Recenzja "Ciambra" Jonas Carpignano



  

Tytuł: "Ciambra"

Reżyseria: "Jonas Carpignano"

Premiera: 19 maj 2017 r.

Gatunek: Dramat

Jonas Carpignano wyreżyserował do tej pory pięć filmów krótkometrażowych i jeden długometrażowy. „Mediterranea”, długometrażowy debiut reżysera, to opowieść o podróży dwóch mężczyzn z Afryki do Włoch. Carpignano poruszył w nim jakże aktualny temat imigracji, czyniąc to w sposób satysfakcjonujący, jednak z widocznymi brakami warsztatowymi. Jego najnowszy obraz – „Ciambra” wygrał w Cannes nagrodę "Quinzaine des Réalisateurs" dla najlepszego filmu europejskiego, mało prestiżową patrząc na poprzednich jej zwycięzców („Efekt wody”, „Trois souvenirs de ma jeunesse”, „Bez serca”, „Guillaume i chłopcy! Kolacja!”, „Camille powtarza rok”).
„Ciambra” porusza temat dojrzewania w trudnych warunkach. Jej główny bohater – Pio, zagrany przez znanego nam z poprzedniego filmu reżysera młodego aktora Pio Amato – to nastolatek dorastający na romskim osiedlu w Gioia Tauro. Jego rodzina za nic ma społeczne normy i zwyczaje dobrego zachowania. W tym miejscu pielęgnuje się takie cechy jak męstwo, oddanie rodzinie, lojalność czy dbałość o przetrwanie. Pio włóczy się więc po wypełnionej rozpadającymi się budynkami okolicy, zadając się z elementami najgorszego sortu. Raz coś przywłaszczy, innym razem ostrzeże przed nadciągającą policją dbając przy tym o zatuszowanie kradzieży prądu, a czasami nawet podejmie się handlu. Gdy jego starszy brat i ojciec, osoby nie będące dobrymi przykładami do naśladowania, zostaną aresztowani, to na Pio spocznie obowiązek zapewnienia rodzinie środków do życia.


Jego odskocznią od plemiennych obowiązków są spotkania z względnie uczciwym imigrantem z Afryki, Ayivą, granym przez Koudousa Seihon’a, również znanego widzom z dzieła „Mediterranea”. Razem jeżdżą na motorze, robią interesy, imprezują. Gdy pewnego razu Pio popełni błąd, dojdzie do niemożliwego do uniknięcia w tych okoliczności starcia lojalności rodzinnej i przyjacielskiej.
Najnowszy film Carpignano, to przede wszystkim intymna przypowieść o wartościach. Reżyser stworzył wiarygodną i poruszającą historię wychowania w świecie bez praw. Dzięki odstraszającej, rozsypującej się w oczach scenografii i zastosowanej narracji, opartej na operowaniu kamerą dynamiczną, podążającą za bohaterem, czujemy się na seansie jakbyśmy byli tuż obok bohaterów. Świat Pio, jego codzienne dylematy i trudny z którymi się spotyka, są w tej sytuacji bardzo uniwersalne. To nie jest kolejna ciekawostka o egzotycznym kraju i oderwanych od naszych realiów problemach. Carpignano rysuje swoją wizję z dokumentalnym oddaniem, bez opiniowania, patosu, trzymania którejkolwiek strony. Ta historia huczy w naszej duszy jeszcze na długo po seansie właśnie dlatego, że jest jak nasze życie, raz ciężka, innym razem przyjemna, a w międzyczasie wypełniona wieloma odcieniami szarości.


Jest to także intrygująca próba wykreowania wnikliwego portretu społeczności Romów. Ich świat, choć już dawno nieaktualny, nadal wpływa na młode pokolenia. W Gioia Tauro życie toczy się bez zmian od dziesięcioleci i ludność nie odczuwa potrzeby do zmieniania czegokolwiek. Tym światem rządzi niemoc wyjścia z marazmu, wieczne błędne koło toczy się dalej i obejmuje każdego młodego Roma. Ostateczny brak czułości wobec drugiego człowieka przenika społeczeństwo na wszystkich poziomach.


„Ciambra” jest filmem na tyle szczerym, zaangażowanym i przy tym niebanalnym, że stanowi doskonałe uzupełnienie znanej nam już z historii, filmografii portretującej kulturę Romską („Cygan” Sulika, „Czas Cyganów” Kusturicy”, „Spotkałem nawet szczęśliwych Cyganów” Petrovicia). Trzeba przy tym przyznać, że Carpignano interesuje inna tematyka niż jego poprzedników, którzy skupiali się bardziej na malowaniu portretowaniu etnografii społeczności Romskiej, niż na postaciach i ich uczuciach.


Fantastyczne zdjęcia, doskonałe aktorstwo i delikatność reżysera osiągnęły w tym filmie rejestry nieosiągalne dla większości współczesnych filmów. Na koniec wspomnę jeszcze o dwóch wybitnych scenach, jakie zaserwował nam twórca. Pierwszą jest scena porozumienia głównych bohaterów, drugą z kolei scena wieńcząca dzieło, w której młody Pio musi zdecydować czy jest już dorosły, czy woli jeszcze świat dzieci. Szczególnie ta ostatnia, w którą wpleciono utwór „I’m Faded”, wydaje się dla filmu niezwykle znaczącą i symboliczną. To było bardzo mocne zakończenie, zarówno filmu, jak i festiwalu. Na dzień dzisiejszy to mój najlepszy filmy wyprodukowany w 2017 roku.

Ocena:

Recenzja "Kaprysik" Mariusz Szczygieł



Wydawca: Agora

Liczba stron: 208

Oprawa: twarda

Premiera: 06 września 2017 r.

Mariusz Szczygieł to ceniony polski reportażysta. Jego "Kaprysik. Damskie historie" to zbiór tekstów, które autor publikował w latach 2001-2004 w Wysokich Obcasach - dodatku do sobotniej Gazety Wyborczej. Motywem przewodnim każdej opowieści jest życie kobiet, zarówno tych anonimowych, jak i bardziej rozpoznawalnych.
Książkę rozpoczyna reportaż o tytule "Reality". Jego bohaterką jest Janina Turek, autorka jednego z najdłuższych zapisów faktologicznych na świecie (zapisała 728 zeszytów, Wikipedia podaje inną liczbę). Szczygieł zachwyca się systematycznością i szczegółowością opracowania swojej bohaterki. W końcu niecodziennie możemy dowiedzieć się, że ktoś odebrał w życiu 38 196 telefonów, wykonał 6 257 połączeń, powiedział Dzień Dobry przypadkowym przechodniom 23 397 razy czy dostał 10 868 prezentów (dla ścisłości inne źródła podają odmienne wartości). Pani Janina pisała nawet jakie posiłki spożywała oraz ile dawała na tacę. Swoje prace podzieliła na 33 kategorie. Każdy wpis ma datę, nazwę dnia, kolor oraz kolejny numer. Wszystkie wpisy są podsumowane miesięcznie i rocznie. Każdy rok ma kolor powtarzający się co dziesięć lat. Każdy zeszyt ma podpis, numer i podnumer.


Drugą opowieścią jest tytułowy "Kaprysik". Jest to historia Pani Anny, która od 10 lat fotografuje się u jednego fotografa - Pana Sylwestra Lechickiego. Raz na zdjęciach jest sama, innym razem dopiera kwiaty, czasami robi to z rodziną. Pisarz doszukuje się w tym logiki i celu, dopytuje o motywacje do dalszych działań.


W "Kartce", bodaj najciekawszym reportażu zbioru, Pan Mariusz opisuje wydarzenia, które nastąpiły po znalezieniu w kawiarni Nowy Świat listy nazwisk kobiet z okresu wojennego. Obok nieznanych osób, znajduje tam także dwie rozpoznawalne panie - Hannę Krall i Krystynę Sienkiewicz, z którymi się kontaktuje. Tak zaczynają się poszukiwania pozostałych pań o domysły kto i w jakim celu stworzył kartkę. Czy to lista kochanek? A może ocalone żydowskie dziewczynki lub kobiety po aborcji?


"Dowód", czwarta opowieść z tego zbioru, to historia Ryszarda Tadeusiewicza, rektora Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, który w dowód miłości do swojej żony, wykonał za własne środki jej figurę i wstawił na korytarz wydziału. Ta 300 kilogramowa, wykonana z brązu postać, budzi skrajne emocje wśród studentów i pracowników, jedni burzą się, że to malwersacja środków i niepotrzebny zbytek, inni wręcz przeciwnie, traktują to dzieło jako symbol miłości.


"Rozstanie jest ostre jak miecz" porusza historię Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej, urodzonej w Łukowcu Wiszniowieckim polskiej piosenkarki, wokalistki Tercetu Egzotycznego. W reportażu poznajemy jej odczucia dotyczące koncertów, odbioru zespołu w Polsce i za granicą, a przede wszystkim jej życie po śmierci męża, Zdzisława Dziewiątkowskiego.


Gdybym miał wskazać ważny reportaż z tego zbioru, to obok "Kartki" byłby to "Serial na dwa długopisy". Jest to zbiór wybranej korespondencji dwóch przyjaciółek - Teresy i Henryki - które co prawda nie odwiedzały się za często, ale pisały do siebie co tydzień od 52 lat listy. Mariusz Szczygieł przeglądając tę korespondencję wybrał jego zdaniem najciekawsze i przedstawił nam chronologicznie. W ten sposób na kilkunastu stronach poznajemy losy pań od dnia 12.11.71 do dnia
15.04.04. W tym czasie przeżywały one liczne radości, równie mnogie smutki i problemy, doradzały się wzajemnie, przeprowadzały, wydawały dzieci za mąż.


Ostatnią opowieścią są "Bagaże Pani K.", czyli Idy Kamińskiej - polskiej aktorki znanej przede wszystkim z doskonałego filmu czeskiego (a jakże, przecież to Mariusz Szczygieł!) "Sklep przy głównej ulicy", za który dostała nominację do Oskara za najlepszą rolę kobiecą. Pani Ida stała się jedną z bohaterek książki z uwagi na jej zaangażowanie w krzewienie kultury żydowskiej, była przecież dyrektorką Teatru Żydowskiego w Łodzi, Dolnośląskiego Teatru Żydowskiego we Wrocławiu i następnie Teatru Żydowskiego w Warszawie. Reportaż dotyka także niezwykle ważnego okresu emigracji bohaterki.


"Kaprysik" to zbiór reportaży o różnych kobietach. Autor przygląda się ich pasjom, motywacjom, miłościom. Podziwia różnorodność i pielęgnuje poczucie wyjątkowości, dzięki czemu przytaczane opowieści tworzą spójną, zharmonizowaną całość. A jednak coś tu nie gra, i wcale nie chodzi mi o kobiety. Mam wrażenie, że autor tak zanurzył się w tej różnorodności tematycznej, że zapomniał o refleksji. Pamiętam jego reportaże o Czechach, pełne melancholii, wzruszeń i emocji. To właśnie niezmierzone pokłady uczuć, które wylewały się z każdej strony "Gotlandu" wyrobił markę Pana Szczygła jako autora pełnego empatii. W "Kaprysiku" tego drugiego dna zabrakło, jest one wyłącznie delikatnie zarysowane, dając całkowite pierwszeństwo portretom kobiet. I tak zamiast pięknej przypowieści o kobiecości, powstała dość banalna galeria osobowości, która może być istotną ciekawostką w rozmowach ze znajomymi, nie skłoni nas jednak do kontemplacji na tematy ważne.

Ocena:

Recenzja "Tylko Lola" Jarosław Kamiński



Wydawca: W.A.B.   Liczba stron: 480   Oprawa: twarda   Premiera: 26 kwietnia 2017 r.


Wydawca: W.A.B.

Liczba stron: 480

Oprawa: twarda

Premiera: 26 kwietnia 2017 r.

„Tylko Lola” to historia Niny Molskiej i Lidii Kowal. Pierwsza z nich, to młoda dziennikarka, szybko zdobywająca zawodowe zaszczyty, druga z kolei jest jej szefową. Książka pisana jest w narracji pierwszoosobowej, jako powieść wspomnieniowa. Naprzemiennie czytamy relacje tych dwóch bohaterek. Dowiadujemy się z nich, że akcja książki osadzona została w Warszawie w latach sześćdziesiątych. Z retrospekcji wynika także, że w błyskotliwą karierę Niny, dość mocno zaangażowany był jej ojciec, który znał wcześniej Lidię. Gdy autor przenosi nas w czasy wojenne, poznajemy inną Lidię – młodą, pełną zapału i chęci czynienia zmian. Wyjeżdża ona razem ze swoją przyjaciółką Lolą do ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Rzeczywistość nie jest dla nich usłana różami, co nie przeszkadza przyjaciółkom zasmakować w swobodzie i radości życia. Ich szczęście nie trwa długo, Lola ginie, a wraz z nią umiera część duszy Lidii. Ta część na nowo odradza się po latach, właśnie za sprawą Niny, której Lidia stara się pomagać. Ich związek pełen jest antagonizmów i braku wiary w siebie. Atmosfera nieufności zagęszcza się jeszcze bardziej, gdy wyjdzie na jaw żydowskie pochodzenie Niny, które stopniowo zacznie niszczyć całe jej otoczenie i marzenia. Tak rozpoczyna się wątek marca 1968 roku, rozpadu rodziny, przyjaźni, ucieczki.


Kamiński opowiada swoją fikcyjną historię z iście filmowym zacięciem. Doskonale opanował umiejętność stawiania pauz i cięcia akcji, płynnie przeskakuje między wątkami, okresami i przestrzeniami, swoje bohaterki kreuje w sposób wiarygodny, ze współczuciem, ale także bardzo subtelnie. Co istotne i godne odnotowania, dla autora najważniejsze są losy bohaterek i ich uczucia, to na nich skupia swoją uwagę, wydarzenia polityczne i historyczne zarysowując jedynie delikatną nicią, jako niezbędne tło wewnętrznych ludzkich potyczek. „Tylko Lola” jest więc powieścią o kobietach znajdujących się w kleszczach systemu, z którym wygrać się nie da. Autor pełen męskiego dystansu zbudował studium kobiecych działań i emocji z iście kobiecą wnikliwością i empatią. Bez strachu wszedł w rejestry kobiecej psychiki, w które same kobiety wchodzić się boją. Najnowsza powieść Kamińskiego to także książka o potrzebie walki z demonami przeszłości. Tylko  dekonstrukcja swoich lęków i walka z nimi, może prowadzić do przywrócenia równowagi życiowej i akceptacji własnego ja, może, choć jak w przypadku Lidii nie musi.



Elementem wyróżniającym tę książki od innych dostępnych na rynku jest na pewno stylistyka. Pisarz bawi się formą i widać, że nieźle mu to wychodzi. Lidia, która jak dowiadujemy się pod koniec książki jest pacjentką szpitala psychiatrycznego, pisze jak osoba chora, językiem kalekim i pełnym niedopowiedzeń. Dlatego nie powinniśmy zdziwić się, że na początku książka napotkamy na takie zdania:

"ipoedziałammużetakaonżechybanierozumiemajażewprostprzeciwniejakośtakżenierozumiemproblemuajażecoczymonmówiaonżeprzcieżalemuprzerwałamżeprzecieżwiemtylkotak" 

 Z czasem jej język ewoluował i już po kilkunastu stronach wygląda to tak:


"dokończę jutro
i co pisałam
i spoglądałam w oczy i mówiłam no właśnie co ja takiego mówiłam
jutro
bezsilność i strach i krople potu na twarzy i widziałam lęk i widziałam panikę
no tak bo spoglądałam im w oczy
a nie coś innego nie patrzyłam w oczy coś innego"

Ale zabawa formą, przybiera tu także inny wymiar, bardziej polifoniczny. Są rozdziały, w których w jednym akapicie autor pisze o wielu płaszczyznach czasowych. Raz Lidia jest młoda i walczy u boku Loli, by po kilku słowach przenieść się do biura TVP i ściąć się z władzami o dobre imię Niny. W ten sposób autor odwzorowuje rzeczywistą pracę naszych mózgów, która niekoniecznie układa się w literacko akceptowalną całość. W myślach błądzimy, szukamy powiązań, wspomnienia mieszają się z rzeczywistością i marzeniami. Ten efekt chciał osiągnąć Kamiński i częściowo mu się to udało. Ekstrapolacja ludzkich doświadczeń na bieżące wybory już dawno w polskiej literaturze nie była tak jaskrawie przedstawiona. W epilogu sam zresztą tłumaczy się z takiego pomysłu:

"Przyznaję, że w wypadku Pani propozycji wydawniczej zdecydowałam się na większą niż zwykle ingerencję w układ książki. Dla porządku przypomnę, że otrzymałam od szanownej Autorki dwa oddzielne teksty niejako spięte wspólnym tematem. Po namyśle odszedłem od takiej formy prezentacji materiału literackiego. Zamiast "dwubloku" proponuję "dwugłos". Krótko mówiąc wspomnienia Lidii Kowal przeplotłem Pani wersją wydarzeń. Dzięki temu oba teksty uzupełniają się, komentują a poniekąd i kontrolują.”

„Tylko Lola” to na pewno książka wyróżniająca się. Pozycja z mocno zarysowanymi portretami kobiecymi w trudnych czasach. Lektura niełatwa w odbiorze i niewygodna w tematyce, a mimo to ważna i potrzebna. Niestety zastosowana forma narracji jest męcząca i wymaga skupienia, czasami aż ma się ochotę tę książkę odłożyć. Podczas lektury wielokrotnie zadałem sobie pytanie: Po co tracić czas na wywody psychicznie chorej nieistniejącej postaci o czasach, w których nawet nie żyłem? Ano właśnie po to, żeby nieco inaczej patrzeć na kobiety współczesne i już zupełnie realne. I chociaż zabawy formą dalekie są jeszcze od ideału, styl pisania (ten Niny) nie wykracza poza ogólnie przyjęte standardy i ma irytujące angielskie wtrącenia, a historia nie jest moją historią, to mimo wszystko warto sięgnąć po tę książkę, bo to proza szczera i nie tworzona na pokaz. 




Ocena:

Recenzja "Rdza" Jakub Małecki


Wydawca: SQN

Liczba stron: 288

Oprawa: miękka

Premiera: 27 września 2017 r.

Mam wrażenie, że ostatnio wszyscy mówią o „Rdzy”. Każdego dnia nowe recenzje, wywiady, spotkania. Trudno obok tej książki przejść obojętnie, tym bardziej, że niepochlebnych opinii praktycznie nie zbiera. O co więc tyle szumu?

Początek opowieści i od razu bomba – śmierć rodziców. Tak właśnie poznajemy Szymka, sierotę, głównego bohatera książki. Nie rozumie on jeszcze z czym przyszło mu się zmierzyć. Zagubiony trafia do babci, której historię poznajemy w retrospekcjach przeplatających się z opisami dojrzewania Szymka. Dokonując opisu treści nie sposób nie wspomnieć o przyjacielu Szymka, który w całej zręcznie skonstruowanej fabule jest postacią niezwykle ważną. Bo też „Rdza” to powieść traktująca przede wszystkim o przyjaźni, nie tylko koleżeńskiej, ale także międzypokoleniowej.


Małecki ma dar do kreślenia wiarygodnych postaci, przynajmniej tych pierwszoplanowych. Autorowi udało się pokazać w sposób drobiazgowy i z psychologiczną zaciętością ich motywacje, rozczarowania, małe radości. Jednostki stoją u niego ponad tłem wydarzeń. Czas i przestrzeń jest jasno zarysowana i istotna, ale tylko w kontekście zmian jakim ulegają bohaterowie. „Rdza” jest układem minipowieści, słowną mozaiką ułożoną z losów zwykłych ludziach i ich małych żyć traktowanych całościowo, od dzieciństwa często aż po sam kres. To historia wiecznych wyrzutów sumienia, niemożności odnalezienia swojej ‘ojczyzny’ oraz samotności pomiędzy ludźmi. Jest to także swoiste studium egzystencjalnej dezercji, rozumianej jako próba zatuszowania balastu wspomnień i rodzinnych traum. Autor posługuje się w swojej książce czytelnym symbolem pociągu, jako rzeczą łączącego to co było, z tym co przyjdzie. Raz jest on przedmiotem zabawy dla dzieci, innym razem pozwala na transport do 'lepszego  świata', wreszcie służy jako narzędzie zakończenia życia.



Małecki to człowiek twardo stąpający po ziemi, ekonomista. Nie może więc dziwić jego metodyczne podejście do budowania historii, która dzięki zręcznemu montażowi i klarownej ścieżce ujawniania kolejnych wydarzeń nie pozwala oderwać się od czytania. Równoległe przedstawianie współczesności i historii, nieubłaganie zmierzających ku sobie, zadziałała tu na zasadzie synergii. Autor osiągnął co zamierzał - choć każda historia sama w sobie jest poruszająca, zastosowana struktura i splecenie dwóch linii czasowych sprawia, że wchodzimy w postaci bohaterów, chcemy im doradzać lub ostrzegać przed błędami. Ich codzienne natręctwa, pomysły i fobie, to wszystko staje się naszymi uczuciami. A że Małecki wcale nie spieszy się do radosnych rozwiązań, to razem z bohaterami stopniowo jesteśmy przykrywani falą tytułowej rdzy, która wraz z biegiem życia nie tylko obnaża nasze słabości, ale kieruje nas także wprost ku bezradności. Autor wykreował rzeczywistość, w której postacie miotane są wewnętrznymi konfliktami, słabościami, niszcząc tych, których kochają, a karmiąc tych, przepełnionych nienawiścią. Ich życie przypomina źle przycięte zdjęcie: niby wszystko jest w porządku, niby nie widać specjalnej różnicy, a jednak uważny rzut oka pozwala dostrzec niewielką pustą przestrzeń zaburzającą harmonię.



Kto czytał Małeckiego ten doskonale wie, że wyznaje on zasadę zamykania maksymalnej ilości treści w minimalnej ilości słów. To oszczędne podejście do pisania pozwala na narzucenie wysokiego tempa zdarzeń, co sprzyja wciągnięciu się w lekturę, przeszkadza jednak w refleksji. Lubię książki melancholijne, takie które umożliwiają spokojne poznawanie zdarzeń, wchodzenie nie tylko w ciała, ale także przestrzeń. Zastosowany przez autora styl ogranicza także dobre poznanie postaci drugoplanowych, co w przypadku powieści pokoleniowej jest niezwykle ważne. Coś, co nie przeszkadzało mi wcale w „Śladach”, gdzie mieliśmy do czynienia z opowiadaniami, w „Rdzy” jest barierą przez którą trudno mi przejść. Zdaję sobie sprawę, że do tej prozy i tak nie pasowałby duch literackiego eksperymentu czy światotwórczej inżynierii, jednakże większe skupienie się na szczegółach w mojej opinii mogłoby ją wynieść do ekstraklasy polskiej powieści z nurtu wiejskiego.
 

Najnowsza powieść pisarza z Koła nie pozwoliła mu zrobić kroku w przód w jego karierze. Utwierdza on swoją pozycję autora interesującego, poruszającego ważne tematy w sposób intrygujący, a jednocześnie oszczędny. „Rdza” jest powieścią czułą na niuanse i ukazującą ludzkie formy zagubienia z niesamowitą dozą empatii. Małecki szuka niezwykłości w przeciętności, konsekwentnie stawia na człowieka i jego traumy. Czyta się go z niepokojem i zdumieniem tym, jak trudne jest dostrzeżenie schematycznego myślenia o świecie i własnej w nim roli. Wierzę że wszystko co najlepsze autor ma nam jeszcze do zaprezentowania. Może jego „Nauka latania” będzie właściwym uzupełnieniem dobrze obranej ścieżki.

Ocena: