityczną historię świata. Zanim
jednak one padły, zanim Stany
Zjednoczone i Związek Radziecki nauczyły się kilku istotnych prawd o sobie
samych i o swoich ideologicznych rywalach, cały świat czekał na początek wojny.
Konflikt kubański ostatecznie okazał się prawdziwą lekcją pokory dla obu
mocarstw, historia mogła jednak potoczyć się zupełnie inaczej. Dość powiedzieć,
że w 1962 roku nad Kubę skierowano jednostki lotnictwa amerykańskiego,
rozpoczęto też blokadę morską wyspy, w odwecie za przesyłane na wyspę sowieckie
rakiety, mające stać się nośnikami broni jądrowej.
Właśnie w tym okresie Kurt Vonnegut pisał swoją „Kocią
kołyskę”. Nie ma się więc co dziwić jej tematyce, biorąc tym bardziej pod uwagę
doświadczenia pisarza z okresu wojennego. Książka ta wpisuje się także
doskonale w absurdalny ton ówczesnych dzieł sztuki. Dość wymienić „Paragraf
22”, „Mechaniczną pomarańczę”, „Tango” czy "Dr. Strangelove, albo jak
przestałem się martwić i pokochałem bombę". Chociaż porównania z akurat tymi
obrazami nie są może tu najlepsze, znając osobisty wymiar powieści. Nie chodzi
tu nawet o kwestię bombardowania Drezna, ale też o karykaturalne ukazanie
własnej rodziny na przykładzie Hoenikkerów. Całe dialogi rodzeństwa w tej powieści pochodzą z
prawdziwych rozmów Vonnegutów. Okazuje się zatem, że jeszcze zanim powstanie
„Rzeźnia numer pięć”, Vonnegut potrafi łączyć swój życiorys z trudną tematyką
polityczną, w niepowtarzalny, fantastyczny sposób.
Jeśli diagnoza Vonneguta jest trafna,
żyjemy w koszmarnej, skłamanej rzeczywistości, bardziej zatrważającej od
rozmaitych Marvelowych światów. Rzeczywistość jest oszukiwana, ponieważ tego
pragnie. Nie tylko godzi się na oszustwo, ale nawet własnoręcznie je
wytwarza i aplikuje sobie niczym narkotyk. Dość powiedzieć, że bokononizm
jest religią zakazaną na wyspie, mimo że wszyscy jej mieszkańcy są
bokononistami, nawet ścigający religijnego przywódcę – Bokonona –
"Papa" Monzano. Zakłada ona także, że aby osiągnąć swe cele, można, a
nawet trzeba kłamać. Z tak zaklętego kręgu można wyjść, jedynie odstawiając źródło
utrapienia, jeżeli jednak ten głód jest przyrodzony, to pozostaje tylko
samozagłada. Czyż w tym właśnie prostym założeniu, nie mieści się bardzo
pojemna metafora współczesnego fanatyzmu?
Wielowymiarowość „Kociej kołyski” w
pełnej krasie ukazuje się w warstwie językowej tej książki. To specyficzna,
pełna neologizmów fraza, tyleż poważna, co satyryczna. Vonnegut jest
w ogóle pisarzem skorym do jaskrawości, nie stroniącym od ryzykownej
symboliki i porównań, balansującym
czasem na granicy ekstrawagancji i poprawności politycznej. Jego język jest
przede wszystkim kakofoniczny i chaotyczny, plastycznie oddając ten
nieustanny strumień bodźców słownych, jaki ze wszystkich stron opływa naszą
ludzkość. Tu rządzący mamią nas wyborczą kiełbasą, tam media przedstawiają
alternatywną wizję wydarzeń codziennych, z innej jeszcze strony atakują nas
hasła marketingowe, slogany religijne czy fanatycy wszelkiej maści kuriozalnych
wierzeń. Vonnegut obśmiewa nas samych. I robi to bardzo dosadnie, tak, że
czytając jego słowa, z jednej strony mam ochotę podpisać się pod tym dwoma
rękami, gdy akurat mam przed oczyma wizję otaczającej mnie społeczności, z
drugiej strony po chwili nachodzi mnie refleksja, że to przecież jest też o
mnie . A to boli, bo chcę wierzyć w sens codziennego trudu. I chyba o to
właśnie chodzi w dobrej literaturze prawda? O to, żeby skłaniała do melancholii
i zadawania pytań.
Nie
wiem czy Vonnegut był dobrym kreatorem. Nie do końca przekonują mnie jego światy,
zdania też nie skrzą się od stylistycznej rozpusty. Mam jednak przekonanie graniczące z
pewnością, że Vonnegut to jeden z najlepszych obserwatorów rzeczywistości, jacy
kiedykolwiek napisali książkę. Głębia jego humanistycznych obserwacji jest
zadziwiająca, a niektóre frazy muszę czytać wielokrotnie, żeby w pełni docenić
ich kunszt i wielowymiarowość. „Na początku Bóg stworzył Ziemię i oglądał ją z
wyżyn swojej kosmicznej samotności. I rzekł Pan: Ulepmy z gliny żywe
stworzenia, aby glina mogła zobaczyć, co uczyniliśmy. I ulepił Bóg wszelkie
zwierzęta, jakie żyją na Ziemi, a pośród nich i człowieka. Jedynie glina w
postaci człowieka potrafiła mówić. Bóg pochylił się nisko, kiedy glina w
postaci człowieka powstała, rozejrzała się dokoła i przemówiła. Człowiek
zamrugał i grzecznie spytał: Jaki jest sens tego wszystkiego?”. No właśnie,
jaki?
Ocena:
Nie jestem do końca przekonana, czy jest to tytuł, w którym się odnajdę. 😊
OdpowiedzUsuń