Liczba stron: 328
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: 12 grudnia 2018 r.
Victor Horvath
- węgierski prozaik i tłumacz, autor nagrodzonego Europejską Nagrodą Literacką
„Tureckiego lustra”, w „Moim czołgu” postanowił w satyryczny sposób rozprawić
się z demonami Praskiej Wiosny. Do osiągnięcia swojego celu wykorzystał
doskonale nam znany chociażby z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, „Zezowatego
szczęścia” czy „Forresta Gumpa” zabieg osadzenia naiwnego człowieka w centrum
wielkich wydarzeń.
Główny bohater
dzieła jest porucznikiem węgierskiej armii. Swoją zawodową karierę zawdzięcza
głównie umiejętnością lingwistycznym – z łatwością potrafi posługiwać się nie
tylko językiem węgierskim, ale także rosyjskim i słowackim. W przeciwieństwie
do pierwszej tłumaczki Janosa Kadara, nasz bohater nie boi się podróżować, co
stanowi dla niego przepustkę na najważniejsze narady Bloku Wschodniego. Pozna
więc Breżniewa, Dubceka, Gomułkę czy Żiwkowa. Będzie uczestnikiem tajnych
spotkań, na których ważyć się będą losy całego socjalistycznego świata. I w
żadnej mierze nie przeszkodzi w tym jego naiwność. Jest to bowiem istota nierozumna,
nie umiejąca odróżnić prawdy od fałszu. Nie wie kiedy jest manipulowany,
wrabiany, wykorzystywany, wtłaczany w tryby państwowej maszyny, zdradzany. Nie
uświadamia sobie prawdziwego znaczenia słów i wydarzeń go otaczających. Jest
więc tłumaczem idealnym – oddanym sprawie, ale jednocześnie całkowicie
pozbawionym własnego zdania.
Nasz porucznik to tak naprawdę mały chłopiec. Nigdy
nie całował dziewczyny, a termin seks jest dla niego równie obcy, jak myśl o
upadku komunizmu. Nie dopuszcza do siebie możliwości zainteresowania zachodnią
muzyką, nie toleruje alkoholu, ba, on nawet nadal myli prawą i lewą stronę.
Jego ulubionym zajęciem jest zabawa w żołnierzyki z kolegami. Co i rusz
przydarzają mu się jakieś niewyjaśniane sytuacje – a to czołg stoczy się ze
stoku, a to ustrzeli nie tego dzika co trzeba, a to znowu pomyli szpiega z
przyjacielem. Nie umie nawet znaleźć koszar czechosłowackiej armii, gdy
przypadkowo zostanie głównodowodzącym węgierskiego plutonu.
Chciałoby się powiedzieć, że „Mój czołg” to swego rodzaju kafkowski
„Proces” na opak: o ile Józef
K. został przytłoczony przez bezosobową, nieludzką, niedającą się ogarnąć
machinę, to jednak dzielnego porucznika węgierskiej armii przytłoczyć się nie
dało, tak jak nie da się śpiewem rozpalić ogniska. Z siłą infantylności wygrać
nie sposób, tak jak nie sposób najeść się samym stresem. Oczywiście warto
nadmienić, że jest to tak naprawdę gaszenie ognia ogniem, czyż bowiem na tle
niegroźnej głupoty nie rysuje się tym mroczniej i wyraziściej głupota zinstytucjonalizowanego
świata? Horvath dorzuca swoją iskrę do ognia komunistycznej krytyki, a czyni to
niezwykle lekko i przystępnie dla każdego. Zachwycają tu przede wszystkim
układane pieśni, ale i w tych pozornie błahych listach do ukochanej znaleźć możemy
wiele uroczej ironii.
„Mój czołg”
bywa momentami nierówny, jest może też nieco za długi, przez co traci na
wartości świeżość humoru. Niektóre wydarzenia są tak oderwane od
rzeczywistości, tak zdeformowane i absurdalne, że nawet mimo szczerych chęci, trudno wpisywać
je w kadry historyczne. A jednak książkę czyta się bardzo dobrze. Jest to też
ważna pozycja, powieść rozliczeniowa o kluczowym we współczesnej historii
momencie kraju. Wychodzi ona także poza tę interpretację. Dzięki zgrabnemu
posługiwaniu się socjalistycznym slangiem, autor osiągnął efekt uniwersalizmu –
książka będzie tak samo czytelna dla Polaka, Słowaka czy Koreańczyka z Północy.
To mała cegiełka w morzu krytyki ustroju komunistycznego, cegiełka o tyle istotna,
że nie potrzebuje epatować patosem, nazwiskami i gehenną, żeby osiągnąć
zamierzony efekt.
Ocena:
Wiem czego unikać. Nie jest to pozycja dla mnie.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdraiwam.
www.nacpana-ksiazkami.blogspot.com
Zdecydowanie nie dla mnie. 😊
OdpowiedzUsuńHa, przyznaję, że takie pławienie w oparach absurdu i dla mnie wydaje się perspektywą bardzo kuszącą. Ale faktycznie - w tego typu dziełach autor musi wykazać się nie lada wyczuciem, bo bardzo łatwo o przesyt. Dokładnie taki sam problem, tj. nadmiar nielogiczności, która zamiast śmieszyć, odrobinę nużyła, miałem z genialnym "Zakopanoptikonem" Andrzeja Struga. Remedium okazało się dawkowanie powieści - czytana po kilka stron, była znacznie bardziej przyswajalna.
OdpowiedzUsuńAle jak tu dawkować, skoro to tak zabójczo pcha się do przodu? ;) Tu nie ma chwili na odpoczynek :)
UsuńDla mnie zawsze interesujący jest punkt widzenia zwykłego człowieka zanurzonego w absurdach rzeczywistości, również tej komunistycznej. Ostatnio wpadła mi w ręce "Walentyna" hiszpańskiego pisarza Eslavy Galana (o żołnierzu generała Franco). Bohater - zwykły mulnik, którego zmuszono do udziału w wojnie - przypominał mi trochę Szwejka, bawił i rozczulał. Tam również, nie w tak intensywnym stopniu, można było odczuć absurdy systemu, w jaki człowiek wbrew własnej woli zostaje uwikłany.
OdpowiedzUsuńMyślę, że "Mój czołg" będzie dla mnie interesujący. Nie słyszałam o tej książce wcześniej.
Nie słyszałem o "Walentynie". Zapisuję sobie. Dzięki!
Usuńnie dla mnie;)
OdpowiedzUsuń