Recenzja "Niskorosła" Joanna Bartoń

Wydawca: JanKa

Liczba stron: 220


Oprawa: miękka


Premiera: 15 marca 2021

W swojej trzeciej książce Joanna Bartoń przedstawia losy Gosi, cierpiącej na achondroplazję, morderczyni, karlicy, kobiety i człowieka. Sformułowane przymioty nie są przypadkowe, ani wymyślone na szybko. Tak je szereguje autorka podkreślając jednocześnie, że kolejność ma tu duże znaczenie. O jakości naszego życia, szacunku otoczenia i pozycji społecznej świadczą bowiem nie setki dobrych, małych uczynków, ale te kilka chwil zapomnienia, gdy zamiast postępować zgodnie z regułami, oddajemy się pierwotnym instynktom.

Gosia mierzy dokładnie 137 centymetrów wzrostu. To za mało, żeby bez użycia schodów czy drabinki samodzielnie poradzić sobie z codziennymi czynnościami, ale idealnie, by doczekać uczynnego męża. Gosia niewątpliwie ma pecha. Urodziła się z chorobą, przez którą była szykanowana i dyskryminowana. Ma też jednak całkiem sporo szczęścia. Koleżanki mogą jej zazdrościć mężczyzny życia. Została wychowana tak, aby radzić sobie z najtrudniejszymi zadaniami. Urodziła zdrowe dziecko. Zyskała zaufanie swojej umierającej teściowej. Ma pracę, może nie jakąś prestiżową czy pewną, ale gwarantującą utrzymanie na stabilnym poziomie. Nie musi martwić się kredytem. Z niczym nie zostaje sama. Chyba że z własną kobiecością.

Proza Bartoń wiele mówi o damskiej wrażliwości, o uczuciowych perypetiach kobiety, która próbuje jakoś zorganizować sobie życie, mimo licznych kłód rzucanych pod nogi. O jej potrzebie bliskości i skłonności do porywów namiętności, kiedy chociaż na chwilę można zapomnieć o całym świecie, zostać częścią płonącego żaru, żyć spazmem rozkoszy. Być dokładnie tu i teraz, w tym kotle zmysłów, nie zaś gdzieś obok, z listą problemów na głowie. Gosia próbuje bezustannie wyleczyć swoją chorobę – nie tę fizyczną, ale psychiczną. Czuje się samotna, mimo że wokół ma wiele osób, którym może zaufać. Rodziców, męża, przyjaciółkę, teściów, dzieci. Bohaterka ma wszystko, ale nie umie tego docenić ani dostrzec. Ciągle poszukuje czegoś więcej, nieustannie pragnie odnaleźć swoje własne katharsis.

To książka zafiksowana na punkcie śladu. Szukająca jakiegokolwiek dowodu na istnienie siebie, dopiero potem świata wokół. Tu wszystko rozpoczyna się od puszczonej w ruch kobiecej świadomości, poszukującej dla siebie wyrazu: surowego, zwięzłego, namiętnego. Słowa Bartoń są skromne, można by wręcz powiedzieć funkcjonalne, nieprzegadane, skomponowane z elementów niezbędnych, pozbawione wszelkiej ornamentowości. Artykułują ból, niepewność i zagubienie, umiejętnie budują napięcie, dozują emocje, są jak kolce egzotycznej rośliny, które delikatnie ranią, pozostawiając niezabliźnione szramy na całe życie. To na pewno książka napisana sprawnie, o doskonale przemyślanej strukturze, umiejętnie hamująca wypływ dopowiedzeń.

Znamienny jest wątek pracy Gosi. Jej standardowe wyczekiwanie w kolejkach podkreśla przynależność do tego samego społeczeństwa. Pod rejestracją wszyscy jesteśmy przecież tacy sami. Niezależnie od posiadanych znajomości, grubości portfela czy wzrostu – każdy musi swoje odstać. To symboliczna funkcja, podobnie jak i dodatkowe zajęcie bohaterki. Wraz z koleżanką dostają się do teatru. Mają grać epizodyczną rolę zdziwionych małych piękności. Muszą po prostu rozdziawiać usta, za co na końcu zbierają największe owacje. Czemu się tak dziwią? Dlaczego ich obecność na scenie jest tak ważna? Tego właściwie nie wiemy. Liczy się przede wszystkim sam motyw sprzedawania siebie na pokaz i ciągłego grania. Udowadniania, że jest się kimś innym. Bywamy więźniami swoich własnych roz(wy)miarów, pętani przez dolegliwości własnego ciała, ograniczeni somatyczną hańbą. A może sami usilnie chcemy w to wierzyć?

Gdzieś w tej całej historii chcę zauważyć też wątek męski. O nim myśli się przecież niewiele, mówi jeszcze mniej. A mężczyzn mamy tu kilku. Jest malutki syn Gosi, jej tata, reżyser spektaklu, koledzy z pracy i inni. Najważniejszy jest jednak mąż Gośki. To człowiek oddany żonie i rodzinie. Zrobi dla nich wszystko, nawet wybaczy coś, czego wcale wybaczać nie musiał. Jest prawy, dzielny i zaradny. Jak jego ojciec (chociaż ten drugi ma w swoim życiorysie pewną rysę). Mam wrażenie, że trochę za dużo w nim dobroci, jak na realnego człowieka. Jego przeciwieństwem jest z kolei mąż jednej z koleżanek. To człowiek impulsywny, wybuchowy, brutalny. Chce niszczyć i używa do tego celu bardzo wyrafinowanych metod. Ponownie odniosłem wrażenie, że to postać bardziej metaforyczna, niż rzeczywista. To nie przypadek, ani żaden zarzut. To raczej kolejny epizod, który potwierdza, jak doskonale autorka umie wyważyć poszczególne role. Jednowymiarowość ma tu za zadanie podkreślać teatralność przedstawionego świata.

„Niskorosła” Joanny Bartoń to taka książka, którą mogłaby sfilmować Małgorzata Szumowska. Autorka szuka tematów niekomercyjnych, penetruje losy ludzi, których bardzo często się nie zauważa. Są to osoby skazane na porażkę od samych narodzin. Pisanie o nich bywa jednak bardzo zdradliwe i niejeden się już na tym potknął. Łatwo przekroczyć granicę zdrowego smaku, oddać się skandalizowaniu. Tymczasem siła powieści tkwi w czymś zgoła przeciwnym - w gruncie rzeczy nic tu nie jest szokujące, nawet jeśli na początku, nie wszystko rozumiemy. U Bartoń życie przypomina psychodramę, dobrze wyreżyserowany spektakl, w którym człowiek wobec życia jest po prostu bezradny. Nie mówię, że jest to książka wybitna, ale na pewno warta uwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz