Recenzja "Biały głód" Aki Ollikainen

Wydawca: ArtRage

Liczba stron: 108


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Justyna Polanowska

Premiera: 5 grudnia 2022 rok

W 2016 roku nagrodę The Man Booker Prize zgarnęła Han Kang za „Wegetariankę”. Na shortliście znalazły się wtedy inne znane polskiemu czytelnikowi powieści: „Dziwna myśl w mojej głowie” Orhana Pamuka, „Całe życie” Roberta Seethalera, „Historia zaginionej dziewczynki” Eleny Ferrante czy wybitny „Czteroksiąg” Yana Lianke. Bardzo mocny zestaw, do którego nie załapały się książki Kenzaburo Oe, Eka Kurniawana czy Aki Ollikainena. Dziś, w sześć lat po tym rozdaniu, do rąk czytelników znad Wisły trafia wreszcie „Biały głód” – niewielka powieść, która na wspomnianym tle, wcale nie prezentuje się jak reprezentacja Polski w starciu z Argentyną.

Powieść Ollikainena otwiera serię Przeszły-ciągły. Ma ona w założeniu prezentować współczesne powieści historyczne z różnych zakątków świata. Razem z bohaterami przenosimy się więc do 1867 roku. Finlandię gnębi ostatnia klęska głodu. Według oficjalnych statystyk na przestrzeni trzech lat zginęło 15-20% ogólnej populacji kraju (około 270-300 tysięcy ofiar). Przyczynami katastrofy były słabe zbiory. Z uwagi na ponadprzeciętne opady deszczu (1866 rok) ziemniaki i warzywa okopowe gniły na polach. Później przyszła też wyjątkowo mroźna zima i szalony wrzesień 1867 roku, gdy pod wpływem ujemnych temperatur, nowe uprawy doszczętnie utracono.

W tym ponurym krajobrazie najlepiej radzą sobie bogaci (a jakże!). Nawet jednak oni są zmuszeni do pozbywania się swoich służących, by nie mieć na głowie dodatkowych gąb do wykarmienia. Zupełnie inne zmartwienia mają biedni. Żeby przetrwać, pożywają się korą i trawą. W akcie desperacji, szukając ostatniej drogi ratunku, ruszają przed siebie, by znaleźć miejsce, gdzie będą w stanie przetrwać.

Tą drogą podąża też Marja. Pozostawia konającego męża i rusza wraz ze swoimi dziećmi do Petersburga. Dlaczego tam? Bo to duże miasto, więc szanse na przeżycie są większe, niż na fińskiej prowincji. Problemów w realizacji tego planu jest jednak kilka. Przede wszystkim Marja nie wie, gdzie leży Petersburg. Nigdy tam nie była. Idzie więc po prostu przed siebie. Po drugie jest szalenie zimno. Nie ma też co jeść, a opisy fizycznego bólu związanego z głodem są równie dotkliwe, jak te z niezapomnianej książki Hamsuna. Wreszcie nie pomagają też ludzie. Co prawda na widok dzieci pozwalają przespać się w szopie czy ogrzać przy piecu, ale czasami jest to okupione innymi nieprzyjemnościami. Ot na przykład gwałtem, po którym żona oprawcy nazwie bohaterkę dziwką. Szczegóły podróży przeplatane są scenami z nienazwanego miasteczka. Skupiają się one na lekarzu o dobrym sercu i kruchym kręgosłupie moralnym. W przeciwieństwie do naturalistycznych, apokaliptycznych scen z Marją i jej dziećmi, ta część pokazuje nam wejrzenie na biedotę miejską. Jest to miejsce, gdzie  żyje się trudno, ludzka bliskość jest czymś wręcz nienaturalnym, ale jednocześnie postaci zachowują resztki cywilizowanych odruchów. Pod koniec książki te dwa światy przetną się.

„Biały głód” porównuje się do „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, ale w mojej opinii nie jest to zestawienie najlepsze. Amerykański pisarz zdziesiątkował ludność Ziemi, wykreował apokalipsę, by pokazać, że cały postęp technologiczny, osiągnięcia gospodarcze, bogactwa kultury, straciły znaczenie w obliczu globalnego zniszczenia. Katastrofa to w „Drodze” koniec cywilizowanego świata. Obrazują to zarówno zniszczone domy, wyludnione miasta, brak elektryczności, fabryk czy benzyny, jak i demoniczna wizja upadku wszelkich norm i wartości. Na tym tle Aki Ollikainen tworzy brutalny świat, w którym owszem, żadna sprawiedliwość nie istnieje, ale nadzieja nie umiera jednak doszczętnie. Muszę się jednak zgodzić, że oba dzieła łączy dobrze zaprezentowane przeświadczenie o prawie do życia na ziemi. Także kwestia poświęcenia jednego istnienia dla drugiego, w walce ze złem dystopijnego świata. Oba napisane też oszczędnym, surowym językiem, który idealnie koresponduje z ponurym pejzażem życia bohaterów.

W „Białym głodzie” Aki Ollikainen zaprasza czytelników w podróż przez drastycznie zmieniający się krajobraz społeczny. Do przemyślenia pozostaje walka o nowe zdefiniowanie humanizmu, który zazwyczaj przegrywa z destrukcją środowiska. Fiński pisarz roztacza demoniczną wizję następstw wielkiego głodu, ale jednocześnie daje przestrzeń na kontemplację. Pozostawia swoje dzieło otwartym. Czy pozwolimy tej książce wejść w dialog z naszymi przyzwyczajeniami, zależy już wyłącznie od nas.

Recnzja "Sedno rzeczy" Natsume Sōseki

Wydawca: Czytelnik

Liczba stron: 284


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Mikołaj Melanowicz

Premiera: 21 września 2022 rok

Kanon literatury japońskiej, czyli książki, które kształtowały gusta czytelnicze Japończyków przez minione dekady, jest w Polsce mocno reprezentowany. Nazwiska takich pisarzy jak Ōgai Mori („Zarządca Sansho”, „Dzika gęś”), Yasunari Kawabata („Kraina śniegu”, „Głos góry”, „Śpiące piękności. Tysiąc żurawi”),  Kōbō Abe („Kobieta z wydm”, „Schadzka”, „Czwarta epoka”), Yukio Mishima („Wyznania maski”, „Złota pagoda”, „Zimny płomień”) czy Osamu Dazai („Zatracenie”, „Uczennica”, „Zmierzch”), możemy spotkać na półkach każdej szanującej się księgarni kameralnej. Nie inaczej jest z dziełami Sōseki Natsume. Do tej pory wydano między innymi „Jestem kotem”, „Światło i mrok”, „Wrota”, „Panicza” czy „Sny dziesięciu nocy”.

„Sedno rzeczy” to patrząc chronologicznie jedna z ostatnich prac japońskiego autora, ukończona w 1914 roku, tuż przed jego śmiercią. Do dziś uważana jest za jedną z najważniejszych nie tylko w dorobku Sōseki Natsume, ale także w historii literatury swojego kraju. O jej wyjątkowym znaczeniu najlepiej niech zaświadcza fakt, że była wielokrotnie przekładana na język filmowy (wymienić należy chociażby ekranizacje dwóch wybitnych twórców: Kaneto Shindô i Kona Ichikawy). Niestety mimo postępu technologicznego i silnego promowania kultury kraju Kwitnącej Wiśni, obejrzeć tych filmów w polskiej wersji językowej i legalnie po prostu nie sposób.

Wróćmy jednak do książki. Została ona podzielona na trzy części. W dwóch pierwszych narratorem jest pewien mężczyzna/student, który poznaje/wspomina niejakiego Senseia. O tym ostatnim wiemy stosunkowo niewiele. Żyje z dala od ludzi, ma piękną żonę, co miesiąc wyprawia się na grób przyjaciela. Jest zamknięty w sobie, przez co podchody ciekawskiego studenta spełzają na niczym. Sensei jest tajemnicą, enigmatyczną personą, człowiekiem, który przykuwa uwagę i nie pozwala o sobie zapomnieć przez lata.

W ostatniej części „Sedna rzeczy” narrację prowadzi właśnie Sensei, a w każdym razie to jego myśli poznajemy z odczytywanego listu. Jest to swoista spowiedź, pamiętnik prezentujący historię życia starszego mężczyzny. To nie tylko kronika pojedynczego losu, ale także zapis pewnej epoki, przykład, jak historia potrafi kształtować ludzki byt. Po zapoznaniu się z jego treścią, wszystko to, co było pewne jeszcze przed chwilą, natychmiastowo traci swoje kontury.

W prozie japońskiego autora najbardziej znaczące pozostaje trzymanie się bohaterów, zaglądanie w zakamarki ich duszy. W tym kontekście mamy do czynienia z wyjątkowo udaną i zadziwiająco aktualną powieścią o samotności. O tym, jak konflikt moralny może prowadzić na granice istnienia. To także ponadczasowe rozważania o relacjach międzypokoleniowych, o wzajemnym niezrozumieniu mieszkańców miast i prowincji, o fatalizmie, wreszcie o przyjaźni. Sedno rzeczy jest z pewnością książką pesymistyczną i ponurą. Niespieszną, ale jednocześnie elegancką. To jedna z tych powieści, która wzmaga nostalgię za dawnymi czasami j Japonią, która już nie wróci.