Recenzja "Ziemia trwa" George R. Stewart

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 424


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
 
Premiera: 14 września 2021

W Polsce wydaje się rocznie tysiące książek, a nadal jest tak wiele klasyków, które mimo upływających lat muszą czekać na swoją kolej. Taka sytuacja dotknęła powieść „Ziemia trwa”, pierwszego zwycięzcę International Fantasy Award. Powieść, która na liście najlepszych książek science-fiction Locus Magazine znalazła się przed „Rokiem 1984” Orwella, „Ubikiem” Dicka czy „Wojną światów” Wellsa. To zresztą także debiut George’a R. Stewarta na polskim rynku wydawniczym. Dodajmy, debiut ukazujący się po 41 latach od śmierci autora i 72 latach od premiery rzeczonej książki.

Sprawa nabrała tempa dzięki pandemii. Koronawirus odcisnął piętno na wielu aspektach życia społeczno-gospodarczego. Jak się okazuje, nie zawsze w sposób jednoznacznie negatywny. Wydawnictwa chcąc odnaleźć dzieła traktujące o zarazie i zagładzie ludzkości docierały do często zapomnianych książek. Tak właśnie Dom Wydawniczy Rebis postanowił włączyć do swojej kolekcji Wehikułu Czasu powieść Stewarta.

Początek powieści żywo przypomina to, czego mogliśmy doświadczyć jakiś czas temu. Gdzieś w odległych rejonach Ziemi wybucha epidemia, która szybko rozprzestrzenia się na inne kraje. Naukowcy rozkładają ręce – kataklizmu nie da się ani zidentyfikować (do końca nie dowiemy się skąd pochodziły zarazki), ani powstrzymać. U Stewarta siła oddziaływania pandemii jest dużo większa niż koronawirus. Technologia nie pozwala na szybkie wynalezienie szczepionki, co powoduje wyginięcie większości ludzkości. Życie zachowują tylko nieliczni, którzy próbują poukładać swoje istnienie na nowo. Ich przewodnikiem zostaje Isherwood Williams, absolwent Berkeley, popularnie znany jaki Ish. Jego imię i cechy charakteru nie są przypadkowe. Stewart odwołuje się w ten sposób do postaci Ishi ostatniego znanego człowieka z ludu Yana zamieszkującego tereny Kalifornii w USA.

Autor swoją książkę poprzedza cytatem z Księgi Kaznodziei Salomona „Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi, ale ziemia trwa na wieki”. Jasno wskazuje w ten sposób co interesuje go najbardziej – to natura decyduje o kontroli liczebności populacji, a człowiek jest zbyt mały, aby odpowiednio się na nią uodpornić. To samo zdanie, choć wymówione nieco innymi słowami, powtarza później także główny bohater, gdy w jednej ze scen przyznaje „Kiedy coś staje się zbyt liczne, prawdopodobnie zostanie dotknięte przez jakąś zarazę”. Skądś to znamy prawda?

Czytając „Ziemia trwa” miałem ochotę nazwać Stewarta pisarzem ekologicznym. Uwalniając krajobraz od ludzi, wnikliwie przygląda się temu, jak zmienił się świat pod ich nieobecność. Głównym bohaterem jest tu geograf-ekolog, który spogląda na nową rzeczywistość fachowym okiem. Dostrzega wiele kwestii, które przeciętnemu śmiertelnikowi walczącemu o przetrwanie pewnie by umknęły. Dostrzega na przykład zwierzęta i rośliny, które bez ludzkiej pieczy mogą swobodnie się rozmnażać w niekontrolowany sposób i żerować na sobie nawzajem. Niektóre organizmy stają się bezradne, podczas gdy kolejne przystosowują się całkiem gładko. Stewart dowodzi nam, jak ważna jest właściwa korelacja człowieka z naturą.

Równie ważnym tematem powieści jest ludzka pamięć, rozumiana nie jako pejzaż wspomnień, ale katalog posiadanych umiejętności. Po zredukowaniu ludzkości do małego rozmiarów miasteczka, brakuje zakładów przemysłowych i inżynierów. Nie ma komu naprawić instalacji elektrycznych, jedzenie nie jest już uzyskiwane w procesie przetwórstwa, ale tak jak było to dawniej – z łowienia. Cywilizacja zamiast się rozwijać, cofa się do pierwotnego stadium, gdzie problemem jest nawet poprawne używanie języka. Nie ma też jakichkolwiek form kontroli, przez co każdy ustanawia prawa zgodne z własnym sumieniem.

I wreszcie trzeci trop, który jest ściśle związany z czasami, w jakich książka powstała. Rok 1949 był jednym z tych momentów, gdy ludzkość musiała dokonać odbudowy. Okres Holokaustu przyniósł nieprawdopodobne zniszczenia tak w sferze architektonicznej, jak przede wszystkim egzystencjalnej. Pozostali przy życiu więźniowie obozów koncentracyjnych mogli czuć się jak członkowie plemienia opisanego w tej książce – samotni, nierozumiani, pogrążeni w żałobie. Musieli na nowo budować swój świat, który w niczym nie przypominał tego, co znali sprzed wojny. W tym sensie „Ziemia trwa” jest dla mnie potrzebnym studium radzenia sobie z niewyobrażalnymi traumami i drogowskazem, że najważniejsze jest odnalezienie swoich korzeni.  

Czytając książkę George’a R. Stewarta warto pamiętać, że w momencie jej premiery  świat nie znał jeszcze „Dnia tryfidów”, „Ostatniego brzegu”, „Bastionu” czy „Listonosza”. Nie chcę przez to powiedzieć, że „Ziemia trwa” była jakimś prekursorem literatury postapokaliptycznej. Stewart miał się do kogo odwoływać. Niewielu jednak przed nim umiało tak dobrze poskładać wątki w zwartą kompozycję. Amerykański pisarz nie szuka melodramatu, unika scen uniesień i skupia się na elementach naprawdę ważnych – symbiozie fauny, flory i człowieka. To taka historia ludzkości opowiedziana na opak – od nowych technologii, do systemu łowieckiego. Przemyślana, skupiona wokół jednego wątku, dobrze napisana. Mnie, mimo oczywistych uproszczeń, poruszyła.

Recenzja „Śmierć w cichym zakątku życia” Oliver Bottini

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 480


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Katarzyna Sosnowska
 
Premiera: maj 2021

Oliver Bottini jest jednym z najważniejszych współczesnych niemieckich pisarzy kryminalnych. Od swojego debiutu w 2004 roku regularnie dostarcza zarówno wciągające fabuły, jak i bezwzględne analizy polityczne. „Śmierć w cichym zakątku życia” jest drugą dostępną w Polsce powieścią literata. Ta pierwsza, czyli „Morderstwo w znaku zen”, rynku wydawniczego nie podbiła. Coś mi mówi jednak, że recenzowana pozycja ma dużo większe szanse na przetrwanie w świadomości czytelników.

Napisana w 2017 „Śmierć w cichym zakątku życia” otwiera scena wypadku samochodowego. Nie jest to jednak typowe zderzenie. W drodze na wakacje do Danii burza piaskowa łapie na autostradzie rodzinę Winter. Pozornie niegroźna stłuczka kończy się tragicznie. Kolejne samochody rozbijają się o ustawiony na poboczu pojazd. Ginie dwójka dzieci i ukochana matka. Przeżywa tylko on, który zamiast czekać wraz z rodziną, postanowił tułać się po okolicy, szukając ocalenia.

Tuż po tej scenie, przenosimy się o trzy lata do przodu. Znajdujemy się w zachodniej Rumunii, w pobliżu Timişoary. Jörg Marthen, prywatnie przyjaciel Wintera, uparty mieszkaniec Meklemburgii, mieszka na swojej posiadłości wraz z żoną i córką. Marthen, jak stopniowo dowiadujemy się z rozproszonych relacji, został dawniej oszukany. Po upadku muru berlińskiego duże korporacje z branży rolniczej otrzymały polityczne wsparcie. Dzięki temu w prosty i nielegalny sposób weszły w posiadanie rozległych terenów, które szybko zyskiwały na wartości. Mali rolnicy mogli jedynie patrzeć, jak dorobek ich życie jest systematycznie rozkradany. Marthen miał jednak nieco szczęścia. To typ marzyciela, który pragnie założyć hodowlę koni dla swojej córki Lisy. Z czasem zaczyna jednak coraz lepiej rozumieć, że nie jest to możliwe. Czasy spokoju odeszły już w zapomnienie. Chęć powrotu do swojej miejscowości w Niemczech nie zostaje zaspokojona.

Ten rozdział książki otwiera kontrowersyjny obraz zgwałconej i zamordowanej osiemnastolatki. To Lisa, córka Marthena. Do śledztwa przydzielony zostaje detektyw Cozma, umysł raczej intuicyjny i afektywny niż analityczny. Sprawa wygląda na prostą, wydaje się, że sprawca został już ustalony. W jego kominku znajdują się resztki spalonego ubrania, na których znajdują się ślady krwi zmarłej. Cozma jest jednak doświadczonym detektywem i takie poszlaki są dla niego niewystarczające. Rusza w pościg za prawdziwym mordercą.

Podczas gdy na pierwszym planie obserwujemy kryminalną intrygę, w tle książki dzieją się rzeczy dużo ważniejsze. Cozma śledzi nie tylko mordercę, ale także swoją mroczną przeszłość. Nie inaczej jest z Winterem, który wracając w rodzinne strony, musi na nowo zmierzyć się z dawno uśpionymi w pamięci koszmarami. Historia, zarówno ta indywidualna, jak i wielka, powoli ukazują prawdziwie intencje autora. Oliver Bottini kreśli obraz konkretnego problemu społecznego. Subsydiowanie wielkiego przemysłu doprowadziło do stopniowego wyludnienia obszarów wiejskich. Duże obszary rolnicze należą dziś do firm arabskich, libańskich i niemieckich. Rumuńscy drobni przedsiębiorcy pozostają w tyle, żyją w biedzie i coraz częściej zwracają się ku ruchom prawicowym.

Bottini ożywia abstrakcyjne tematy, takie jak globalizacja i zawłaszczanie ziemi, za pomocą bardzo wiarygodnych postaci. Każdy ma tu swoje motywacje, wątpliwości, popełnia błędy. Pisarz udowadnia, że mrok, krew i zabójcze tempo, wcale nie muszą być jedynymi emblematami dobrze zbudowanej, sensacyjnej fabuły. Jest tu wszystko, co najbardziej fascynuje mnie w kryminałach: rozległe pejzaże, nieznoszący intelektualnego sprzeciwu instynkt, powódź samotności, nacieki z lęku i opary melancholii. Oraz zło, którego pochodzenie i mutacje Bottini bada właściwie w każdej swojej książce. Ono migruje z człowieka w ziemię i z ziemi w człowieka, domykając ciasno obieg, w który jak coś raz wpadło, to zostanie już na zawsze.

Recenzja "Przybysz" Shaun Tan

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 128


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
 
Premiera: 20 maja 2021

Problematyka odnosząca się do migracji międzynarodowych wydaje się być aktualnie jednym z wiodących tematów nauk humanistycznych i społecznych, a przez to także sztuki. Imigranci nadal bywają postrzegani jako kłopotliwi, irytujący i niechciani. Krążą na ich temat liczne stereotypy, a medialne poszukiwanie sensacji nie ułatwia procesu oswajanie się ze skutkami globalizacji. Budzenie i wzmacnianie wrażliwości na osobę „Innego”— na jego potrzeby, możliwości dwukierunkowego dialogu, realizację wspólnych celów, a przede wszystkim pokojowego współistnienia w zróżnicowanym świecie, staje się możliwe dzięki wykorzystaniu literatury, kina czy innych technik artystycznych.

Edukacja międzykulturowa powinna przybierać atrakcyjną formę, która umożliwia dotarcie do szerokiego grona odbiorców. Brak ukierunkowania na dojrzałego czytelnika (ograniczenie opisów przemocy, wycięcie wulgaryzmów, nie skupianie się na patologicznych wyjątkach imigracji) pozwala przedstawić dzieło także młodszym osobom. W tym aspekcie, literatura staje się narzędziem uwrażliwiającym dzieci i młodzież na istnieją­cą na świecie odmienność, objawiającą się we wszystkich wymiarach funkcjonowania człowieka. W swoich założeniach tego typu dzieła sztuki, powinny oswajać odbiorców z heterogenicznością środowiska społecznego, wzbudzać ciekawość świata i chęć wchodzenia w interakcje z „Innym”.

Literatura podejmująca temat imigracji nakierowana na aspekt dydaktyczny, powinna zawierać w sobie pewne uporządkowane elementy. Jednym z nich jest nakreślona sytuacja problemowa. Aby odbiorca zidentyfikował się z przedstawioną historią warto jest wzbudzić jego ciekawości, poprzez ukazanie konkretnych osób i zdarzeń. Równie ważne są także rezultaty oraz ukryte komunikaty. Chodzi tu między innymi o nakreślenie istoty i kształtu własnego dziedzictwa kulturowego, wykształcenie postawy akceptacji ‘innego’ czy ukazanie osoby imigranta jako człowieka zakorzenionego we własnym regionie i rodzinie.

Wszystkie te elementy zawiera „Przybysz”. Kultura Gniewu po raz kolejny wznawia to niezwykłe dzieło, w którym do przekazania odpowiednich wartości, Shaun Tan nie wykorzystuje słów. To powieść graficzna skierowana do starszych dzieci, która ma w sobie wystarczająco dużo magii i emocji, by podbić serca osób dorosłych. Australijski ilustrator poprzez uniwersalny język obrazów daje głos różnym osobistym opowieściom imigrantów, podejmując temat tożsamości i wielokulturowości z niezwykłą głębią i subtelnością. W warstwie fabularnej poznajemy mężczyznę. Ani on stary, ani młody. Ma rodzinę, dom i swój kapelusz. Zamiast jednak cieszyć się ciepłem swojskości, musi wyruszyć w daleką podróż. Żegna się ze swoją żoną i córką, zabiera walizkę z niewielką zawartością i udaje na statek. Tak dociera do nowej ziemi w poszukiwaniu stabilizacji finansowej dla swoich najbliższych.

Tan zamiast przedstawiania popularnych kadrów skupiających się na okrucieństwie, izolacji i obojętności innych osób, daje wyraz wewnętrznym emocjom przeżywanym przez imigranta. Nowa rzeczywistość budzi lęk, ale bywa także fascynująca. Trudy funkcjonowania zobrazowane są przede wszystkim przez konieczność ułożenia na nowo wszystkiego tego, co już raz udało się Przybyszowi w życiu osiągnąć. Musi znaleźć dach nad głową, pracę, a przede wszystkim zaufane osoby, które pomogą odnaleźć mu się w tym futurystycznym otoczeniu.

Autor nowy świat przedstawia metaforycznie. To zupełnie inna rzeczywistość, pełna wielkich pomników, pokracznych budowli, niepokojących stworzeń. Czytelnik zostaje skonfrontowany z lawiną nieczytelnych języków i oszałamiających obyczajów, tworzących atmosferę zachwytu i zamieszania. Metropolia pełna jest surrealistycznych karykatur. Zwierzęta są wyabstrahowane i obdarzone obcymi cechami, podczas gdy transport przybiera niemożliwe i fantastyczne formy, takie jak poruszające się statki i windy bez systemów krążków linowych. Jednak sceneria Tana jest tylko opakowaniem, pod którym ukrywa się niezwykle celna opowieść o rodzinie, domu, tożsamości i nadziei.

Warstwa wizualna „Przybysza” nawiązuje do XX-wiecznych fotografii i filmów, takich jak arcydzieło Vittorio De Sica z 1948 roku pt. „Złodziej rowerów”. To estetyka, która jest jednocześnie futurystyczna i nostalgiczna, fantastyczna i samodzielna. Ciepłe odcienie sepii pobudzają melancholię, oddają odległe wspomnienia, a mieszanka staromodnych strojów, egzotycznych wynalazków i awangardowej architektury tworzy scenerię, która jest cudownie ponadczasowa. To właśnie dzięki pięknym i wyrazistym obrazom powieść daje poczucie, że każda pojawiająca się postać ma ukrytą historię, która domaga się wysłuchania. Tanowi udało wyjść się poza edukacyjną otoczkę i stworzyć wielką, klasyczną opowieść, która powinna znaleźć się w każdej, szanującej się domowej biblioteczce.