Recenzja "Migot. Z krańca Grenlandii" Ilona Wiśniewska

Migot Ilona Wiśniewska to reportaż o ludziach z Grenlandii
Wydawca: Czarne

Liczba stron: 256


Oprawa: twarda
 
Premiera: 25 maja 2022 rok

Ilona Wiśniewska dała się poznać jako osobo zrodzona do opisywania miejsc odległych. W swoim najnowszym reportażu pt. „Migot. Z krańca Grenlandii” bierze na tapet dwa wysunięte najbardziej na północ miasteczka Grenlandii – Qaanaaq i Siorapaluk.

Życie w krainie wiecznych mrozów nie należy do najprostszych. Nie ma tam kanalizacji, szpitala czy uniwersytetów. Zdolna młodzież musi wyjechać w inne rejony Danii, by tam zdobywać nowe umiejętności i ciekawą pracę. Z tego powodu społeczność lokalna coraz bardziej się kurczy. Dziś jest to już tylko kilkudziesięciu mieszkańców, którzy doskonale rozumieją swoje trudne położenie, ale nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. I to nawet wtedy, gdy obce miejsca znają z autopsji. Są tu przecież obywatele znający Danię czy Japonię.

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej pokazuje życie w krainie wiecznych mrozów

Jak właściwie wygląda codzienność w Qaanaaq i Siorapaluk? Jest do bólu wręcz powtarzalna. Brak stałego źródła dochodu sprawia, że mężczyźni muszą imać się zajęć sezonowych (np. połowów halibutów). Poza tym polują na morsy, foki czy niedźwiedzie, dzięki czemu są w stanie wykarmić swoje rodziny i psy, które pozwalają im wyruszać w dalsze podróże. W tym samym czasie kobiety szyją ze zdobytych skór odzież, gotują lub zajmują się dziećmi. Gdy mróz staje się trudny do zniesienia wszyscy zamykają się w domach, gdzie mają dostęp do elektryczności, telewizji i facebooka.

Nakreślony obraz jest oczywiście spłycony. Ilona Wiśniewska odwiedza wiele osób, a każda z nich ma swój własny, indywidualny charakter i potrzeby. Jedni życzą sobie dodatkowych opłat za przeprowadzony wywiad (wszak ich życie jest unikatowe i po co mieliby się nim dzielić za darmo?), inni goszczą autorkę i opowiadają o swoich marzeniach czy nigdy niespełnionych ambicjach. Z krótkich, migotliwych opowieści dowiadujemy się między innymi o szczegółach technicznych oprawiania skór, o tym, że kakao może pełnić rolę suchego szamponu, lub o tym, dlaczego bicie psów jest konieczne.

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej skupia si na człowieku i jego indywidualności

W pewnym momencie czytamy, że „Szczęśliwy jesteś wtedy, gdy psy idą równo w zaprzęgu. Nieszczęśliwy – kiedy psy ci uciekły”. Takie właśnie jest to życie. Proste i pełne trosk. Ale też małych radości, jak chociażby wtedy, gdy po raz pierwszy upolujesz niedźwiedzia, dostaniesz nowe nanut (szorty do narodowego stroju kobiet) zrobione ze skóry lisa, albo rdzenna Grenlandka zajdzie daleko w telewizyjnym show.

Wiśniewska słucha też narzekania na decyzje władz, które zabraniają mieszkańcom polowania zgodnie z ich potrzebami. Sama doświadcza problemów z transportem, który na co dzień jest jedyną szansą na udzielenie pomocy medycznej. Odwołuje się też do historii, w tym przymusowego przesiedlenia czy skażenia przyrody przez amerykańskie narzędzia militarne. Podchodzi do tematu bardzo szeroko, ale co ważne, potrafi znaleźć właściwy balans między nauką, a człowiekiem.

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej zachwyca szczerością i prostotą przekazu

„Migot. Z krańca Grenlandii” to przede wszystkim opowieść o ludziach. Dopiero w dalszej kolejności o niezwykłej przestrzeni. Wiśniewska nie boi się trudnych tematów przemocy seksualnej czy samobójstw wśród nastolatków. Jednocześnie nie stygmatyzuje ich, nie stara się moralizować. Pokazuje rzeczywistość taką, jaką ona jest. Razem z bohaterami kosztuje gotowanych żeberek morsa z musztardą, płaci 5 koron za prysznic w budynku gminy i podgląda młode foki wyjęte z wnętrzności zabitej matki. Stara się zrozumieć ludzi, którzy są dumni ze swojego pochodzenia, dobrze rozumieją jakie efekty przyniosą niebawem zmiany klimatu, potrafią też sobie radzić w każdych warunkach. Jednocześnie autorka w żadnym momencie nie wysuwa się na pierwszy plan. Zna swoje miejsce i dobrze realizuje zadanie reportera. Myślę, że sporo możemy się z tej książki nauczyć. I nie mówię tu tylko o ciekawostkach czy pokorze względem natury, ale także umiarze. Bo czasami bieda i druga osoba jest najlepszym, co może się człowiekowi przytrafić.

Recenzja "Tu byli, tak stali" Gabriel Krauze

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 400


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Tomasz S. Gałążka
 
Premiera: 11 maja 2022 rok

Nie przepadam za dziełami Stephena Kinga. Potrafię jednak docenić jego zrozumienie ludzkich potrzeb w kontekście obcowania z literaturą. W swojej słynnej książce „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” udziela on wielu rad początkującym twórcom. Są tam wskazówki błahe, czasami wręcz naciągane, ale znaleźć możemy też uwagi sensowne i warte głębszej refleksji. Jednym z ciekawszych zdań, jakie wyłapałem podczas lektury, jest „W literaturze nie chodzi o poprawność gramatyczną, lecz o zwabienie czytelnika i opowiedzenie mu historii... i jeśli to możliwe, sprawienie, by w ogóle zapomniał, że czyta jakąś opowieść”. Te słowa, a właściwie zawartą w nich myśl przewodnią, doskonale realizuje Gabriel Krauze. Syn polskich imigrantów - rysownika Andrzeja Krauzego i jego żony malarki, w swojej powieści „Tu byli, tak stali” stawia na realizm, od którego bardzo trudno się oderwać.

Punktem wyjścia jest tu, a jakże, napad przeprowadzony w biały dzień na starszą, zamożną kobietę. Dwóch bandytów razem z kierowcą zamierza zabrać seniorce biżuterię i portfel. To ostatecznie częściowo im się udaje dzięki wyłamaniu palca staruszce. Brutalnego czynu dokonuje niejaki Snoopiacz, czyli autor książki we własnej osobie. Od wtedy czytelnik już wie, że został wrzucony w hiperrealistyczną narrację, będącą czymś więcej niż zwykłym wyznaniem z popełnionych błędów. To obraz niewyczerpanej energii, próba szukania zrozumienia i wreszcie, mam takie wrażenie, chęć znalezienia bliskości.

To co pociąga mnie w "Tu byli, tak stali" to przede wszystkim bezpretensjonalność wyznania. Krauze pisze o banale – o chapaniu bogatych, wyzywaniu bagiet, blokowym honorze, cięciu wrogów – ale robi to z siłą, która zamienia go w treść odległą od oczywistości. Londyn kojarzy nam się przede wszystkim z miejscami turystycznymi: Big Benem, British Muzeum, pałacem Buckingham i innymi. Są jednak w tym wielkim mieście przestrzenie odległe od ideału. Czarne punkty, do których lepiej nie zapuszczać się bez obstawy. Jednym z nich jest South Kilburn. To tam umieszczono dawniej blokowiska, których nazwy były nierozerwanie powiązane ze światem literatury: Austen House, Dickens House czy Blake Court. Wychowały one całe grono ziomków wyspecjalizowanych w dilerce, włamaniach czy rozbojach. Właśnie o nich mówi nam Krauze. O brutalnym ekosystemie, którego codzienność jest nam obca, mimo że takich South Kilburn nawet w Polsce jest całkiem sporo.

Świetne są właśnie takie powieści, które zamiast narzucać nam jakieś przesłanie, moralizować czy uczyć czegokolwiek, wciąż na nowo komplikują fundamenty życia. Któż z czytelników nie kibicował choć przez chwilę Snoopiaczowi, gdy ten został napadnięty w barze lub okradziony przez najlepszego ziomka? A przecież protagonista jest osobą szalenie inteligentną, wykształconą. Dobrze wie, że zaczepianie przechodniów czy ataki z użyciem noża burzą ład społeczny. Dlatego też między innymi „Tu byli, tak stali” nie jest łatwą lekturą. Z jednej strony jest to proza, która chce być dosadnym komentarzem, z drugiej jednak to także ważna książka inicjacyjna. To też skoncentrowana na doświadczeniach autora historia podróży naznaczonej miłością do wolności.

"Tu byli, tak stali" porusza kilka innych ciekawych wątków. Warto zwrócić uwagę na relacje bohatera ze znajomymi. Jedni są godni zaufania i wierni nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach (Haos), inni potrafią uciec jak tchórze grabiąc jednocześnie pieniądze i ukochaną broń (Gotti). Krauze wspomina z respektem wrogów, którzy zachowali się honorowo, i gardzi byłymi ziomkami, którzy swój interes traktują jako kluczowy. Ważne miejsce w książce zajmują kobiety, choć ich role pozostają w cieniu. Matka pisarza nie potrafi go zrozumieć. Jest nerwowa, zaborcza i zamknięta (w przeciwieństwie do wspierającego ojca). Jego wieloletnia miłość czeka cierpliwie, wbrew rozsądkowi i poczuciu godności. Ostatecznie jednak musi uznać wyższość ziomków z osiedla. Są jeszcze liczne koleżanki ze studiów. One ponownie traktowane są rzeczowo, jak zabawki, z którymi można się przespać i zostawić dla następnego chętnego. W patriarchalnym świecie South Kilburn dominują mężczyźni. Ich rolą jest przejść przez życie z podniesioną głową.

Wartością książki jest też ukazanie jasności umysłu autora. Jeśli komuś się wydaje, że koszenie bogatych i napaści z klamką w ręku są zajęciami przeznaczonymi dla umysłowych troglodytów, to Krauze ten obraz mocno rozmazuje. Choć większość czasu spędza u znajomych, nie zapomina też o edukacji. Czyta Conrada i Nietzschego. O tym ostatnim zresztą chętnie dyskutuje i widać, że rozumie to co mówi. Snoopiacz nie jest kolejnym głupkiem, efektem dziedziczonej patologii. Pochodzi z rodziny pielęgnującej tradycje, ułożonej, inwestującej w swoje dzieci. Czyta i co ważniejsze, nie robi tego bezmyślnie. Jest inteligentnym człowiekiem, który świadomie podążą ścieżką siły.

Gabriel Krauze mocno pracuje w języku. Jego proza ma być przede wszystkim dobrze słyszalna. Jak opowieść ziomka z bloku. Liczy się nie tylko dobór prostych słów, ale także ich melodyjny układ. Dla wzmocnienia przekazu pisarz pomija znaki interpunkcyjne. Braki przecinków czy kropek pełnią więc tu ważną rolę dynamizującą przekaz. To także dzięki nim „Tu byli, tak stali" jest powieścią oryginalną, która z jednej strony ma mocne tempo, z drugiej jednak – wymaga zatrzymania i głębszej analizy. Gdzieś między tragicznymi refleksjami o ludzkiej naturze i fatalizmie kryje się jednak pełna życiowego wigoru historia o wzrastaniu. O tym, że nasze doczesne zmaganie to coś więcej niż GTA, a powrót po latach do miejsca wychowania może się okazać gorzki. To książka, która pochłania bez reszty, także dzięki fenomenalnej pracy wykonanej przez tłumacza.

Recenzja "Niebezpieczeństwa palenia w łóżku" Mariana Enriquez

Wydawca: Echa

Liczba stron: 368


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Marta Jordan
 
Premiera: 23 marca 2022 rok

Jest coś takiego w tekstach Mariany Enriquez, że cały literacki świat, włączając w to fanów bestsellerów i książek niszowych, chce je czytać. Jej historie o potworach, duchach, czarownicach, chorych, gnijących, brudnych i szalonych nie pozwalają czytelnikowi oderwać wzroku. Są jak krzywe lustra – zwodzące i nieostre, pokazują świat w innym wymiarze, nie zawsze zgodny z tym, co sami bierzemy za pewnik. Oświetlają nasze najbardziej tłumione i mroczne myśli, ukazując ich intymność. Tam, gdzie autorzy horrorów widzą tylko miejsce na sadyzm, Enriquez wplata pytania o przemoc w rodzinie, o siłę zazdrości, o porządek publiczny, o wartość ludzkiej śmierci.

Na „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” składają się dwa tomy opowiadań. Za pierwszy, tytułowy, autorka została nominowana w 2021 roku do Międzynarodowego Bookera. Drugi, czyli „To, co utraciłyśmy w ogniu”, polski czytelnik miał już okazję poznać 6 lat temu. Oba tworzą spójną całość i pojawiają się w nich te same wątki, motywy i figury. Kluczowym elementem wyróżniającym prozę Enriquez jest groza. Raz makabryczna, w innym miejscu wręcz brutalna. Jest ona zarazem mroczna, jak i piękna. Przeraźliwa, ale w niezrozumiały sposób pociągająca. Bohaterowie wplątani w sieć niezwykłych zdarzeń podświadomie dążą do spotkania z obcością. Nawet jeśli to miałoby kosztować ich utratę zdrowia psychicznego lub życia. Opamiętać nie potrafią się dzieci, które wbrew rozsądkowi odwiedzają opuszczone domy czy dworce. Nie inaczej postępuje młodzież czy dorośli. W jednym z opowiadań bohaterce objawia się wychudzony i zmizerowany chłopiec. Ta mimo sprzeciwów własnego sumienia włamuje się do mieszkania sąsiada i tam szuka zjawy. Rozwikłać tajemnicę chce też mieszkanka Buenos Aires, która kiedyś z okna mieszkania podglądała żebrzącego chłopca. Gdy ten zniknął, szuka jego matki, mimo że to spotkanie odmieni jej życie na zawsze. „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” warto czytać właśnie w ten sposób. Nie tylko jako wyraz egzystencjalnej trwogi, ale także tęsknoty za pragnieniem ekstazy.

Mariana Enriquez jest pisarką hybrydyczną, nietrzymającą się szablonów gatunkowych. Jej opowiadania są horrorami, które ocierają się o baśń, fantastykę czy narracje społeczne. Autorka z Argentyny pisze niejednoznacznym, surowym, szorstkim językiem. Bombarduje nas pytaniami, rzadko jednak oferując odpowiedzi. Jednym z powracających motywów jest zaginięcie. Najczęściej znikają dzieci. Czasami powracają, choć ich pojawienie się nie jest ukojeniem dla nikogo. Częściej jednak ślad po nich ginie bezpowrotnie. Pochłonięcie przez nieznany byt, nie jest tu tylko zgubą. To raczej wyraz przejścia w inny wymiar istnienia. Wymiar, którego świadkowie tych zdarzeń, nie są w stanie objąć swoim ograniczonym umysłem.

„Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” to także przechadzanie się po argentyńskiej rzeczywistości. Nie ma tu jednak pełnej satysfakcji jak podczas lektury książek podróżniczych czy fantasy. Enriquez nie zabiera nas w podróż po malowniczych wyimaginowanych światach, nie opisuje pocztówkowych, egzotycznych zakątków. Slumsy stolicy, tajemnicza prowincja, a nawet posiadłości bogaczy wyposażone w baseny – one wszystkie budzą niepokój, a nie koją go. Protagoniści najczęściej mają problemy natury finansowej. Tracą pracę, żyją na granicy ubóstwa, nie stać ich nawet na zakup lodów czy biletu autobusowego. Gdy już pojawiają się rodziny bogatsze, zazwyczaj poznajemy ich losy z punktu widzenia biedniejszych koleżanek, które mogą tylko zazdrościć pięknych posiadłości. Społeczne i polityczne tło opowieści tworzą też konkretne miejsca i zjawiska: biegające, groźne psy, zbiorniki z zatrutą wodą, dworzec kolejowy Constitución, uzależnienie od papierosów, alkoholu czy narkotyków. Uwagę zwracają wątki historyczne: dawna, nieistniejąca szkoła policyjna, agresja funkcjonariuszy, opieszałość prokuratorów, seryjni mordercy oraz mosty wybudowane przez ofiary reżimu.

Czytając „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” trudno nie zauważyć, że bohaterkami większości opowieści są kobiety. Bywają one samodzielne i silne, ale czasami wręcz odwrotnie – nie potrafią sobie poradzić z życiem i otoczeniem. Proszą o wsparcie swoich partnerów, mężów, teściowe, a nawet przypadkowo spotkane osoby. Niektóre z nich ulegają sile mężczyzn. W jednej z opowieści Argentynki same podpalają się na stosach, by w ten właśnie brutalny sposób oczyścić się z wszechwładzy mężczyzn. W innej młode fanki pewnego wokalisty zjadają jego trupa, by przesłanie muzyki płynęło w ich żyłach już do końca.

„Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” to zbiór równy, co rzadko się zdarza. Praktycznie każdy tekst ma swój indywidualny charakter. Niezależnie czy akurat czytamy o trupie siostry babci wyprowadzanym na spacer, czy o mężczyźnie nagrywającym film o raniącej się nastolatce, czy wreszcie o kobiecie onanizującej się na dźwięk wadliwie pracującego serce – w każdym z tych opowiadań chce się zatapiać. Czuć tu rękę dawnych mistrzów. Niewątpliwie jeden z najlepszych tomów wydanych w tym roku w Polsce.

Zbiór znalazł się na liście "Najlepsze zbiory opowiadań 2022 zdaniem Melancholii Codzienności".