Wydawca: Od Do
Liczba stron: 642
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Powieść legenda. Książka, która przez lata była w Polsce praktycznie niedostępna. Ostatnie dzieło austriackiego mistrza słowa ponownie wróciło na półki księgarń do kategorii nowość i można mieć tylko nadzieję, że mimo pokaźnych rozmiarów zyska jeszcze szersze grono czytelników. Wydana w 1986 roku powieść to pesymistyczna fikcja, która swoją tematyką przywodzi na myśl klasyczne mizantropie realizowane wcześniej przez Jonathana Swifta czy Louisa-Ferdinanda Celine'a.
„Wymazywanie. Rozpad” to brawurowy monolog wypowiadany przez Franza-Josefa Muraua, egalitarnego sybarytę, którego wyobcowanie z zamożnej prowincjonalnej rodziny austriackiej doprowadziło do życia w Rzymie. Tam udziela lekcji z literatury niemieckojęzycznej swemu uczniowi Gambettiemu. Wrażliwość filozofa zostaje wystawiona na próbę, gdy ten zostaje poinformowany o śmierci rodziców i starszego brata w wypadku samochodowym. Murau rusza więc stawić czoła obowiązkom. To na nim spocznie obowiązek kierowania uroczystościami pogrzebowymi i pełnienie funkcji spadkobiercy majątku.
„Wymazywanie. Rozpad” nie byłaby książką wybitną, gdyby do jej pisania przystąpił ktokolwiek inny. Thomas Bernhard był autorem absolutnie wyjątkowym. Zaprezentowany tu monolog jest zarówno spowiedzią (co pewnie wydaje się oczywiste), jak i oskarżeniem (co typowe już nie jest). Murnau niczym bazyliszek obserwuje i krytykuje otoczenie. Obiektami jego nieujarzmionego gniewu stają się: fotografia, socjalizm, katolicyzm, lekarze, gołębie, małżeństwo i niemiecka literatura (dostaje się nawet Goethe, którego Bernhard określa mianem intelektualnego znachora). Niewiele osób budzi jakikolwiek podziw i szacunek u Murau. Wśród tych nielicznych są utopijny kuzyn Aleksander i kosmopolityczny wujek Georg, który podzielał niechęć swego siostrzeńca do wartości burżuazyjnych. To, co jest zdumiewające w tym potencjalnie monotonnym wylewaniu się żółci, to ilość w pełni opisanego i przeanalizowanego życia dziejącego się poza zasięgiem Murau. Jego rozprawy przybierają wymiar uniwersalnych refleksji historiozoficznych. Nie chodzi tu wyłącznie o rozliczenie się z brudną przeszłością austriackich elit akceptujących narodowo-socjalistyczną ideologię w czasach panowania Fuhrera, negatywnym działaniem Kościoła katolickiego czy problemem opresji systemu edukacyjnego, ale także o wątpliwej jakości aktywności podejmowane przez wszystkie instytucje państwowe i pozostałą część społeczeństwa.
Trudno polubić głównego bohatera. Franz-Josef jest figurą irytującą i pochmurną, aroganckim i egotycznym intelektualistą. Czasami przywodzi na myśl błazna z innej epoki, pozbawionego wstydu i prowokującego durnia. W obliczu ostatecznej klęski zdobywa się jednak na ofiarę. Próbuje odkupić zarówna własne, jak i cudze winy. Portret, jaki wyłania się z tej meandrycznej narracji, jest zatem zaskakująco ambiwalentny i niejednoznaczny. Murau, podobnie jak wcześniej analizowane otoczenie, stopniowo ulega rozpadowi. Próba wymazania przeszłości nie może się jednak powieść. Tytułowe wymazywanie jest czynnością z góry skazaną na fiasko.
„Wymazywanie.Rozpad” w sensie formalnym powiela stosowany wielokrotnie przez Bernharda sposób budowania powieści jako serii niekończących się pierwszoosobowych monologów narratora. Nie ma tu klarownie wyodrębnionych rozdziałów, dialogów czy akapitów. Autor wciąga czytelnika w świat retrospekcji przyjmujących kształt tyrad składających się z długich zdań o zawiłej składni. W sensie językowym wszystkiego jest tu po prostu za dużo, szczególnie biorąc pod uwagę ubogą akcję książki. Bernhard celowo redukuje dramatyzm fabularny, by przy użyciu mrowia słów i powtórzeń osiągnąć specyficzny rytm, w którym rozpad miesza się z ciszą, pustką i gęstą ciemnością prowadzącą na skraj szaleństwa. Zdania są ciężkie i duszące. One właśnie takie muszą być. Muszą boleć i nudzić, by ich czytanie nie niosło ze sobą typowej dla literatury współczesnej przyjemności. Lektura „Wymazywania. Rozpadu” ma być mordęgą i znojem. To tylko od nas zależy, czy damy wciągnąć się w ten wir.