Recenzja "Requeim dla nikogo" Złatko Enew

Wydawca: Książkowe klimaty

Liczba stron: 233


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Hanna Karpińska
 
Premiera: 16 kwietnia 2021

W czasach gdy jesteśmy zalewani premierami, rzadko zdarzają się książki, które są jak uderzenie obuchem. Takie, o których nawet po wielu latach nie sposób zapomnieć. „Requiem dla nikogo” to właśnie taki przypadek i czytelników o słabych nerwach należy przestrzec przed tym, co ich czeka podczas lektury.

Właściwie od samego początku zostajemy wrzuceni w świat pełen trwogi i opresji. Widzimy kobietę, która odmawia spożycia bagietki. To kadr, który w rękach obrotnego mistrza francuskiej komedii, mógłby puentować życie nieudacznika. Enew jest jednak do bólu autentyczny i poważny. Bagietka jest dla bohaterki sceny czymś odrażającym, z czego doskonale zdaje sobie sprawę jej prześladowca. Spożycie pieczywa ma być próbą potwierdzającą miłość i przywiązanie. Kolejna  scena i znowu wiele kłębiących się emocji. Tym razem bolesny okazuje się obraz pobitego Cygana z rozciętą nogą. Dramatyczne są przyczyny tego zajścia, które Enew z drobiazgowością wyłuszczy na kartach tej powieści.

Z pozoru może się wydawać, że nie widzimy tu nic groźnego – wiwisekcję rozpadających się relacji podglądaliśmy już przecież nieraz. Ale mało która była tak precyzyjna w konstrukcji dramaturgicznej, tak przemyślana i tak naładowana emocjami jak „Requiem dla nikogo”. Enew ma zresztą do powiedzenia coś więcej, a na jednostkowych przykładach buduje wszechstronny pejzaż wyobcowania i trwogi. Panorama życia prowincjonalnego miasteczka w końcowych latach reżimu totalitarnego w Bułgarii jest nad wyraz fotogeniczna. Sceny rozgrywające się często w niewielkich, często zamkniętych i dusznych przestrzeniach, niosą ze sobą złowrogi potencjał.

W tym miejscu warto naszkicować tło społeczne powieści. Rzecz dzieje się w Bułgarii w drugiej połowie lat 80. To wtedy w życie wcielono plan polityki przymusowej bułgaryzacji etnicznych Turków. Sam proces zaczął się już w latach 1984-1985 przymusową zmianą tureckich imion i nazwisk na słowiańskie. Zakończenie miało dopiero nadejść w 1989 roku. Dzisiaj nosi ono nazwę exodusu Turków. Według danych podanych przez bułgarskie MSW, od czerwca do września 1989 roku Bułgarię opuściło 369 839 osób. Konsekwencje tamtych brutalnych wydarzeń odczuwalne są do dziś - komunistyczne władze Bułgarii dopuszczały się przemocy, niszczyły oryginalne dokumenty z tureckimi nazwiskami, likwidowały akty własności czy dokumentację lekarską. W nowych dokumentach tożsamości, tworzonych już na bułgarskie dane, nie uwzględniano między innymi więzi rodzinnych. To powoduje liczne problemy prawne związane z dochodzeniem majątkowym i spadkowym.

„Requiem dla nikogo” jest medytacją na temat pamięci i autoportretem życia wielu ludzi odkrywających w rzeczywistości szczeliny, przez które przechodzi się – jak Alicja na drugą stronę lustra – w inną tożsamość. To książka prawdziwa, pozostawiający więcej pytań niż odpowiedzi. Zrywa ze wszystkim, co czytelnikom zazwyczaj kojarzy się z Bułgarią (piękne plaże, wino, muzyka). To wyciszony, surowy, przekraczający tradycyjną narrację kolaż o porzuconych miejscach i ludziach. Książka Enewa prezentuje osobiste historie, plastyczne opisy represji i stosowania aparatu terroru, wreszcie ujęcia nieprawdopodobnego cierpienia wydobywającego się z kopalni ludzkiej duszy. To refleksja o zmierzchu różnych utopii – prywatnych, kulturowych i politycznych. „Requiem dla nikogo” intensywnie oddziałuje poprzez obrazy, mimo że opowiada o tym, co ukryte przed mediami: o szykanowaniu, nielegalnych aresztowaniach, nieosądzonych gwałtach. Bardzo mocna rzecz.

Recenzja "Romantika" Piotr Marecki

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 232


Oprawa: miękka
 
Premiera: 28 lipca 2021

Już w październiku premiera kolejnego „Wesela” od Smarzowskiego. Możemy spodziewać się obrazu przepełnionego ludzką pychą, pazernością i morałami. Będzie pewnie sporo przekleństw, kombinowania i obgadywania za plecami. W oczekiwaniu na to medialne wydarzenie, warto sięgnąć po „Romantikę”, książkę, która do tematu zaślubin podchodzi z innego niespotykanego jeszcze w kulturze punktu widzenia.

Piotr Marecki już swoją poprzednią ‘czarną’ relacją zyskał wierne grono fanów. Przypominam tylko, że „Polska przydrożna” doczekała się szeregu ‘ciepłych’ słów, a sama „Romantika” w miesiąc po premierze ma już łatkę utworu ‘żenującego’, ‘kpiny z czytelnika’ czy ‘dna’ i ‘mułu’. To zresztą już chyba tak z rozpędu, bo obie książki dzieli bardzo wiele. Opis podróży zorganizowanej z okazji wieczoru kawalerskiego była swoistym eksperymentem, który niejednego mógł skutecznie wytrącić z pozycji komfortu. „Romantikę” zbudowano jednak na innych fundamentach.

Zaczyna się przygotowaniami. Młoda para organizuje swoje wesele w gospodarstwie agroturystycznym „Jasielówka”, prowadzonym przez Sławomira Shutego. Marecki wraz ze znajomymi objeżdża okoliczne rejony i zdobywa ‘prowiant’ na imprezę. Ma być eko, więc dużo tu jaj, serów i grzybów. Nie zabraknie także tworzonych swojskimi metodami trunków. Na wesele zaproszono wielu przyjaciół z literackiego światka. Spotkamy tu niepokornego poetę Konrada Górę, reprezentację Stonera polskiego, wydawców. Shutego będzie tym razem jakby mniej, bo albo jest zajęty organizacją, albo leży gdzieś pijany.

Już w tej części Marecki stawia pytania o etyczne granice między modą a faktycznymi przekonaniami. Jedną z najbardziej znamiennych scen jest ta, gdy goście proszą o kiełbasę z grilla. Mimo zapowiedzi wesela w wersji wege, nie mogą powstrzymać się przed spożyciem mięsa. Bo co to za grill z dynią czy kabaczkiem? W innym miejscu zamiast tekstu otrzymujemy kropki. To manifest autora, który wysyłając dialogi do autoryzacji i akceptacji, usłyszał stanowczą odmowę. A to ktoś nie chciał być źle odbierany w towarzystwie, a to wstydził się wypowiadanych pod wpływem alkoholu poglądów. Te kropki mówią więcej, niż pokaźnych rozmiarów esej.

Drugą część książki stanowi opis podróży poślubnej. Młoda pora zadecydowała, że miejsce docelowe ma być nieatrakcyjne. Żaden tam kurort, all inclusive czy baseny. Podróż samolotem też odpada – za duży ślad węglowy (czy nie większy był z podróży własnym samochodem?). Ostatecznie wybór padł na Szepit – niewielką wioskę położoną w obwodzie iwanofrankiwskim na Ukrainie. Przewodnikiem turystów zostaje Jurij, ukraiński poeta i wydawca. To on wprowadza Mareckiego i jego żonę w nomenklaturę ukraińskich ulic. Wyjaśnia czym są studnie, jak nie zabić się podczas deszczu, daje cenne rady dotyczące wyżywienia i pobierana leków.

Autor pozostaje wierny wypracowanej stylistyce, poszukuje jednocześnie nowych sposobów opowiadania o świecie, który zmierza ku katastrofie. Tekst książki przeplatany jest zdjęciami zwykłych-niezwykłych miejsc – barów, przystanków, zaparkowanych samochodów. Kreśląc pejzaż społeczny biednego Wschodu, Marecki unika protekcjonalnego tonu, ujmuje zaś prostotą i szacunkiem, z jakimi podchodzi do bohaterów. Z niepozornych momentów buduje autentyczny portret trudnej miłości. Przede wszystkim jednak „Romantika” stanowi wciągającą opowieść o napięciu rodzącym się pomiędzy męskością a kobiecością, tradycją a nowoczesnością, modą a realnymi poglądami na życie. Autor wie również, jak uwieść czytelnika jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru – sceny wyciągania kleszcza z profesorskiej dupy lub szczania do wiadra przejdą do historii polskiej literatury współczesnej.

Odnoszę wrażenie, że Marecki dmucha kilkupromilowym oddechem w twarze obrońców moralności i ani myśli piętnować zachowania kogokolwiek. Zamiast tego spogląda na życie z podziwem, widząc w nim miejsce do kreowania przestrzeni wolności, bez oglądania się na konwenanse i rygory. Dzięki temu „Romantika”, choć znacznie łatwiejsza w odbiorze niż większość przeintelektualizowanej współczesnej prozy polskiej, pozostaje dziełem równie niepokornym i ożywczo prowokacyjnym.

Recenzja "Zguba" Shau Tan

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 32


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
 
Premiera: 20 maja 2021

„Zgubę” Shauna Tana polski czytelnik miał szansę już poznać, dzięki tomowi „Zgubione, znalezione”, wydanemu w 2014 roku przez Kulturę Gniewu. W tym pierwotnym zbiorze oprócz krótkiej opowieści o dziwnym stworzeniu, znalazły się także dwa inne teksty – „Króliki” oraz „Czerwone Drzewo”. Nakład wyczerpał już się dawno, zatem Wydawnictwo postanowiło wznowić opowieść, tym razem jednak w formie pojedynczego picture booka o tytule „Zguba”.

„Zguba” to niewielka opowieść o pewnym człowieku, który podczas uzupełniania swojej kolekcji kapsli na plaży, spostrzegł pewne stworzenie. Nie był to ani pies, ani kot, ani nawet guziec. Zguba wygląda trochę jak skrzyżowanie kociołka z pojazdem kosmicznym. Potrafi się poruszać, chociaż nie ma nóg, widzi, mimo że brak jej oczu, czuje, jakkolwiek we wnętrzu ma kable, koła zębate i wijące się odnogi. Jest duża, a jednak nikt jej nie zauważa. Nikt, poza naszym bohaterem.

To człowiek dobrego serca, zatem nie zostawia swojego znaleziska na pastwę losu. Zabiera je do swojego domu, gdzie podobnie jak wszędzie indziej, nikt zguby nie chce dostrzec. Współmieszkańcy zapatrzeni w ekran telewizora lub gazetę są zajęci innymi sprawami. Gigantyczny stwór chowający się za ich fotelem jest po prostu tłem, na które nie warto tracić czasu. Protagonista jednak nie wytrzymuje, chce przedstawić swojego nowego kolegę. Osiąga jednak efekt odwrotny do zamierzonego. Przybysz może mieć przecież jakieś choroby i brudne nogi, po co więc zawracać nim sobie głowę? Tak oto bohater swoją zgubę musi jak najszybciej ukryć w komórce za domem.

Tan snuje swoją opowieść jeszcze jakiś czas, a ja nie chciałbym w tym miejscu zdradzić pełni jej szczegółów. Jeśli ktoś zresztą chciałby dowiedzieć się, jak owa historia się potoczny, może włączyć krótkometrażowy film „Zagubiona dusza”, który w 2011 roku otrzymał nawet Oscara. Albo kupić omawiany komiks, do czego bardzo serdecznie namawiam. „Zguba” to idealna książka na prezent dla bardzo szerokiego grona odbiorców. Mimo, że autor na końcu urywa opowieść i deklaruje brak morału, treść ma w sobie bardzo wiele dydaktyki. Uwrażliwia na obojętność społeczną, pokazuje jak łatwo przelatują nam przed oczami rzeczy naprawdę ważne, prosi o to, aby nie odkładać uczuć na dalszy plan.

„Zgubę” poleciłbym więc do zakupu starszym dzieciom, młodzieży, studentom, a nawet osobom życiowo doświadczonym. Ja w każdym razie z takiego prezentu bardzo bym się ucieszył. Jednym z ważniejszych atutów książki (obok przedstawionej fabuły) jest z pewnością sposób narracji. Lekki, prosty, zabawny – urzeka praktycznie od samego początku. Nie ma tu na siłę doklejanej metaforyki, zawiłych zdań tudzież innych ornamentów. Opowieść snuje przecież zbieracz kapsli, musi być więc odpowiednio swobodna i przejrzysta.

Dużo dzieje się także na ilustracjach. Utrzymana w formie surrealizmu, przedstawia miasto pełne dymiących kominów, trybików, przekładek, rur i drabin prowadzących donikąd. Zwracają uwagę szczegóły, jak chociażby nazwy sklepów pojawiających się przy głównych alejach. W tym świecie nie ma kwiaciarni, piekarni, banków czy sklepów odzieżowych. Łatwo za to odnajdziemy centrum uszczelek, lampy elektroniczne na każdą okazję, zębatki i elementy obrotowe czy równania algebraiczne. A jest jeszcze trzeci plan, który otacza pojawiające się ilustracje.

Grafiki zostały wkomponowane w strony starego podręcznika lub ogłoszenia prasowe. Możemy znaleźć na nich liczne wykresy, techniczne schematy i ciągi liczb. Zdarzają się także zabawne wstawki, jak chociażby wtedy, gdy zalecono reklamowanie krajalnic do buraków, z potencjalnie śmiertelnie niebezpieczną wadą ukrytą. Odkrywanie tych małych zapisków, tych niewielkich szczegółów (dlaczego np. na zegarach nie ma godziny 11 i 12?) to dodatkowe smaczki i zabawa, które sprawiają, że do albumu chce się wracać i odkrywać go na nowo. Piękna rzecz.