Liczba stron: 200
Oprawa: broszurowa ze skrzydłami
Premiera: 13 września 2018 r.
Nie za wiele napisano u nas o Krachcie, próżno też szukać
przekładów wszystkich jego książek, pozostawiono go samemu sobie. A przecież
ten pięćdziesięciodwuletni pisarz, uchodzi za jednego z najwybitniejszych
autorów szwajcarskich, jest autorem 7 powieści i kilku reportaży. Jakość jego
prozy jest jednak na tyle wyróżniająca, że sama ona uprasza się o należne sobie
miejsca na mapie literackich sił.
Akcja „Umarłych” toczy się na początku lat trzydziestych, w erze
zmierzchu kina niemego, wypieranego przez produkcje dźwiękowe. W tych trudnych
czasach, gdy coraz częściej do głosu dochodzą bębny zapowiadające II Wojnę
Światową, pisarz powołuje do istnienia dwóch fikcyjnych bohaterów – reżysera
Emila Nageliego z Berna oraz japońskiego filmowca Masahiko Amakasu. Pierwszy z
nich właśnie wydał na świat wyjątkowy obraz „Wiatraki”, który wymieniany jest w
jednej linii z dziełami Langa, Ozu, Murnau, Vigo czy Dowżeki. Drugi wysyła do
Niemiec makabryczny film portretujący ceremonię seppuku japońskiego oficera. Wraz
z załączonym listem, ma on stanowić propozycję współpracy, wyraz chęci podjęcia
skutecznej walki z Hollywoodzkim potentatem. W ten zawoalowany sposób Nageli
stanie się częścią międzynarodowej kooperacji, a jego zamierzeniem będzie
nakręcenie zwariowanej komedii o wampirach, która ostatecznie przybierze postać
dokumentalnej opowieści grozy.
Można powiedzieć, że „Umarli” to powieść błędów. Popełniają je wszyscy
aktorzy tej sztuki, a każdy kolejny fałszywy czyn napędza spiralę zagubienia.
Krachta mniej przy tym interesuje epatowanie przemocą i kreowanie brutalnych
obrazów, niż malowanie plansz wewnętrznego krajobrazu człowieka. Widać tu
klasyczną, czy wręcz staroświecką manierę pisarza, do tkania swojej powieści z
subtelnym oddaniem. Modeluje każde ujęcie z pieczołowitością. Zwraca uwagę na
każdy szczegół pejzażu emocjonalnego postaci i potrafi go oddać go z
zadziwiającą precyzją. Jest z tym trochę jak z podejściem Nageliego do
filmowania – woli przybrać statyczną formę podglądacza, niż celowo organizować
wymyślne ujęcia. Imponuje mi w tym wszystkim brutalna szczerość, nieoszczędzanie
żadnego elementu świata przedstawionego i niecofanie się przed żadną niewygodną
prawdą. Ta rodząca się na naszych oczach ciemność utrzymuje nas w napięciu i
wymaga stałej zmiany skali towarzyszących nam uczuć.
Siłą tej książki jest z pewnością także interesujące odtworzenie dawnych
czasów, z ich niepokojami politycznymi, społecznymi i kulturalnymi. Kracht
wplata w swoją historię wydarzenia, które faktycznie miały kiedyś miejsce – jak
chociażby niedoszły zamach na Charliego Chaplina w Tokio. Znajdziemy tu całą
paletę anegdot i ciekawostek ze światka filmowego lat 30-tych. Jednocześnie
warto zauważyć, że zagrożenia militarne i narodowościowe zostały potraktowane
przez Szwajcara nieco po macoszemu, można wręcz odnieść wrażenie, że są
skondensowane w jednym zdaniu taksówkarza poruszającego temat dyskryminacji
Żydów. Zdecydowanie nie jest to książka wielkich konfliktów, a raczej
indywidualnych dramatów.
Dostrzegam
w „Umarłych” próbę zmierzenia się z tematem ojcostwa. Zarówno Emila, jak i
Masahiko łączy nie tylko pasja do filmowania, ale także trudne dzieciństwo.
Widzimy to w scenach dziejących się w restauracji, gdy ojciec Nageliego
przypisany zostaje do podrzędnego miejsca przy ubikacji, oraz w retrospekcjach,
na których uzdolniony lingwistycznie Amakasu, w odwecie za niespełnianie
pokładanych w nim nadziei, podpala szkołę. Autor nie sięga jednak do korzeni, nie
rozwija tej poszlaki, zostawia nas z moralizatorskim pouczeniem, nie
wydobywając jednak sedna tego problemu na wierzch. Nie pozwala poczuć nam go na
własnej skórze. Trochę podobnie jest ze związkiem Nageliego i jego dziewczyny,
który choć ukazany w sposób destrukcyjny, wcale nie dotyka tak głęboko jak
powinien.
„Umarli” to
książka o odchodzeniu pewnej epoki, ale także o uleganiu pokusom i
konsekwencjom, jakie będzie trzeba ponieść. O straconych pomysłach i
nadziejach, o pokoleniu, które niczego nie mogło udowodnić. Kracht pełnymi
garściami czerpie z „Fausta”, opowiada o smutku, ale przede wszystkim mierzy
się z problemem różnorakiego wyobcowania. Inna sprawa, że to wyobcowanie można
także odnieść do czytelnika, który czasami będzie gubić się w pajęczynie poszlak
i zwidów. Autor nakreślił nam historię pełną utrat, nie wypełnił jej jednak
wyrazistą treścią. Doskonale odmalował tło, ale w tym kluczowym miejscu zszedł
o jedno piętro literackiej głębi za nisko. To na pewno ciekawa próba,
jednocześnie jednak taka książka, której nie zapamiętam na długo, gdyż wszystko
znajduje się tu na niezłym poziomie, ale brakuje jej czegoś wyróżniającego,
czegoś na czym mógłbym oprzeć swoją sympatię. Nadajemy z Krachtem na nieco
innej fali wrażliwości.
Ocena: