Recenzja "Talita" Paweł Huelle

Wydawca: Znak

Liczba stron: 320


Oprawa: twarda

Premiera: 30 września 2020 rok

Gdzie szukać dawnego Świata? Tajemniczej krainy/nie-krainy powracającej w praktycznie każdej książce Huellego (w tym w "Talicie")? Mapy nie dają odpowiedzi, encyklopedie milczą, ludzie jak pędzili, tak pędzą dalej. Jedynie momentami, w chwilach olśnienia, ukazuje się dawno niewidziana postać czy figura. Spod mglistego gąszczu ciągłych i załamanych linii przebija zarys nieistniejącej granicy. Cień zapomnianych przodków. Ciąg znaków w dawno nieużywanym języku, który – niczym Proustowska magdalenka – wysyła myśli ku niesamowitym opactwom, bramom rodzinnego dworku lub pomieszczeniom przygotowanym na nocne czuwanie przy zwłokach małej dziewczynki. Bo Stary Świat, to – jak odczytuję intencje pisarza – nie tyle miejsce w fizycznie funkcjonującej przestrzeni, ile strefa mentalna, gdzie to co dawne, wciąż żyje obok tego, co obecne. To też, a może właśnie przede wszystkim, konkretne społeczne ramy pamięci, w których każdy z osobna tworzy swoją wyjątkową historię. Jak jednak wyjaśnić swobodę w przesuwaniu bohaterów i miejsc z jednego planu w drugi?

Pojawianie się i znikanie, powtarzalność emocji i przypadków – to wszystko kieruje uwagę w stronę mitu. Każe snuć refleksje nie o historii jako takiej, lecz o istniejącym poza miejscem i czasem bycie, który opanowany różnorodnymi namiętnościami, przeżywa je za każdym razem od nowa w następujących po sobie teraźniejszościach kolejnych aktorów. Bohaterowie poszczególnych opowiadań – zmarła nastolatka, ciotka Maryjka, chłopiec szykujący się do komunii, uratowano ze zbiorowej mogiły Ryfka, zgwałcona przez rosyjskich wyzwolicieli Gudrun – przeżywają każdy z osobna archetyp upadku. Jednostkowy los – mimo widocznych wariancji miejsca i czasu, tych specyficznych okoliczności, które przesądzają o fenomenie indywidualnego życiorysu – widziany z perspektywy owego bytu, okazuje się niczym więcej jak tematem, który – wpisany w konkretne społeczne, polityczne i kulturowe ramy – podlega określonym modyfikacjom, za każdym razem pamiętając o pierwotnym wzorze.

W podejściu do kreacji świata opartego o praorganizm, nasuwać się mogą skojarzenia na przykład z „Drachem” Szczepana Twardocha. Inny jest jednak cel obu technik. O ile u Twardocha narratorem jest tajemnicza, ponadczasowa istota, o tyle u Huellego nie ma naiwnej, ucieleśnionej metafizyki. W jej miejscu stawia pustą przestrzeń, która jest zaproszeniem dla czytelnika, zachętą do wejścia w rolę Boga. W „Talicie” żaden z bohaterów rozpisanego na dwanaście aktów przedstawienia, nie jest w stanie dostrzec prawidłowości rządzących losem postaci. Nikt poza odbiorcą, który jako jedyny może wznieść się ponad morze szczegółów i przebieg wydarzeń.  Nie jest to jednak wcale łatwe. Autor „Waisera Dawidka” buduje swoje światy bardzo plastycznie, emocje przedstawia dosadnie, a przywołane sytuacje są fabularnie spełnione i mogłyby jednakowo stanowić zalążki całych powieści. To bardzo kuszące, aby zatrzymać się na tym piętrze znaczeń. Bez wchodzenia na górę, gdzie te wszystkie barwy, zapachy i smaki, to całe odmalowane bogactwo uczuć i problematyki społecznej, zostaje zredukowane. Tylko tak jednak możemy spojrzeć na rozpisaną tu relację dostrzegając wszystkie sploty, poczuć się choć na chwilę kimś stojącym ponad człowiekiem.

Właśnie w tym dostrzegam największą wartość tej beletrystyki. W rozdwojeniu istnienia rozpiętego między indywidualną materią funkcjonowania w wyznaczonych ramach funkcjonowania (historycznych, rodzinnych, politycznych, społecznych, gospodarczych), a pragnieniem bycia ponad opowiadaniem. Wczytując się w te niezmierzone jak mongolskie stepy opowieści, musimy być przygotowani, aby zanurzyć się w meandrycznie wijący się nurt narracji – przemyślany strumień wspomnień, dźwięków, obrazów, fantazji, fragmentami bliski dawnym arystokratycznym romansom, innym razem, nieodległy od tego, zwykło się nazywać historycznym świadectwem. Huellego można czytać na wiele sposobów. Można na przykład wybierać wyrywkowo zdania, mieszać kolejność historii, albo ‘pożreć’ ją od deski do deski za jednym posiedzeniem. Każda forma jest dobra, bo ten tekst jest przygotowany na wielu płaszczyznach. A tak potrafią komponować tylko najlepsi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz