Recenzja „Daleko od Rueil” Raymond Queneau

Wydawca: PIW

Liczba stron: 216

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Anna Wasilewska

Premiera: 27 października 2021

„Daleko od Rueil” to krótka, napisana w 1944 roku powieść Raymond Queneau. Jednego z tych pisarzy, którego styl jest na tyle charakterystyczny, że wystarczy przeczytać go raz, aby już nigdy nie pomylić ze słowami innego twórcy. Niespełna dwa lata temu na polskim rynku pojawiło się wznowienie jego najsłynniejszej książki – „Zazie w metrze”. Ona  doskonale przedstawia strategię literacką artysty. Filozofia tworzenia światów, kreowania bohaterów, plątania ich w rozmaite sieci zdarzeń i znaczeń zawsze podlega wyższemu czynnikowi – humorowi. Powieści Queneau są pełne śmiechu. Poddają się mu nie tyle protagoniści, zazwyczaj beznamiętnie wypowiadający zabawne gagi, ile autor i my, czytelnicy. Francuski pisarz nieźle się bawił tworząc kolejne gry słowne. Jednak w tym śmiechu jest poważny podtekst, co doskonale rozumiemy już po kilku zdaniach lektury. Pod rozmyślnie komiczną fabułą wyczuwamy przekonanie, że życie jest w istocie tragiczne. Jego wesołość nie może ukryć świadomości ostatecznej katastrofy, jaką zazwyczaj jest śmierć.

„Daleko od Rueil” podlega tej samej metodzie pisarskiej. Jest jednakże książką zdecydowanie bardziej poważną (choć jednocześnie w jakimś sensie pełną błahych dialogów) i trudną w odbiorze niż „Zazie w metrze”. Akcja zaczyna się i kończy w atelier mało rozpoznawalnego poety Ludwika Filipa des Cigales, literackiej legendy paryskiego przedmieścia Rueil. Des Cigales jest przyjacielem ojca Jacquesa, głównego bohatera powieści.  Wychowany przez nudnego mieszczanina i samotnego producenta skarpetek, młody Jacques chętnie towarzyszy des Cigalesowi przy seansach filmowych. Mowa tu głównie o amerykańskich westernach, które pobudzają wyobraźnię młodego odbiorcy. Jacques l’Aumône postrzega więc siebie jako założyciela dynastii Laumoningenów, mistrza boksu, papieża, śpiewaka operowego, ascetycznego samotnika, dokumentalistę zbierającego dane o plemieniu Borgeiros. Bywa też farmaceutą, aktorem w wędrownej grupie teatralnej, statystą filmowym, nieodpowiednim kochankiem.

Nie wiemy kim tak naprawdę jest l’Aumône. To co rzeczywiste dość swobodnie przechodzi w to co przywidziane, zmyślone, oniryczne. A może Jacques jest tak naprawdę fikcją w fikcji, wyimaginowanym ideałem dla sfrustrowanej postaci des Cigalesa, którego jedynym prawdziwym sukcesem są dziewczyny odwiedzające jego mansardę? Jest też taka opcja, że Jacques l’Aumône to w rzeczywistości nikt inny jak James Charity, filmowa iluzja stworzona w Hollywood, którą każdy może stać się w zabawnym świecie swoich marzeń. Jaka była prawda nigdy się nie dowiemy, a czytelnik może wybrać sobie dowolną wersję, która pasuje do jego recepcji dzieła.

Proza Queneau składa hołd kinu. Pisarz był przez lata zapalonym tłumaczem dialogów do dzieł Bergmana, Bunuela, Felliniego czy Raya. W 1952 roku zasiadał nawet w jury festiwalu w Cannes. Nic więc dziwnego, że sam stał się swoistym „reżyserem książek”. Nie bojącym się efektów specjalnych (wymyślone słowa, ekstrawaganckie kalambury) i wyrazistych kadrów. Jego powieść zaludnia batalion drugorzędnych postaci. Od rozbrajającej prostoty tragicznej Lulu Doumer, po niezbyt dostojnego aptekarza, pana Linaire. „Daleko od Rueil” to taka książka, której nie mógł napisać nikt inny. Pełna banalności, ale także erudycji, zwariowanych pomysłów i charakterystycznych bohaterów, śmiechu i powagi. Nie wiem dokładnie o czym to jest, ale czytając bawiłem się przednio

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz