Recenzja "Najada" Zyta Oryszyn

Wydawca: Drzazgi

Liczba stron: 180


Oprawa: miękka ze skrzydełkami


Premiera: 22 lutego 2021

Nie sposób przeczytać „Najady” w jeden wieczór, choć objętość wskazuje na to, że przecież da się. Słowa, które w niej występują, ich struktura, zestawienie i rytmika, skupiają na sobie uwagę, nie pozwalając się rozpędzić w lekturze. Ale cóż w tym dziwnego. Jeśli miało się obok siebie Edwarda Stachurę, to czułość na słowa, ich brzmienie i niuanse znaczeń, fakturę i czasoprzestrzeń, ich barwy i zacienienie – to wszystko musi być doszlifowane do perfekcji. I jeśli dodatkowo całe życie doświadczało się wykorzenienia z egzystencji to nie zaskakujące, że w swoim debiucie zamyka się w języku tyle bólu, samotności i...drzazg.

Słowa 'debiut' i 'drzazg' podkreślam tu nie przez przypadek. Trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia, wiary w czytelnika i odwagi, żeby po pięćdziesięciu latach od premiery, wznowić tak trudną książkę. Pisząc trudną nie mam wcale na myśli wiejskiej gwary, jaką posługują się bohaterowie „Najady”. Kłopotliwy wymiar powieści to przede wszystkim jej tematyka, obnażająca egzystencjalne niepowodzenia życia w powojennej Polsce. Nie ma tu miejsca na sztucznie pompowane emocje, nagłe i niespodziewane zwroty akcji, płomienną miłość czy jednoznaczne wyroki. Oryszyn skupia się za to na historii dzieciństwa spędzonego w zamknięciu i związanej z tym traumie.

W kilku dostępnych recenzjach podkreśla się podobieństwa „Najady” z prozą Wiesława Myśliwskiego. To dość naturalne skojarzenie – wszak i Oryszyn i autor „Nagiego sadu” debiutowali w podobnym okresie i co więcej, zaliczani są do nurtu wiejskiego. Ja jednak wolę stać na stanowisku, że autorka „Ocalenia Atlantydy” mówi swoim własnym, niepodobnym do niczego innego językiem. Przede wszystkim wchodząc w świat jej książki, nie jest się tu albo tam, w jakiejś konkretnie zarysowanej przestrzeni. To miejsce określiłbym jako 'między'. Każdy z nas, wczoraj, dzisiaj i jutro jest w jakimś swoim 'między': między żoną a synem, między słowami piosenki a obowiązkiem służbowym, między niebem a ziemią, między porankiem a zmierzchem, między narodzinami a śmiercią. Poznawanie tego 'między', jest jedynym sposobem na poznanie samego siebie, na spojrzenie na siebie z perspektywy zwierciadlanego odbicia. W tej prozie dochodzi do konfrontacji z innością, która pozwala właśnie na odkrycie siebie.

Czyż nie takie jest właśnie życie bohaterów tej książki? Położone gdzieś poza czasem, poza głównym nurtem codzienności. Czy Marychna i jej niedoszła miłość są szczęśliwi albo smutni? Zaradni albo zagubieni? Cierpliwi albo impulsywni? To wszystko naprawdę trudno orzec. Jedno jest pewne. Te młode osoby są nieustabilizowane w sensie duchowym i emocjonalnym. Ciągle czegoś pragną, ale tak naprawdę nie potrafią tego do końca sprecyzować. Jest więc „Najada” książką o poznawaniu siebie, swoich odczuć i ambicji. Powieścią o przytłoczonej obowiązkami seniorce rodu, o chęci znalezienia oparcia w drugiej osobie, o próbie znalezienia w siły, na wyrażenie odmowy dla czynów godzących w nasze sumienie. Książką definiującą tożsamość i życie w ciągłe obcości, tak jednostkowej, jak i zbiorowej.

„Najada” jest historią powstałą z zasłyszanych opowieści, z plotek, rodzinnych biografii i własnego doświadczenia. Nie jest to jednak spisywanie w stosunku 1:1. Oryszyn myli tropy, zaciera granicę między fikcją a rzeczywistością, miesza życiorysy. Dzięki temu nie tracąc jednostkowej prawdy doświadczeń nadaje jej wymiar uniwersalny. Mówi przy tym językiem mitu, anegdoty, baśni i przypowieści. W gruncie rzeczy to od pierwszego do ostatniego znaku książka pytań, nie gotowych rozwiązań. Wieloznaczna relacja pogmatwanych i nieoczywistych losów tych, którzy za wszelką cenę chcą żyć tak, by swój byt naprawdę zrozumieć.

Recenzja "Ostatni brzeg" Nevil Shute

Wydawca:
Rebis

Liczba stron: 344


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Zofia Kierszys

Premiera: 9 marca 2021

III wojna światowa rozpoczęła się z hukiem. Albania zbombardowała Neapol. Egipt zbombardował Anglię i Stany Zjednoczone. Stany Zjednoczone i inne państwa zrzeszone w NATO wypowiedziały wojnę Związkowi Radzieckiemu. W ten cały zamęt włączają się też Chiny, które korzystając z okazji zrzucają bomby kobaltowe na ośrodki przemysłowe w największym państwie na świecie. Tysiące bomb podziurawiło cywilizację i zniszczyło życie na znacznej części planety. Tylko populacje zamieszkujące fragmenty Ameryki Południowej, Afryki Południowej i Oceanii przetrwały. Ale na jak długo?

Napisany w 1957 roku przez brytyjsko-australijskiego autora Nevila Shute'a (1899-1960), „Ostatni brzeg” to powieść postapokaliptyczna prezentująca doświadczenia mieszkańców Melbourne po zakończonej wojnie nuklearnej. To jedna z kilku tego typu książek, które ukazały się w następstwie Holokaustu oraz bombardowań Hiroszimy i Nagasaki, w czasach, gdy zimna wojna między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim rozkręcała się na dobre. Co ją wyróżnia i dlaczego warto po nią sięgnąć w dobie pandemii?

W ostatnich latach literatura postapokaliptyczna wiązała się z hordami zombie („The Walking Dead”), zdziczałymi kanibalami („Droga”) oraz wodzami niewolników („Mad Max”). Świat po kataklizmie kojarzył ze strachem, napięciem, atakami bestii, zezwierzęceniem. Tymczasem „Ostatni brzeg” prezentuje ludzi, którzy spokojnie kontynuują swoje życie. Relaksują się na plaży, pielęgnują roślinki, gromadzą mleko, piją brandy, idą do pracy. Jej melancholijny rytm sprawia, że to prawdopodobnie najbardziej stonowana powieść postapokaliptyczna, jaką dane jest nam poznać. Powściągliwa jest nawet podróż okrętu podwodnego dowodzonego przez kapitana  Dwighta Towersa. A cel misji jest przecież tajemniczy i niepokojący – załoga, w której skład wchodzi także Peter Holmes, ma za zadanie zbadać źródło sygnałów radiowych nadawanych ze Stanów Zjednoczonych. Ten epizod nie jest dla Shute'a pretekstem do wymyślania kolejnych katastroficznych płycizn. Wykorzystuje go do ukazania kondycji załogi oraz opisania rodzących się relacji wymienionych bohaterów. Dlatego też finał eskapady jest tak banalny - to zwykły przypadek decydował o nadawaniu trudnych do odczytania wiadomości.

Z czasem życie mieszkańców coraz bardziej zaczyna różnić się od tego, co znali wcześniej. Z powodu deficytów benzyny, przemieszczanie się jest możliwe tylko przy wykorzystaniu kolei. Zaczyna brakować innych, podstawowych produktów spożywczych i przemysłowych.  Nie powoduje to jednak chaosu ani  paniki. Wszyscy pogodzili się z nadchodzącą śmiercią. Rozmawiają bez zbędnych emocji, zakładają ogródki, ogradzają farmę, łowią łososie. Shute prostymi słowami, bez nadmiernie rozbudowanych środków wyrazu, metodycznie opisuje następujące po sobie wydarzenia. Dopiero w finale pozwala sobie na nieco więcej uczuć i wzruszeń, nie przeciągając jednak struny. Ostatecznie wszystko kończy się tak, jak powinno.

„Ostatni brzeg” to powieść obnażająca bezsens wojny i zagłady nuklearnej. To też jedno z najbardziej sugestywnych świadectw życia w oczekiwaniu na zagładę. Być może książka straciła już nieco na aktualności – trudno dziś spodziewać się eskalacji konfliktu chińsko-rosyjskiego, który wynikł „w następstwie wojny pomiędzy Rosją i siłami NATO, będącej rezultatem wojny izraelsko-arabskiej rozpoczętej przez Albanię”. Nie ma tu też rozbudowanego świata wirtualnego, który obecnie przypuszczalnie pozwoliłby na zahamowanie tej fali absurdu. „Ostatni brzeg” poraża jednak czymś innym - uniwersalizmem i chłodem. Realizmem w portretowaniu ludzkiego życia. Bardzo dobra rzecz.

Recenzja "Buddy Longway. Tom 1. Chinook na całe życie" Derib

Wydawca:
Kurc

Liczba stron: 224


Oprawa: twarda

Premiera: 15 lutego 2020

„Buddy Longway” to western w formie komiksu, w całości przygotowany i rozrysowany przez szwajcarskiego autora Deriba (Claude de Ribaupierre). Pierwotnie ukazywał się w czasopiśmie „Tintin” w latach 1973-1987. Dodatkowo w latach 1974–2006, seria została wydana w indywidualnych tomach przez belgijskie wydawnictwo Le Lombard. W blisko 50 lat od premiery wydawnictwo Kurc wprowadza opowieść na polski rynek wydawniczy.

Pierwszy tom przygód poczciwego myśliwego („Buddy Longway. Tom 1. Chinook na całe życie”) zawiera cztery odcinki serii: „Chinook”, „Nieprzyjaciel”, „Trzech przejezdnych” i „Zdany na siebie”. Bohatera poznajemy jako ukształtowanego człowieka i początkującego fachowca. Pierwszy sezon polowań zakończył się sukcesem i z zapasem futer Buddy udaje się do fortu. Do sprzedaży jednak nie dochodzi, ponieważ na drodze szlachetnego myśliwego staje dwóch traperów i pewna Indianka. Tytułowa Chinook zostaje uratowana z rąk bezwzględnych oprawców i razem z Buddym ucieka w bezkresne krainy. Ich życie nie jest jednak sielanką. Najpierw napadają ich ci sami traperzy, którym chwile temu uciekli. Później niebezpieczeństwo przynosi spotkanie plemienia Indian. Są też pomniejsze zagrożenia, jak chociażby ujeżdżanie dzikiego mustanga. Dopiero po wielu przygodach Buddy i Chinook trafiają do rodzinnego plemienia urokliwej Indianki.

Komiks prezentuje rozwijające się w czasie relacje swoich bohaterów. Buddy i Chinook najpierw oswajają się, później odkrywają łączące ich uczucie, budują chatę, a wreszcie wychowują ukochanego syna. Przy okazji stawiają czoła wielu niebezpieczeństwom i wyzwaniom. Świat Dzikiego Zachodu to w oku Deriba nie tylko jednowymiarowi ludzie (albo źli, albo dobrzy), ale także nieprzyjazna do życia kraina (pełna spadających głazów i groźnych zwierząt). To na kanwie tych dwóch żywiołów (ludzkiego i naturalnego) buduje fabuły, które trudno nazwać oryginalnymi. Wychowanie małego wilka, złamanie nogi w opuszczonym kanionie, ataki rosomaka, poszukiwacze złota – to wszystko klasyczne motywy, wielokrotnie wykorzystywane wcześniej przez artystów tworzących westerny.

Jeśli więc nie świeżość i mówienie własnym językiem, to co może dzisiaj przekonać polskiego czytelnika do sięgnięcia po komiks, opisujący realia XIX-wiecznej Ameryki? „Buddy’ego Longwaya” pokochają przede wszystkim osoby rozmiłowane w romantycznych sagach. Relacje bohaterów pełne są miłości, wzajemnej troski i szacunku, co najlepiej widać w ostatnim odcinku prezentowanym w omawianym tomie. Zraniony Buddy, trafia pod opiekę pięknej nieznajomej z ‘cywilizowanego świata’. Jej intencje zostają jednak szybko przejrzane i ukrócone, bowiem Buddy swoją oazę spokoju ma gdzie indziej. Siłą komiksu jest także realistyczne odmalowanie zwyczajów i realiów tamtej epoki. Derib ukazuje trudy życia, odwagę dawnych ludzi, ich zaradność. Pokazuje to nie tylko w warstwie tekstualnej, ale także ilustracyjnej. Plansze namalowane są z dbałością o szczegół. Tylko czasami pojawiają się senne marzenia czy pauzy. Autor nie prezentuje też wnętrza bohaterów. Zamiast skomplikowanych portretów psychologicznych, osiąga coś innego – tworzy bajkową krainę, do której każdy czytelnik chciałby się choć na chwilę przenieść. Domek na odludziu, brak pośpiechu, spędzanie czasu na czynnościach, które się lubi – któż z nas o tym nie marzy? To wszystko, połączone z ciekawym wprowadzeniem, szybką akcją i bohaterami, których nie sposób nie lubić, sprawia, że „Buddy’ego…” pokochały miliony osób. Możemy się cieszyć, że Wydawcnitwo Kurc postanowiło przedstawić nam tę serię właśnie teraz, gdy najważniejsze wartości są na okrągło atakowane przez nowe technologie i coraz bardziej wątpliwe teorie rozwoju społecznego.

Recenzja " „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” Behrouz Boochani

Wydawca:
Książkowe Klimaty i ArtRage

Liczba stron: 396


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka

Premiera: 15 lutego 2020

Behrouz Boochani to kurdyjsko-irański dziennikarz, obrońca praw człowieka, pisarz i producent filmowy. Urodził się w Ilam w Iranie w 1983 roku. Sam siebie określa jako „dziecko wojny”, czym nawiązuje do konfliktu lat 80. między irackimi baasistami a „irańskimi zelotami” walczącymi głównie w zachodnim Iranie. Boochani ukończył Uniwersytetem Kharazmi w Teheranie, uzyskując tytuł magistra nauk politycznych, geografii politycznej i geopolityki. Dziennikarzem został w okresie studenckim, gdy pisywał dla Kasbokar Weekly, Qanoon, Etemaad i Iranian Sports Agency. Specjalizował się w tematyce polityki na Bliskim Wschodzie, praw mniejszości i przetrwania kultury kurdyjskiej. W tajemnicy uczył dzieci i dorosłych dialektu kurdyjskiego z regionu Ilam. Jest współzałożycielem i producentem kurdyjskiego pisma Werya, które zwróciło uwagę władz irańskich. Magazyn promował kulturę i politykę kurdyjską; Boochani uważał, że dla kurdyjskiego miasta Ilam bardzo ważne jest zachowanie swojej tożsamości, języka i kultury kurdyjskiej. Jako członek Kurdyjskiej Partii Demokratycznej, zdelegalizowanej w Iranie, oraz Narodowego Związku Studentów Kurdyjskich, był bacznie obserwowany. Efektem inwigilacji była napaść na biuro Weryi dokonana w lutym 2013 roku przez  Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Samego Boochaniego nie było tego dnia w budynku, ale aresztowano 11 jego kolegów, z których kilku zostało później uwięzionych. Po tym incydencie autor ukrywał się przez trzy miesiące, a 23 maja 2013 roku uciekł z Iranu.

To właśnie w tym miejscu rozpoczyna się akcja książki „Tylko góry będą ci przyjaciółmi”. Znajdujemy się na statku wiozącym uchodźców z Indonezji do Australii. Są tam całe rodziny, łącznie 60 osób ubiegających się o azyl. Podróż odbywa się w strasznych warunkach. Ludzie śpią na sobie, żyją bez wiedzy na temat swojej przyszłością, nie mają co jeść. Co gorsza łódź nabiera wody i zaczyna się wywracać. Pasażerowie intensywnie pomagają załodze w utrzymaniu statku na powierzchni, co ostatecznie im się udaje. Jednak groza śmierci przez utonięcie nigdy już nie opuści Boochaniego.

Australia okazuje się dla kurdyjskiego aktywisty kolejnym koszmarem. Od 2013 roku przebywa w prowadzonym przez australijski rząd ośrodku przetrzymywania na wyspie Manus w Papui-Nowej Gwinei. Jak wygląda tam życie? Zamiast domów, są wielkie namioty. Obszar otoczony jest wysokim płotem zakończonym kolczatką. Upał nie daje normalnie funkcjonować. Nad wszystkim czuwają strażnicy, którzy zamiast serca mają dla uchodźców krótkie „szef nie pozwala” (a czasami bywa zdecydowanie gorzej). Wszędzie obecny jest wstrętny zapach ludzi przyciśniętych do siebie, zaschniętego potu, nieświeżego oddechu i gówna. Boochani, chociaż nie został skazany, jest więziony w tym paskudnym, parnym mikroświecie, otoczonym dżunglą i wrogami.

Na Manus funkcjonuje społeczeństwo hierarchiczne – są Australijczycy, miejscowi i więźniowie. Ci pierwsi to na ogół strażnicy więzienni, brutali i bezwzględni, nie przez przypadek nazywani przez autora „Nosorożcami”. Nawet gdy na wyspie pojawia się w pewnym momencie Minister Imigracji, ma do zakomunikowania tylko tyle, że albo  mieszkańcy wracają do swoich krajów, albo zostają na wyspie na zawsze. Nieco inni są członkowie tubylczej narodowości. Papu są najbardziej wolnymi istotami ludzkimi, jakie kiedykolwiek widział autor. Nie nadają się do egzekwowania bezsensownych i niepodważalnych zasad i przepisów, są za to zabawni i weseli. Ich prawdziwe oblicze ujawnia się jednak na końcu książki, gdy po wybuchu buntu w jednym z więzień, dołączają do Australijczyków w nierównej wojnie z jeńcami.

Boochani ujawnia codzienne życie w więzieniu poprzez historie postaci, które nie mają imion, ale ukrywają się pod pseudonimami. Każda opowieść, każdy pojedynczy żywot, ma znaczenie  symboliczne. Jest tu nieokiełznany i komediowy Kurwa Maysam; nie zadający pytań i zawsze będący na pierwszym miejscu w kolejce Krowa; dostojny Premier, który po ośmieszeniu przez współwięźnia, ucieka do innego miejsca, a ostatecznie decyduje się na powrót do Iranu. Manus to miejsce, gdzie  godność i honor są nieakceptowane, a najlepszą metodą na trwanie jest nie zadawanie pytań i nie wychylanie się. To właśnie stwierdzenie przenosi nas do sedna interpretacji działań podejmowanych na wyspie. Boochani określa panujący tam ustrój jako system Kyriarchalny. To pojęcie zaczerpnięte z teorii feministycznej, w której oznacza system społeczny zbudowany wokół dominacji, ucisku i uległości. Kyriarchat obejmuje wiele pojęć: seksizm, rasizm, homofobię, transfobię, klasycyzm, ksenofobię, niesprawiedliwość ekonomiczną, kolonializm, militaryzm, etnocentryzm, antropocentryzm i inne formy hierarchii. Autor opisując życie na Manus ostrzega uchodźców myślących o Australii przed czekającym ich losem. Wskazuje, że celem tych działań jest izolowanie więźniów, zwrócenie ich przeciwko sobie w okrutnej codziennej walce o przetrwanie, a ostatecznie złamanie ich ducha. Niestety system stopniowo zwycięża, a jedyny moment solidarności, o jakim się dowiadujemy, czyli bunt w więzieniu Mike, okazuje się nieskuteczny i prowadzi do całkowitego rozbicia psychiki osadzonych.

„Tylko góry będą ci przyjaciółmi” to jednak nie tylko książka o uchodźctwie i krytyce społecznej. Boochani jest również pozbawionym sentymentów badaczem samego siebie. Wie, że z natury jest samotnikiem i lubi trzymać się na uboczu. Z tego powodu nie nadaje się do życia w tym miejscu. Gdy rozdawane jest pudełko ciastek, podczas gdy inni zachowują się jak drapieżne wilki, on powstrzymuje się. Cierpi na tym jego ciało, a jedyną nadzieją na przetrwanie pozostaje determinacja w walce z niesprawiedliwością. Autor jest człowiekiem wrażliwym, co najlepiej widać w zdaniach, które tworzy. Proza przenika się tu z poezją, a opisy brutalnych pobić przeplatane są rozmyślaniami natury filozoficznej. Ta książka może nas wiele nauczyć. Nie tylko otworzyć oczy na zdarzenia, o których pewnie nie wiemy, ale także uzmysłowić, jak wiele zła jest w nas samych. Boochani stworzył jedno z najważniejszych świadectw życia w zamknięciu i odosobnieniu, powstałe w XXI wieku. Poruszył mnie do głębi. A to naprawdę nie jest łatwe.