Recenzja "Gość" Ariane Koch

Wydawca: Drzazgi

Liczba stron: 184


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Zofia Sucharska
 
Premiera: 17 października 2022 rok

Pojęcie gościnności ma bogatą i niejednoznaczną genezę. W Starym Testamencie łączyło się ono z wyjściem na spotkanie przybywających, powitaniem ich, obmyciem im nóg, przygotowaniem posłania, zapewnieniem pożywienia oraz świadczeniem rozmaitych usług, poprawiających komfort życia. O nietykalności gościa mowa chociażby przy okazji opisu dziejów Lota. To właśnie on dla obrony swojego gościa wydał niemoralnym ludziom swoje dwie córki. Nieco inaczej, bardziej rozwojowo, gościnność rozumiano w starożytnej Grecji. Tam uchodziła ona za przejaw kultury i intelektualnego poziomu życia. Postać obcego przybywającego do domu nie mogła być w żaden sposób karana, poniżana, obrażana. Gość był także anonimowy, przez co rozumieć należy fakt, że gospodarz nie mógł w żaden sposób naciskać, aby ten pierwszy zdradził swoją tożsamość i motywacje. Jeszcze inaczej gościnność traktuje się w Nowym Testamencie. Tu ma ona dodatkowe znaczenie misyjne. Jej sens upatrywany jest w łączeniu wiernych w ich wspólnym wysiłku szerzenia zbawczego planu Boga. Kolejne lata, dekady i wieki, to stały rozwój pojęcia gościnności. Immanuel Kant w „O Wiecznym Pokoju” rozwinął zasady gościnności w teorię globalnych praw obywatelskich. Franz Kafka opisywał przybycie gościa, jako potencjalne zagrożenie dla zdrowia i harmonii życia przyjmującego. Wreszcie francuski filozof Jacques Derrida podkreślał, że ci, którzy wchodzą, zmieniają tych, którzy są w miejscu od wielu lat. Dla jednych przybycie obcego jest błogosławieństwem, dla innych przekleństwem. I to tej idei najbliżej jest do gościnności ukazanej w debiucie Ariane Koch – polegającej na wzajemnej manipulacji przybysza i gospodarza.

W samym centrum opowieści mamy dwójkę bohaterów. Ich spotkanie jest przypadkowe i pozbawione fajerwerków, podobnie jak banalne jest życie w przeciętnym szwajcarskim miasteczku na francuskiej granicy, w cieniu trójkątnej góry, na którą nie warto się wspinać, bo roztaczający się z niej krajobraz jest owszem piękny, ale jednak nudny. A przynajmniej tak mówi nam bezimienna protagonistka, która w imię złości na otoczenie, postanawia zemścić się w najbardziej przemyślny sposób – trwać w miejscu. Trwa więc w domu swojego rodzeństwa, odwiedza ponure bary i dworce kolejowe, gdzie od czasu do czasu spotyka obcych. Jeden z nich przykuwa jej uwagę, bo jest dziwny z wyglądu i porozumiewa się za pomocą słownika. Czarę przelewa jego pierwsze zdanie, w którym pyta rozmówczynię o chęć posiadania dzieci. To wystarcza, aby uzyskał zgodę na wprowadzenie się do dziesiątego pokoju w mieszkaniu protagonistki.

Tak rozpoczyna się ich relacja. Gospodyni początkowo chce wiedzieć wszystko o gościu, ale z czasem nie może znieść jego kolejnych słów. Najpierw próbuje zawłaszczyć całą jego uwagę, by później karnie odsyłać go do pokoju. Zaczyna też czuć przewagę, przejmuje nad nim kontrolę, rozważa nawet, czy nie wyrzucić go definitywnie. Tak wykreowany układ obrazuje wewnętrzny mętlik gospodyni – oscylujący między potrzebą akceptacji, a odrzuceniem, miłością, a nienawiścią. Z każdą kolejną stroną rejestry emocjonalne są coraz ostrzejsze, czemu towarzyszy zadziwiająca bezczynność. Bohaterka siedzi i myśli, spokojnie przygląda się, jak zmienia się układ sił. Gość czuje się, jakby żył tu od zawsze. Chodzi po salonie w bieliźnie, nie pyta o zgodę, wreszcie zaprasza przyjaciół. Ostatecznie jego przybycie zmienia bardziej nie jego, a właśnie gospodynię.

„Gościa” Ariane Koch należy czytać w szerszej perspektywie. Losy dwójki postaci to oczywista aluzja do zjawiska Willkommenskultur, czyli kultury gościnności realizowanej w Niemczech po 2015 roku. To właśnie wtedy obywatele zza naszej zachodniej granicy witali uchodźców brawami na dworcach kolejowych, a Angela Merkel zachęcała do otwartości poprzez promowanie hasła „Wir schaffen das!” („Damy radę!”). Z czasem owa przychylność zamieniła się w strach, gniew i nieufność, szczególnie po wydarzeniach w Kolonii. „Gość” odnosi się więc do powszechnego obecnie w Europie zjawiska uchodźctwa. Jest to więc proza aktualna, szczególnie dla nas, Polaków, właśnie teraz. Poza tym książką Ariane Koch jest po prostu przykładem literatury wyśmienitej, wysmakowanej, niepokojącej, tajemniczej. Odnaleźć możemy tu liczne tropy kafkowskie i to właśnie sympatykom autora „Procesu” ta niewielka powieść będzie się podobać najbardziej. To swoista groteska i alegoria jednocześnie, w której za kluczowe trzeba uznać kwestie włączenia i wykluczenia społecznego.

Recenzja "Masy powietrza" Wenanty Bamburowicz

Wydawca: Forma

Liczba stron: 154


Oprawa: miękka ze skrzydełkami
 
Premiera: listopad 2022 rok

Dziewiętnaście opowiadań. Dziewiętnaście światów. Dziewiętnaście nie-dramatów. Wenanty Bamburowicz w "Masach powietrza" przedstawia nam paletę utworów, które już w swojej formie stanowią swoistą zagadkę i wymykają się prostym klasyfikacjom. Ich bohaterami są ci, którzy odeszli, ale to paradoksalnie nie jest wcale książka o pamięci historycznej. Istotniejsze wydaje się dla autora to, jak owo odchodzenie ludzi i epok rezonuje w tych, którzy pozostali.

Michel Marcel Navratil to francuski filozof, jeden z pasażerów Titanica, któremu udało się przetrwać. Jak Karski był polski prawnikiem, historykiem i politologiem. Laurent-Desire Kabila był kongijskim wojskowym i politykiem, prezydentem Demokratycznej Republiki Konga. Gordon Andrews słynął z tworzenia unikatowych grafik. Alexandre Vallance Riddell był pilotem myśliwców. Esther Rofe to z kolei australijska kompozytorka. Co łączy te postaci? Wszystkie wymienione osoby narodziły się w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, z kolei zmarły tuż po nastaniu nowego stulecia. Bamburowicz wysnuwa przed oczami czytelników nowe rzeczywistości, nowe biografie, nowe prawa z wielką skrupulatnością i ścisłością właściwą badaczowi. Jego niektóre opowieści przypominają wierne zapisy obserwacji i okryć geografa, reportera, filozofa. Nie chodzi tu jednak o mówienie o konkretnych ludziach czy ideach. Są one tylko przyczynkiem do dalszych rozważań o istocie czasu, a także ulotności życia. Stąd tak ważna jest obecność żyjących narratorów.

Już pierwsze opowiadanie podpowiada, że kwestie ‘mierzenia’ czasu są dla autora arcyważne. W „Zegarach życia i śmierci” poznajemy bezimiennego bohatera, który wymyśla metodę na obliczenie etapu życia na podstawie tarczy zegara. Później robi się jeszcze bardziej paradoksalnie. Ludzie odwiedzają mola na całym świecie i toczą dyskusje o politykach afrykańskich i azjatyckich. W innym miejscu widzimy kobietę, która mocno wierzy, że umrze w środę. Pojawia się też profesor tłukący się po rękach w tramwaju. Atlas dziwności rozszerza się o rozmowę dwóch migrantów o pracowniku szpitala, który musi przebrać niepełnosprawną kobietę korzystającą z basenu oraz reżysera teatralnego tworzącego scenariusz sztuki o aborygenach na fundamencie kłótni jego aktorów. Powiedzieć, że jest to osobliwie, to jak nie powiedzieć nic. Bamburowicz tka opowieść ze strzępów codziennego życia, z nekrologów, wycinków prasowych, z zasłyszanych relacji, jednocześnie cały czas balansując na pograniczy jawy i snu. Tu nie ma wielkich zdarzeń czy osiągania szczytów. To proza rzeczy niewieloznaczących.

Autor „Mas powietrza” stawia czytelnika w centrum problematyki relacji człowieka do różnych światów. Ich rozgraniczenie, ‘walka’ przeszłości z bieżącymi dylematami, może nastręczać problemów. Jest to szczególnie intensywnie odczuwalne wtedy, gdy mieszają się one ze sobą. Ubodzy emigranci, niedoceniani za życia artyści, sławni saksofoniści tenorowi, kochanka Goebbelsa, zwykli ludzie, ostatnia caryca Bułgarii – te wszystkie życiorysy przeplatają się, współwystępują, przy czym żaden z nich nie wydaje się bardziej prawdziwy od drugiego. Obserwujemy rzeczywistości napęczniałe niejednoznacznością, swobodą epistemologiczną. Napotykamy takie sytuacje, w którym czujemy jak dzieło ożywa, zaczyna indywidualnie pracować, rozwijać się dalej samo. Poruszane w nim zagadnienia są wcielone wprost w treść, nie pojawiają się dopiero w wyniku interpretacji dzieła. Otwarcie frazy następuje więc przez sam utwór, a nie wyłącznie w kontakcie z czytelnikiem. Dlatego właśnie jest to jedna z tych książek, o których warto przed lekturą wiedzieć jak najmniej, by dać się ponieść wyobraźni autora, by jeszcze lepiej wejść w te gęste od znaczeń masy powietrza.

"Ruska klasyka" Daniel Majling

Wydawca: Ha!art

Liczba stron: 132


Oprawa: miękka ze skrzydełkami
 
Premiera: 17 października 2022 rok

RUska klaSyKA

Znajdujemy się w małym, ciemnym pomieszczeniu. Na brudnej od keczupu kanapie siedzi mężczyzna. Patrzy w telewizor, majestatycznie okupujący jedyną komodę. Na ekranie tańczą kobiety. Do pokoju wchodzi inny mężczyzna. Ma na sobie koszulkę z logiem firmy produkującej korniszony i czapkę z pomponem.

Wacław 1: Cześć Wacław.

Wacław 2: Cześć Wacław.

Wacław 1: Wiesz co Wacław? Chciałem ci tylko powiedzieć cześć.

Wacław 2: Aaaa, czaje Wacław. No to dobrze, że ci odpowiedziałem na twoje cześć.

Wacław 1: No dobrze Wacław. To nie będę ci przeszkadzał.

Wacław 2: Nie no Wacław, skoro już jesteś, to chodź i oglądaj ze mną. Zajebista rzecz. A że gadać nie będziesz, to jakoś zniosę twoje towarzystwo.

Wacław 1: Kumam Wacław. To siadam.

Wacław i Wacław oglądają film. Pełen napięcia taniec właśnie się skończył. W szerokim kadrze pojawia się niewielkie, ciemne pomieszczenie. Na brudnej od keczupu kanapie siedzi mężczyzna. W rękach trzyma czytnik z ebookami. Do pokoju wchodzi inny mężczyzna. Ma na sobie koszulkę z logiem firmy produkującej cebulki marynowane i czapkę z daszkiem.

Wacław 3: Cześć Wacław. Co tam czytasz?

Wacław 4: Książkę Wacław, książkę.

Wacław 3: A co to za książką jest? Powieść?

Wacław 4. Nie Wacław, to opowiadania są.

Wacław 3: A o czym te opowiadania są?

Wacław 4: Jakby ci to wyjaśnić Wacław. Kojarzysz Dostojewskiego albo Czechowa? Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: No ba Wacław! Ten pierwszy pisał książki, a ten drugi, to chyba też pisał książki.

Wacław 4: No proszę Wacław. Nie spodziewałem się po tobie takiej inteligencji. A wiesz kiedy pisali?

Wacław 3: To było dawno. Bo ja wiem. Jak pierwszą Coca Colę przelali do żołądka testera?

Wacław 4: Całkiem nieźle, chociaż Dostojewski to nawet trochę wcześniej tworzył. Dla nas najważniejsze jest to, że obaj są klasykami. I jako tacy, czytani są wszędzie. W Rosji, Polsce, USA czy Mongolii. Zna ich każdy oczytany człowiek. Co jednak z tymi, którzy nie czytają?

Wacław 3: A co ma być?

Wacław 4: Więc oni Wacław też czasami czytają. Ale nie starocie. Czytają badziewia Wacław. A wśród tych badziewi znajdziesz też nowych Dostojewskich i Czechowów.

Wacław 3: A ci skąd się wzięli?

Wacław 4: To fałszerze Wacław. Podrabiają klasyków. Dość kuriozalnie.

Wacław 3: Kuriozalnie, czyli jak?

Wacław 4: Sam zobacz Wacław. Kojarzysz Stiepana Trofimowicza?

Wacław 3: Ni chuja.

Wacław 4: To jest proszę ja ciebie bohater „Biesów”, to znaczy grubaśnej książki Dostojewskiego. Taki wiesz, cycuś glancuś. No więc ten Stiepan w opowiadaniu „Z życiem za pan brat” zostaje wtrącony do celi. Siedzi tam całymi dniami, a jak zasypia, to mu przynoszą żarcie. A że jest szlachetny, to ma problem ze zrobieniem gówna bez kibla. W pewnym momencie jednak pęka. I tak sra i je, sra i je. Jak jakieś perpetuum mobile. Niestety ilość gówna się powiększa, zabierając mu tym samym przestrzeń życiową. I wiesz co on robi?

Wacław 3: Nie Wacław, nie wiem.

Wacław 4: Zaczyna robić z nich cegły. A potem ściany, meble, długopis. Wreszcie robi też kobietę.

Wacław 3: Dobra Wacław, ja tu mówię dość. Boję się myśleć, co on z tą gównianą pannicą wyrabia.

Wacław 4: I słusznie Wacław, bo to jest niesmaczne. Dobrze jednak pokazuje, jak w tej książce wykoślawiają klasykę. Ba, robią sobie jaja też z nas! Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: Czyli czytasz zbiór o gównie tak?

Wacław 4: Nie tylko Wacław. W takiej „Miłość ci wszystko wybaczy” bohaterką jest niejaka Larysa Dmitrijewna. Ją można znać ze sztuk Aleksandra Ostrowskiego, ale ciebie o takie kompetencje nie podejrzewam. No więc ta Larysa pozwala pisać na swoim ciele książkę.

Wacław 3: Po cholerę?

Wacław 4: Żeby jej ukochany, mógł później ją przeczytać. Czaisz?

Wacław 3: Ha ha, na pewno przeczytał ją tam DOGŁĘBNIE!

Wacław 4: Nie wyobrażaj sobie za dużo Wacław! Ale faktycznie jest tu jakaś namiętność. Zresztą nie tylko tu. W „Sztuce kochania” Iwan Andriejewicz Kryłow pragnie niejakiej Nadjeżdy Siemionówny…

Wacław 3: Kim jest ten Kryłow?

Wacław 4: Wygoogluj sobie go Wacław. Recenzja Jon Fosse książki. On lubił pisać, także o psach. I właśnie w tym opowiadaniu to pies zabija jego ukochaną. Jakby tego było mało w „Oderwanym”, czyli kolejnym tekście, ten sam Kryłow pogrążony w rozpaczy zaczyna pisać drastyczne reportaże.

Wacław 3: Biedak.

Wacław 4: To prawda. Gorzej już upaść nie mógł. I co gorsza nikt mu nie chce pomóc. Ma pecha chłop, że nie poznał Feraponta.

Wacław 3: Fera kogo?

Wacław 4: Feraponta Wacław. Gość pierwotnie znalazł się w „Braciach Karamazow” Dostojewskiego, ale w nowym ujęciu służył dobrą radą każdemu potrzebującemu. Jak dzieci zmarły w wypadku, to podczas kazania wspomniał o braku małych aniołków w niebie. Gdy ludzie zmarli w kopalni, on zrzucił to na pychę. Bo czyż Bóg dał ludziom łapy żeby kopali w ziemi? A po gwałcie i morderstwie na młodej piękności planował piętnować jej lubieżny styl bycia. Ferapont to mądry człowiek, z ciekawym spojrzeniem na rzeczywistość. Na pewno pomógłby Kryłowowi.

Wacław 3: Za dużo tych nazwisk Wacław. Już mi się mózg poci. Weź no mi przeczytaj jakieś zdanie z tego cudeńka, co mi się relaks włączy:

Wacław 4: „Tam gdzie zbierze się więcej ludzi, zawsze powstaje jakaś chujnia”

Wacław 3: Kurwa Wacław. Co to ma być?

Wacław 4: To o wieży Babel. Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: Dobra, mam dość! Serio. Jeszcze mi powiedz, że jest tam opis życia samotnego faceta z milionem kobiet.

Wacław 4: Właściwie to masz rację.

Wacław 3: A homoseksualizm?

Wacław 4: A jakże.

Wacław 3: A kopulacja z guźcem?

Wacław 4: Tego akurat nie.

Wacław 3: To nic nie zmienia! Wacław to jest bełkot. Martwię się o ciebie.

Wacław 4: Wyluzuj stary. To jest całkiem zabawne, sprawnie napisane. W jakimś tam sensie przypomina nam o korzeniach literatury. Nawet Rogasiowi się podoba.

Wacław 3: Komu?

Wacław 4: No Rogasiowi. Temu tam redaktorzynie. Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: W dupie ma Rogasia. Wacław a czemu ty ciągle powtarzasz recenzja Jon Fosse książki?

Wacław 4: A żeby mi się lepiej w googlu pozycjonowało.

Wacław 3: Ale czemu Fosse? Przecież ja tu widzę na okładce Daniel Majling.

Wacław 4: Słuchaj. Powiem szczerze. Majling to fajny gość. Naprawdę. Nawet bródkę nosi. Jego problem jest jednak taki, że praktycznie nikt go nie zna. No sam powiedz, czy znałeś Majlinga, zanim mnie odwiedziłeś?

Wacław 3: Nie, ale tego Fosy też nie znałem.

Wacław 4: Ale Fosse poznasz za rok, może dwa, jak już tego Nobla dostanie. I wiesz co? Wtedy to właśnie nasz dialog ludzie będą czytać!

Wacław 3: I co im to da?

Wacław 4. A chuj wie.

Telewizor wyłączył się. W pokoju nastała ciemność.

Wacław 2: Kurwa nie teraz! Włącznie mi prąd frajerzy! Natychmiast!

Po minucie ciszy.

Wacław 2: Dzizasz! Ubogim to zawsze wiatr w oczy. A ty co myślisz Wacław?
Wacław 1: To było bardzo ciekawe. Szczególnie ten moment, jak ten drugi Wacław mówił o seksie.

Wacław 2: Tobie to tylko jedno w głowie Wacław. Na szczęście w normalnym świecie nikt takiego gówna nie wyda.

Kurtyna opada.