Recenzja "Buddy Longway. Tom 1. Chinook na całe życie" Derib

Wydawca:
Kurc

Liczba stron: 224


Oprawa: twarda

Premiera: 15 lutego 2020

„Buddy Longway” to western w formie komiksu, w całości przygotowany i rozrysowany przez szwajcarskiego autora Deriba (Claude de Ribaupierre). Pierwotnie ukazywał się w czasopiśmie „Tintin” w latach 1973-1987. Dodatkowo w latach 1974–2006, seria została wydana w indywidualnych tomach przez belgijskie wydawnictwo Le Lombard. W blisko 50 lat od premiery wydawnictwo Kurc wprowadza opowieść na polski rynek wydawniczy.

Pierwszy tom przygód poczciwego myśliwego („Buddy Longway. Tom 1. Chinook na całe życie”) zawiera cztery odcinki serii: „Chinook”, „Nieprzyjaciel”, „Trzech przejezdnych” i „Zdany na siebie”. Bohatera poznajemy jako ukształtowanego człowieka i początkującego fachowca. Pierwszy sezon polowań zakończył się sukcesem i z zapasem futer Buddy udaje się do fortu. Do sprzedaży jednak nie dochodzi, ponieważ na drodze szlachetnego myśliwego staje dwóch traperów i pewna Indianka. Tytułowa Chinook zostaje uratowana z rąk bezwzględnych oprawców i razem z Buddym ucieka w bezkresne krainy. Ich życie nie jest jednak sielanką. Najpierw napadają ich ci sami traperzy, którym chwile temu uciekli. Później niebezpieczeństwo przynosi spotkanie plemienia Indian. Są też pomniejsze zagrożenia, jak chociażby ujeżdżanie dzikiego mustanga. Dopiero po wielu przygodach Buddy i Chinook trafiają do rodzinnego plemienia urokliwej Indianki.

Komiks prezentuje rozwijające się w czasie relacje swoich bohaterów. Buddy i Chinook najpierw oswajają się, później odkrywają łączące ich uczucie, budują chatę, a wreszcie wychowują ukochanego syna. Przy okazji stawiają czoła wielu niebezpieczeństwom i wyzwaniom. Świat Dzikiego Zachodu to w oku Deriba nie tylko jednowymiarowi ludzie (albo źli, albo dobrzy), ale także nieprzyjazna do życia kraina (pełna spadających głazów i groźnych zwierząt). To na kanwie tych dwóch żywiołów (ludzkiego i naturalnego) buduje fabuły, które trudno nazwać oryginalnymi. Wychowanie małego wilka, złamanie nogi w opuszczonym kanionie, ataki rosomaka, poszukiwacze złota – to wszystko klasyczne motywy, wielokrotnie wykorzystywane wcześniej przez artystów tworzących westerny.

Jeśli więc nie świeżość i mówienie własnym językiem, to co może dzisiaj przekonać polskiego czytelnika do sięgnięcia po komiks, opisujący realia XIX-wiecznej Ameryki? „Buddy’ego Longwaya” pokochają przede wszystkim osoby rozmiłowane w romantycznych sagach. Relacje bohaterów pełne są miłości, wzajemnej troski i szacunku, co najlepiej widać w ostatnim odcinku prezentowanym w omawianym tomie. Zraniony Buddy, trafia pod opiekę pięknej nieznajomej z ‘cywilizowanego świata’. Jej intencje zostają jednak szybko przejrzane i ukrócone, bowiem Buddy swoją oazę spokoju ma gdzie indziej. Siłą komiksu jest także realistyczne odmalowanie zwyczajów i realiów tamtej epoki. Derib ukazuje trudy życia, odwagę dawnych ludzi, ich zaradność. Pokazuje to nie tylko w warstwie tekstualnej, ale także ilustracyjnej. Plansze namalowane są z dbałością o szczegół. Tylko czasami pojawiają się senne marzenia czy pauzy. Autor nie prezentuje też wnętrza bohaterów. Zamiast skomplikowanych portretów psychologicznych, osiąga coś innego – tworzy bajkową krainę, do której każdy czytelnik chciałby się choć na chwilę przenieść. Domek na odludziu, brak pośpiechu, spędzanie czasu na czynnościach, które się lubi – któż z nas o tym nie marzy? To wszystko, połączone z ciekawym wprowadzeniem, szybką akcją i bohaterami, których nie sposób nie lubić, sprawia, że „Buddy’ego…” pokochały miliony osób. Możemy się cieszyć, że Wydawcnitwo Kurc postanowiło przedstawić nam tę serię właśnie teraz, gdy najważniejsze wartości są na okrągło atakowane przez nowe technologie i coraz bardziej wątpliwe teorie rozwoju społecznego.

Recenzja " „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” Behrouz Boochani

Wydawca:
Książkowe Klimaty i ArtRage

Liczba stron: 396


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka

Premiera: 15 lutego 2020

Behrouz Boochani to kurdyjsko-irański dziennikarz, obrońca praw człowieka, pisarz i producent filmowy. Urodził się w Ilam w Iranie w 1983 roku. Sam siebie określa jako „dziecko wojny”, czym nawiązuje do konfliktu lat 80. między irackimi baasistami a „irańskimi zelotami” walczącymi głównie w zachodnim Iranie. Boochani ukończył Uniwersytetem Kharazmi w Teheranie, uzyskując tytuł magistra nauk politycznych, geografii politycznej i geopolityki. Dziennikarzem został w okresie studenckim, gdy pisywał dla Kasbokar Weekly, Qanoon, Etemaad i Iranian Sports Agency. Specjalizował się w tematyce polityki na Bliskim Wschodzie, praw mniejszości i przetrwania kultury kurdyjskiej. W tajemnicy uczył dzieci i dorosłych dialektu kurdyjskiego z regionu Ilam. Jest współzałożycielem i producentem kurdyjskiego pisma Werya, które zwróciło uwagę władz irańskich. Magazyn promował kulturę i politykę kurdyjską; Boochani uważał, że dla kurdyjskiego miasta Ilam bardzo ważne jest zachowanie swojej tożsamości, języka i kultury kurdyjskiej. Jako członek Kurdyjskiej Partii Demokratycznej, zdelegalizowanej w Iranie, oraz Narodowego Związku Studentów Kurdyjskich, był bacznie obserwowany. Efektem inwigilacji była napaść na biuro Weryi dokonana w lutym 2013 roku przez  Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Samego Boochaniego nie było tego dnia w budynku, ale aresztowano 11 jego kolegów, z których kilku zostało później uwięzionych. Po tym incydencie autor ukrywał się przez trzy miesiące, a 23 maja 2013 roku uciekł z Iranu.

To właśnie w tym miejscu rozpoczyna się akcja książki „Tylko góry będą ci przyjaciółmi”. Znajdujemy się na statku wiozącym uchodźców z Indonezji do Australii. Są tam całe rodziny, łącznie 60 osób ubiegających się o azyl. Podróż odbywa się w strasznych warunkach. Ludzie śpią na sobie, żyją bez wiedzy na temat swojej przyszłością, nie mają co jeść. Co gorsza łódź nabiera wody i zaczyna się wywracać. Pasażerowie intensywnie pomagają załodze w utrzymaniu statku na powierzchni, co ostatecznie im się udaje. Jednak groza śmierci przez utonięcie nigdy już nie opuści Boochaniego.

Australia okazuje się dla kurdyjskiego aktywisty kolejnym koszmarem. Od 2013 roku przebywa w prowadzonym przez australijski rząd ośrodku przetrzymywania na wyspie Manus w Papui-Nowej Gwinei. Jak wygląda tam życie? Zamiast domów, są wielkie namioty. Obszar otoczony jest wysokim płotem zakończonym kolczatką. Upał nie daje normalnie funkcjonować. Nad wszystkim czuwają strażnicy, którzy zamiast serca mają dla uchodźców krótkie „szef nie pozwala” (a czasami bywa zdecydowanie gorzej). Wszędzie obecny jest wstrętny zapach ludzi przyciśniętych do siebie, zaschniętego potu, nieświeżego oddechu i gówna. Boochani, chociaż nie został skazany, jest więziony w tym paskudnym, parnym mikroświecie, otoczonym dżunglą i wrogami.

Na Manus funkcjonuje społeczeństwo hierarchiczne – są Australijczycy, miejscowi i więźniowie. Ci pierwsi to na ogół strażnicy więzienni, brutali i bezwzględni, nie przez przypadek nazywani przez autora „Nosorożcami”. Nawet gdy na wyspie pojawia się w pewnym momencie Minister Imigracji, ma do zakomunikowania tylko tyle, że albo  mieszkańcy wracają do swoich krajów, albo zostają na wyspie na zawsze. Nieco inni są członkowie tubylczej narodowości. Papu są najbardziej wolnymi istotami ludzkimi, jakie kiedykolwiek widział autor. Nie nadają się do egzekwowania bezsensownych i niepodważalnych zasad i przepisów, są za to zabawni i weseli. Ich prawdziwe oblicze ujawnia się jednak na końcu książki, gdy po wybuchu buntu w jednym z więzień, dołączają do Australijczyków w nierównej wojnie z jeńcami.

Boochani ujawnia codzienne życie w więzieniu poprzez historie postaci, które nie mają imion, ale ukrywają się pod pseudonimami. Każda opowieść, każdy pojedynczy żywot, ma znaczenie  symboliczne. Jest tu nieokiełznany i komediowy Kurwa Maysam; nie zadający pytań i zawsze będący na pierwszym miejscu w kolejce Krowa; dostojny Premier, który po ośmieszeniu przez współwięźnia, ucieka do innego miejsca, a ostatecznie decyduje się na powrót do Iranu. Manus to miejsce, gdzie  godność i honor są nieakceptowane, a najlepszą metodą na trwanie jest nie zadawanie pytań i nie wychylanie się. To właśnie stwierdzenie przenosi nas do sedna interpretacji działań podejmowanych na wyspie. Boochani określa panujący tam ustrój jako system Kyriarchalny. To pojęcie zaczerpnięte z teorii feministycznej, w której oznacza system społeczny zbudowany wokół dominacji, ucisku i uległości. Kyriarchat obejmuje wiele pojęć: seksizm, rasizm, homofobię, transfobię, klasycyzm, ksenofobię, niesprawiedliwość ekonomiczną, kolonializm, militaryzm, etnocentryzm, antropocentryzm i inne formy hierarchii. Autor opisując życie na Manus ostrzega uchodźców myślących o Australii przed czekającym ich losem. Wskazuje, że celem tych działań jest izolowanie więźniów, zwrócenie ich przeciwko sobie w okrutnej codziennej walce o przetrwanie, a ostatecznie złamanie ich ducha. Niestety system stopniowo zwycięża, a jedyny moment solidarności, o jakim się dowiadujemy, czyli bunt w więzieniu Mike, okazuje się nieskuteczny i prowadzi do całkowitego rozbicia psychiki osadzonych.

„Tylko góry będą ci przyjaciółmi” to jednak nie tylko książka o uchodźctwie i krytyce społecznej. Boochani jest również pozbawionym sentymentów badaczem samego siebie. Wie, że z natury jest samotnikiem i lubi trzymać się na uboczu. Z tego powodu nie nadaje się do życia w tym miejscu. Gdy rozdawane jest pudełko ciastek, podczas gdy inni zachowują się jak drapieżne wilki, on powstrzymuje się. Cierpi na tym jego ciało, a jedyną nadzieją na przetrwanie pozostaje determinacja w walce z niesprawiedliwością. Autor jest człowiekiem wrażliwym, co najlepiej widać w zdaniach, które tworzy. Proza przenika się tu z poezją, a opisy brutalnych pobić przeplatane są rozmyślaniami natury filozoficznej. Ta książka może nas wiele nauczyć. Nie tylko otworzyć oczy na zdarzenia, o których pewnie nie wiemy, ale także uzmysłowić, jak wiele zła jest w nas samych. Boochani stworzył jedno z najważniejszych świadectw życia w zamknięciu i odosobnieniu, powstałe w XXI wieku. Poruszył mnie do głębi. A to naprawdę nie jest łatwe.

Recenzja "Stara miłość" Sandor Marai

Wydawca: Czytelnik

Liczba stron: 468


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Irena Makarewicz

Premiera: listopad 2020

Przez wiele lat za właściwy debiut Sandora Marai uznawano wydany w 1918 roku tom wierszy Emlékkönyv”. Jak wykazały jednak badania historycznoliterackie, pierwsze teksty prasowe węgierski pisarz publikował już trzy lata wcześniej, w wieku zaledwie piętnastu lat. Gdy kalendarz jego życia wybił szesnaste urodziny, Marai zdobył nagrodę w konkursie ogłoszonym przez wydawaną w Budapeszcie, prestiżową „Pesti Hírlap”. To właśnie tam umieścił swoje pierwsze opowiadanie zatytułowane „Syn Lukrecji”. Ten tekst otwiera także zbiór „Stara miłość”, w którym ułożono chronologicznie 38 opowieści późniejszego autora „Żaru”, spisanych w ciągu trzydziestu lat pracy twórczej (po 1947 roku pisarz wyemigrował z Węgier i nie miał już możliwości podsyłania swoich krótkich tekstów do gazet).

Przyjrzyjmy się najpierw pierwszemu akapitowi: „Dom stał bezpośrednio obok cmentarza i miał niewielki ogródek odgrodzony palikami. Było lato, rozżarzone, skwarne lato. Przy cmentarnej bramie pełniły straż dwie dzikie jabłonki, tak obciążone złotobrązowymi owocami, że aż uginały się ich gałęzie. W oddali, na polach obsianych owsem, falowały żółte łany, a na łąkach widać było kwiaty, mnóstwo białych kwiatów. Dom zbudowano z bali, południową jego ścianę gęsto zarósł zielony powój, a komina nie miał wcale – dym z patriarchalną prostotą wydobywał się wprost spomiędzy zdezelowanych szarych gontów. Z tego powodu, jeśli w kuchni rozpalano ogień, dymiący dach stwarzał takie wrażenie, jakby ten drewniany dom przy cmentarzu nieustannie był trawiony przez pożar”. Tak właśnie rozpoczyna się przygoda wielkiego pisarza z literaturą. Słowo ‘wielkiego’, być może powinienem napisać inną czcionką i jeszcze je pogrubić. Nie chodzi mi nawet o hołd dla jego najbardziej znanych dzieł: „Żaru”, „Wyznań patrycjusza” czy „Księgi ziół”, a o te właśnie pierwsze zdanie. Zauważmy jak Marai obserwuje świat, jak dostrzega barwy, faktury, jak czytelnie potrafi sformułować porównanie. Poznając te kilkadziesiąt słów, czytelnik przenosi się w opisywane miejsce, wyczuwa jego charakterystykę tak, jakby sam tego doświadczał. A przypominam, że piszący to Marai miał 15 lat, czyli był w wieku osoby rozpoczynającej obecnie w Polsce liceum. Być może ten fenomen dostrzegą głównie poloniści, którzy na co dzień muszą czytać pozbawione logiki, błędnie skrojone, ślepe na otoczenie wywody współczesnej młodzieży (być może generalizuję, są wszak i u nas wyjątki).

Cytując ten pierwszy akapit chciałem udowodnić, że Marai miał talent. Jakkolwiek nie potoczyłaby się jego dalsza ścieżka, cokolwiek w życiu by osiągnął – posiadał dar do tworzenia zdań i historii. Jego pierwsze wprawki, choć jeszcze mocno poetyckie, zawierające zbyt dużo moralizatorstwa, dopowiedziane w każdym calu, przykuwają uwagę. Zdarzają mu się potknięcia, nieścisłości, nawet wady stylistyczne, ale są one trudne do wychwycenia. Już te pierwsze narracje nie pozwalają się odłożyć. Nie są tylko zwykłą ciekawostką, a żywą materią, którą chce się wyobrażać. Ta metoda będzie jednak ewoluować i już w pisanych kilka lat później opowiadaniach, poznamy innego pisarza, umiejętnie przemilczającego ważne tematy. Marai szybko nauczył się, że czytelnik to nie tylko odbiorca, ale także osoba współtworząca dzieło. Należy mu zapewnić odpowiednie narzędzia, aby praca nad analizą zdarzeń była intrygująca. Jego dojrzalsze teksty nie muszą być dosłowne i pełne szczegółów. W ich miejsce Marai proponuje niedomówienie, sprzyjające powstawaniu aury niezwykłości.

Autor „Żaru” jest dzisiaj zaliczany w poczet najważniejszych pisarzy XX wieku, a status ten osiągnął nie tylko dzięki wspomnianemu talentowi, ale także ciężkiej pracy i uważności. Marai nie był człowiekiem, który na siłę trzymał się raz obranej drogi. „Stara miłość” udowadnia, że interesowało go wiele zagadnień (słusznie zauważa w przedmowie Irena Makarewicz, że niemałą niespodzianką było dla mnie opowiadanie „Podróż Metropolem”, w którym pojawiają się wątki Rosji), stawianie dużej ilości pytań. Pisarz nie boi się też próbować rozmaitych form literackich, jak chociażby opowiadań onirycznych („Klucz”, „Przeszłość”), czy ironicznych („Spóźnienie”). Marai chętnie puszcza też wodze fantazji i przedstawia na przykład mężczyznę, po śmier­ci którego noszą żało­bę wszyst­kie kobie­ty w uzdro­wi­sku albo umie­ra­ją­cą na gruź­li­cę pięk­ną kobie­tę, któ­ra przestaje odczuwać dolegliwości w sytuacji, gdy lekarze zaniechują procedur medycznych. Niezależnie jednak od obranego tematu, najważniejsze u węgierskiego pisarza pozostają styl i celność diagnoz społecznych, politycznych oraz kulturowych. Marai pisze kunsztownie, a jednocześnie umie rozmawiać z czytelnikiem. Umie też go słuchać, traktować indywidualnie. Nie porusza się też w banale, a zawsze chce dosięgnąć rzeczy w życiu najważniejszych. Dzięki temu jego opowiadania zapadają w pamięć, a te najlepsze („Wspomnienia z Kassy” i „Głupia kobieta”) mają w sobie nostalgiczną siłę , która pozwala im przetrwać kolejne pokolenia czytelników. Podsumowując, można ten zbiór uznać za nierówny, ale jest to nierówność celowa, bo pokazująca rozwój pewnego zjawiska. I jako takie należy je czytać, choć i wyrywkowe wybieranie historii, też może zakończyć się odkryciem paru perełek.