Recenzja "Trylobity. Opowiadania zebrane" Breece D’J Pancake

Trylobity. Opowiadania zebrane Breece D’J Pancake to świetny zbiór opowiadań
Wydawca: Czarne

Liczba stron: 216


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Maciej Świerkocki

Premiera: 7 lutego 2023 rok

Miło widzieć, że  seria Opowiadań Amerykańskich rozrasta się. To według mojej wiedzy jedyny tak duży projekt dotyczący krótkich form w Polsce. Jest nie tylko chętnie opiniowany przez rozpoznawalnych dziennikarzy, ale też przede wszystkim kupowany i czytany przez przeciętnych Polaków. Może nie jest to skala Stephena Kinga czy Jo Nesbo, ale jak na zbiory opowiadań naprawdę nie ma się czego wstydzić.

Piątą częścią serii są „Trylobity. Opowiadania zebrane” Breece’a D’J Pancake’a. Autor był do tej pory nieobecny na polskim rynku. Żył krótko, bo zaledwie 27 lat. Pewnie gdyby zamiast pisania zajął się komponowaniem, zajmował by zaszczytne miejsce w Klubie 27, obok Roberta Johnsona, Briana Jonesa, Jimiego Hendrixa, Janis Joplin, Jimiego Morrisona, Kurta Cobaina i Amy Winehouse. Zamiast jednak tego, jego nazwisko zestawia się z Williamem Faulknerem, Jamesem Joycem, Flannery O’Connor, Ernestem Hemingwayem czy Samuelem Beckettem. Zaszczytne grono prawda? Czym sobie na to zasłużył?

Twórczość Breece’a D’J Pancake’a można podsumować jako chęć realistycznego przedstawienia życia na amerykańskiej prowincji, ze szczególnym uwzględnieniem Wirginii Zachodniej, gdzie autor dorastał. Miejsca akcji poszczególnych tekstów emanują ponurą atmosferą. To zapomniane przez Boga miasteczka, gdzie życie toczy się w rytmie upadku, a każdy dzień jest walką o przetrwanie. Nawet natura staje się tu wrogiem, mrocznym i nieprzewidywalnym żywiołem.

Świat przedstawiony obrazuje ludzi na skraju ubóstwa, rozpaczy i walki o przetrwanie. Bohaterowie opowiadań są uwięzieni w beznadziejnych sytuacjach, przepełnieni frustracją i poczuciem bezsilności. Bywają brutalni, zdesperowani, często pragnąc uciec z jedynego znanego im miejsca. Mimo tej okrutnej rzeczywistości z opowiadań przebija tlące się gdzieś głęboko piękno. To kruche momenty ludzkiej życzliwości, nieoczekiwane przebłyski nadziei i siła ducha, które każą walczyć pomimo przeciwności losu.

Podoba mi się, że Pancake nie osądza swoich bohaterów. Daje im głos, pozwala opowiedzieć o tragediach, pragnieniach i lękach. To historie ludzi zepchniętych na margines społeczeństwa, których nikt nie chce słuchać. Ich słowa i czyny można czytać jako obraz dawnych czasów, ale też jak ostrzeżenie przed upadkiem wartości i moralnym rozpadem Ameryki. To gorzki szept sprzeciwu wobec obojętności i wykluczenia.

Styl Pancake'a jest integralną częścią jego twórczości, odgrywając kluczową rolę w budowaniu atmosfery, charakterystyce bohaterów i kreowaniu świata przedstawionego. Autor używa prostego, kolokwialnego języka, często zbliżonego do gwary mieszkańców Wirginii Zachodniej. Ten język jest pozbawiony ozdobników, surowy i bezpośredni, co odzwierciedla brutalną rzeczywistość życia bohaterów. Pisarz powtarza słowa i frazy, tworząc rytmiczną, hipnotyzującą prozę. Ten zabieg wzmacnia napięcie i potęguje wrażenie monotonii życia w prowincjonalnym miasteczku. Głównie z tego względu jego twórczość doceniali Cormac McCarthy i Donald Ray Pollock

Lektura „Trylobitów. Opowiadań zebranych” oczyszcza niczym katharsis. Zmusza do konfrontacji z mroczną stroną ludzkiej natury i brutalną rzeczywistością życia na prowincji. Nie daje łatwych odpowiedzi, ale każe stawiać ważne pytania o sens życia i kondycję współczesnego człowieka. Świetna książka, która nie została jednak odpowiednio przygotowana. Język wygląda momentami na dość toporny, dopowiedziany, co każe mi przypuszczać, że nie wszystko na etapie tłumaczenia poszło prawidłowo.

 

Recenzja „Anagalis. Historia miłosna” Paolo Maurensig

Anagalis. Historia miłosna" Paolo Maurensig to piękna historia o miłości i sztuce
Wydawca: Próby

Liczba stron: 176


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Halina Kralowa

Premiera: grudzień 2023 rok

Paolo Maurensig nigdy nie był twórcą pretendującym do rangi najważniejszych włoskich pisarzy. Poznałem go przypadkowo jako autora powieści, na podstawie której swój film nakręcił Ricky Tognazzi. Tego ostatniego też próżno nazywać znanym i cenionym artystą. Jego filmografia jest całkiem spora, ale niewiele z tych filmów zdobyło rozgłos. „Historia miłosna”, bo o niej mowa, opowiada o młodym skrzypku, który pewnego dnia zakochał się w znanej pianistce. Dobry to film, niespieszny, subtelny i z doskonałą muzyką Ennio Morricone oraz zdjęciami Fabio Cianchettiego. Pierwowzoru nie czytałem, ale warto odnotować, że „Kanon w odwróceniu” ukazał się w Polsce nakładem C&T Crime & Thriller.

„Anagalis. Historia miłosna” to trzecia próba włoskiego pisarza na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Książka została pięknie wydana przez Próby i przetłumaczona przez Halinę Kralową, co jest już marką samą w sobie. Do tej pory, a minęło już parę miesięcy od premiery, nie doczekała się recenzji w żadnym poczytnym magazynie literackim – smutne, ale prawdziwe.

Jest to niezwykła rzecz, w której do końca nie wiadomo co jest prawdą, a co fikcją. Została podzielona na trzy części. W pierwszej dowiadujemy się, że odnaleziono nigdy wcześniej niewydany utwór Henry’ego Jamesa. W drugiej pojawia się właściwa nowela, co jest owocem pracy bohatera nad jej uratowaniem i odtworzeniem. Wreszcie w ostatniej części pojawia się fragment biografii amerykańskiego pisarz i jego związku z Konstancją Woolson.

Ten podział wymaga oddzielnej refleksji. Paolo Maurensig mógł przecież napisać/przytoczyć samą nowelę. Postanowił jednak obudować ją, wprowadzić element tajemnicy. Ten czynnik tworzy hybrydyczność historii. Nie tylko ją uwiarygadnia i wnosi znamiona autentyczności, ale także zatrzymuje czas. Fikcja to taka forma sztuki, która jest podatna na upływ chwil, nie potrafi ich zatrzymać. Przywołanie prawdziwych postaci w jakimś sensie wyjmuje nas czytelników z tych ram. To swoiste wybawienie, które każe skupić się nie tylko na emocjach i fabule, ale też zadać sobie pytania o to kiedy powstał ten tekst, czy dzisiaj nadal można pisać takie opowieści, kim są jego bohaterowie?

Czytelniczą frajdę daje też sama nowela. To historia pewnego amerykańskiego, poczytnego pisarza, który w poszukiwaniu inspiracji dla swojej nowej książki odwiedza różne zakątki Wenecji. Szukając piękna ogląda niezliczone zabytki, rzeźby i obrazy, w wolnych chwilach spotykając się z rodaczką. Ta przybyła do Włoch, aby choć na chwilę zapomnieć o trudnych chwilach, jakich niedawno doświadczyła. Delikatna nić uczuć splata losy bohaterów, kreując piękną i niedopowiedzianą opowieść o miłości.

„Anagalis. Historia miłosna” to bardzo dobra książka. Kluczem do jej wyjątkowości, obok samej konstrukcji, jest narracja. Snuta w spokojnym tempie, wypełniona dygresjami o otoczeniu i sztuce, podlana młodzieńczymi błędami i nadziejami. Do czytania w Wenecji, ale także w każdym innym miejscu na świecie. Świetnie oddaje klimat rodzącej się namiętności, potrzeby bliskości, odkrywania swoich potrzeb. To także relacja o pięknie, które może być tu interpretowane na różne sposoby. Fantastycznie płynie się z tym potokiem słów – nieprzegadanym, nieprzekombinowanym, niedopowiedzianym. To proza immersyjna, sprawiająca wrażenie zanurzenia się w magiczny sen albo podpatrywania uroczej historii toczącej się obok nas. Zdecydowanie polecam.

 

Recenzja "Dźwięki z Ha'Tun" Jan Bliźniak

"Dźwięki z Ha'Tun" Jan Bliźniak wspaniała powieść z gatunku SF
Wydawca: Ha!art

Liczba stron: 223


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: 15 lutego 2024 rok

Nie jestem żadnym autorytetem od polskiego rynku książki, ale jakby mnie ktoś zapytał rok temu, czy trzy frazy: ‘science fiction’, ‘polski debiutant’ i ‘Wydawnictwo Ha!art’ łączą mi się w jeden spójny obraz, to stanowczo bym zaprzeczył. A jednak stało się. Oficyna, która kojarzy mi się z książkami zorientowanymi wokół literackich eksperymentów, prac podejmujących tematykę ekologii czy osobistości kina, właśnie wydała „Dźwięki z Ha’Tun” Jana Bliźniaka. Wciągającą i uniwersalną powieść, która pod pozornie stylistyczną prostotą ukrywa głębię ludowej gawędy. W tej niezwykłej space operze znajdziemy samotność i siłę braterstwa, smutek i szczęśliwego proroka, dobro i mordercze istoty.

Rzecz dzieje się na kilku planetach. Toko to miejsce, w którym nikt nie mieszka. Służy jako baza przeładunkowa czy punkt logistyczny. Jest mała i brudna. Hangary mają pordzewiałe ściany lepią się od smaru i brudu.  Niewielka jest też Alto. To suche miejsce, z cienką warstwą atmosfery. Zbudowano na niej pięć miast o niskiej, jasnej zabudowie. Mimo warunków zaprojektowano tu setki malowniczych fontann, które są zasilane z systemu sztucznego nawodnienia. Stara Planeta jest pełna nienawiści, z daleka wygląda jak skalista kula zszarzałej bieli, a na jej powierzchni widoczne są czarne, bezlistne drzewa i pola pokryte czymś, co wygląda jak śnieg lub popiół. Są też Mezuma, Enu i inne przestrzenie. Zasiedlają je różne ludy i cudaczne stworzenia. Mówią one odmiennymi językami, żywią się czymś innym, także wiara jest zindywidualizowana. Ciekawie jest już zatem w warstwie budowy świata. Najlepsze drzemie jednak w sercach bohaterów.

Ela widzi więcej niż inni. Ten dar staje się jednak dla niej przekleństwem. Żaden lekarz nie jest jej w stanie pomóc, dlatego matka wysyła ją z samotnym mężczyzną do Ha'Tun – miejsca gdzie leczą przypadki beznadziejne. Sęk w tym, że nikt nie wie gdzie to leży. Czy to planeta, gwiazda, a może układ? Gdzie zacząć szukać i jak skutecznie dotrzeć do celu? Bezradni bohaterowie przemierzają kosmos coraz bardziej rozumiejąc, że prawdziwa przemiana musi dokonać się w nich samych.

W momencie, gdy półki księgarń zapełniają stosy książek poszukujących nowych definicji zła, Jan Bliźniak napisał książkę o dobru. „Dźwięki z Ha’Tun” w inteligentny, zabawny i wielowymiarowy sposób przypominają nam, że INNOŚCI wcale nie trzeba się bać. A że przy okazji odwiedzimy ciekawe miejsca, poznamy smutnego proroka i Dziadka Psa, to tym lepiej dla nas.

Podoba mi się to, jak autor swobodnie bawi się konwencjami i odwołuje się do innych dzieł sztuki. Na pochwałę zasługuje opisanie postaci, odpowiednie wyważenie akcentów i spokojne budowanie napięcia. W tej powieści nie ma akcji kreowanej na siłę. To nie dynamiczny blockbuster z dziesiątkiem zwrotów zdarzeń i ratunków na ostatnią chwilę. „Dźwięki z Ha’Tun” stawiają na humor, rozmowę i uczucia, dzięki czemu wygrywają uwagę czytelnika. Zadziwiające, jak wiele udało się ukryć na zaledwie 200 stronach.

Jan Bliźniak napisał międzyplanetarną przygodówkę w szekspirowskim duchu. Nie wystarczy podkreślić jej zalet – lekkiego tonu, harmonii między kreacyjną swobodą a elegancją łączenia różnych gatunków, humoru, czy zdolności odkrywania prawdy o współczesnym człowieku. Tę książkę trzeba po prostu przeczytać.