Recenzja "Wyjechali" W. G. Sebald

Wydawca: Ossolineum

Liczba stron: 288


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie:Małgorzata Łukasiewicz
 
Premiera: 24 czerwca 2021

„Wyjechali” to chronologicznie patrząc trzecia książka Sebalda, a przy tym  druga tłumaczona na język angielski. Przedstawione w niej relacje stanowią złożoną próbę odszukania i usunięcia uporczywych śladów Holokaustu. W serii czterech portretów mężczyzn żyjących na wygnaniu, niemiecki pisarz bada psychiczne następstwa II wojny światowej, kształt niemieckiej i żydowskiej tożsamości, a także zjawisko wyparcia i zapomnienia. Książka Sebalda ponownie przekracza granice gatunkowe, tak jak jej bohaterowie przekraczają granice państwowe. Zawiera ona szereg autentycznych fotografii przedstawiających ludzi, miejsca i przedmioty, dzięki czemu staje się jedyną w swoim rodzaju powieścią-esejem, biografią zbiorową i pamiętnikiem.

Autor „Austerlitz” opowiada o losach czterech emigrantów. Dwóch z nich, podobnie jak sam pisarz, osiadło w Anglii. Hendry Selwyn zrobił to zresztą całkowicie przypadkowo, bo wysiadając na lądzie wraz z rodziną był pewien, że to Nowy Jork. Teraz po latach większość dni oddaje liczeniu źdźbeł trawy w zapuszczonym ogrodzie. Max Ferber, fanatyczny malarz, trafił na brytyjską ziemię wraz z rozpoczęciem wojny. Jego akt odwagi prawdopodobnie uratował mu życie. Dwa lata po jego wyjeździe rodzice zostali wywiezieni w jednym z pierwszych transportów do Rygi i tam zamordowani. Ambrose Adelwarth, trzeci z protagonistów Sebalda, opuścił Niemcy w wieku trzynastu lat. Los rzucał go po różnych lokalizacjach, by wreszcie zostawić na Long Island u pewnej bogatej żydowskiej rodziny. I wreszcie Paul Bereyter, emerytowany nauczyciel szkoły podstawowej, który pozostając w Europie co i rusz wracał do Niemiec, by z każdym kolejnym razem przekonywać się, że jego prawdziwy dom już nie istnieje.

Jak utrzymywał sam Sebald, w „Wyjechali” większość postaci, faktów i zdjęć jest prawdziwa. Autor zapełnia księgę postaciami z własnego życia (Ambrose Adelwarth to jego wujek, protoplastą Ferbera jest autentyczna postać artysty Franka Auerbacha, Paul Bereyter to z kolei nauczyciel Sebalda posiadający elementy biografii Wittgensteina i Amèry’ego), skrupulatnie zapisując szczegóły: trzy z czterech rozdziałów rozpoczyna się od uważnego przytoczenia nazwisk, dat i miejsc. Ta książka jest bliższa dokumentowi niż każda inna powieść niemieckiego pisarza. A jednak nadal jest w niej duża przestrzeń literackiej fantazji. Widzimy ją chociażby w licznych kanałach łączących poszczególnie opowieści. Dlaczego na przykład fabryka sody na Lower East Side pojawia się w więcej niż jednym rozdziale? Czytając „Wyjechali” trudno nie odnieść wrażenia, że stąpamy po cienkiej płaszczyźnie, raz zanurzając się w otchłani faktów by później wzlecieć do krainy fikcji, snu i nieścisłości. Wszystko to podane w stylu skromnym i lirycznym, reporterskim i tajemniczym, skompresowanym i rozproszonym. Proza Sebalda jest niesamowicie precyzyjna, zwodniczo prosta, niezwykła i niepokojąca.

Smutne są żywoty bohaterów. Selwyn i Ferber są Żydami, ojciec Bereytera był pół-Żydem, z kolei Adelwarth to dla odróżnienia Niemiec z krwi i kości. I to ciekawe, że właśnie jedyny z rodowitych Niemców w tym gronie staje się sługą i gościem swoich żydowskich pracodawców. Bereyter uważał się za Niemca głęboko przywiązanego do swojej ojczyzny. Był nawet w armii niemieckiej, ale został z niej usunięty, z uwagi na zbyt małą domieszkę aryjskiej krwi. Jego samobójstwo dowiodło, że ostatecznie zdecydował się dołączyć do zesłańców. Nostalgiczna jest również relacja Ferbera, który siedząc samotnie w swoim studiu w brudnym i rozpadającym się Manchesterze, rysuje i wymazuje to samo w kółko. Jego postaci składają się z „długiego szeregu protoplastów, szarych spopielałych twarzy, nadal krążących jak widma po zmaltretowanym papierze”. Są jak sami bohaterowie książki „Wyjechali”. Każdy z nich cierpi z powodu pamięci i przymusu jej wymazywania, z żałoby i melancholii tak głębokiej, że prawie nie do nazwania, ze świadomości, że przeżył, podczas gdy ci, których kochał, nie.

Błyskotliwość tego tomu polega na tym, że Sebald nigdy nie traci z oczu ani potęgi metafory, ani podłości samej historii. Wymowna plastyka i specyfika tych czterech opowieści nieuchronnie przypomina także inne historie, innych świadków – i przypomina o konieczności wysłuchania tych głosów, zanim będzie za późno. Sebald mówi o poczuciu izolacji i rodzącej się obsesji. O tym, że miejsce zbrodni jest wszędzie, niezależnie od czasów czy okoliczności. Nie można z niego tak po prostu uciec. Wymowne są tu słowa Ferbera, który przyznaje, że całe jego życie „określiła nie tylko deportacja rodziców, ale i opóźnienie oraz zwłoka, z jaką dotarła do mnie i odsłoniła mi  się w całym swoim niepojętym znaczeniu zrazu niewiarygodna wiadomość o ich śmierci”. Próba odcięcia się od własnego pochodzenia, zapomnienie ojczystego języka, wyparcie się wspomnień – to wszystko na nic. Manchester, czyli jego nowe otoczenie, jak żadne inne miejsce rozbudza w nim głęboko tkwiące demony przeszłości. Sebald zatem nie tylko odnosi się do skutków Zagłady, ale także rozprawia się ze efektami utraty ojczyzny. I to rozprawia się tak, że właściwie wszystko inne co w tym temacie napisano, wydaje się jedynie wtórnym i niewiele wnoszącym do tematu echem. Wielka PROZA!

Recenzja "Niejedno" Barbara Woźniak

Wydawca: Drzazgi

Liczba stron: 414


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: czerwiec 2021

Z debiutami, szczególnie zaś debiutami polskich pisarzy bywa różnie. Większość z nich stawia na efekciarstwo – tak fabularne, jak i stylistyczne. Żeby wyróżnić się z tłumu trzeba nieco zagmatwać intrygę, wepchnąć w usta bohaterów rynsztokowy język, postawić milion kropek tam, gdzie myśli płyną bez ładu. W myśl tej tendencji debiut winien być prowokacyjny, trudny formalnie, a już koniecznie niejednoznaczny. Tylko taka książka ma szansę na odpowiednią atencję. Jest jednak pewna grupa autorów i odważnych wydawców, którzy nie potrzebują medialnych argumentów. Wychodzą oni z założenia, że dobra książka obroni się sama, niezależnie od rozpoznawalności autora czy odniesień do najbardziej aktualnych tematów literackich.

Jedną z takich książek jest „Niejedno” Barbary Woźniak. Autorki do tej pory zupełnie nieznanej. Jako absolwentka Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego publikowała dotąd tylko pozycje naukowe, szczególnie związane z gerontologią. To jej zamiłowanie do badania tematyki osób starszych jest mocno obecne w powieściowym debiucie. Bohaterem jest tu Szymon, filozof, wykładowca etyki troski na uniwersytecie. Postanawia on powrócić do rodzinnego Tarnowa, by zająć się chorym na Alzheimera ojcem.

Co od razu zwraca uwagę to właśnie dobór bohaterów. Tych jednostkowych mamy dwóch – obu męskich. Wcielenie się przez kobietę w rolę mężczyzny już wiele razy kończyło się powielaniem krzywdzących stereotypów lub nadmiernym uproszczeniem warstwy psychologicznej. Żeby zrobić sobie jeszcze bardziej pod górkę, Barbara Woźniak panów przypisuje do odmiennych pokoleń. Szymon ma 53 lata, a jego ojciec około osiemdziesiąt. Są więc to bohaterowie z określonym doświadczeniem życiowym, skłonni do podsumowań, rozliczeń, rewizji i przeglądów przeszłości. Mało interesuje ich to co dzieje się obecnie w polityce czy na rynku nowych technologii. To nie są ludzie obarczeni młodzieńczym narcyzmem. To mężczyźni, którzy swoje w życiu przeszli, wiele rozumieją, choć nie zawsze muszą o tym wprost mówić.

Barbara Woźniak zaryzykowała opisując stan wewnętrzny ludzi, którymi nigdy nie będzie. Jej książka nie nosi znamion autobiografizmu, a mimo to trudno jej zarzucić jakiekolwiek niespójności czy niedojrzałość. „Niejedno” posiada także jeszcze jedną cechę, której większości debiutantom brakuje – aby pisać dobrze, trzeba mieć coś do powiedzenia i to raczej coś swojego, niż podebranego z ogólnodostępnego źródła. Materią, na której autorka zawiesza swoje zainteresowanie jest oczywiście kwestia powinności wobec starszego pokolenia. Punktuje to nie tylko w relacjach łączących głównych bohaterów, ale także podczas wykładów prowadzonych przez Szymona. Porusza on tam wiele ciekawych problemów, przedstawia niejednoznaczne zadania, które komentowane przez studentów, pokazują różnice w myśleniu młodego pokolenia i osób lepiej znających życie.

„Niejedno” nie jest jednak wyłącznie pomysłowym studium starzenia się i wyzwań stojących przed człowiekiem w obliczu choroby oraz zapominania. To też wyjątkowa refleksja nad językiem – jego złożonością, użytecznością i mocą. Szymon wielokrotnie podkreśla, jak błędne nazwanie zjawiska może krzywdzić inne osoby. W innym miejscu odnosi się także do tego, jak łatwo jest błędnie zinterpretować słowa pisane w smsach. Ale zbawcza moc zdań to nadal nie wszystko. Autorka wikła nas w intertekstualną grę, gdzie co chwile możemy natknąć się na cytat ze Świetlickiego czy tytuł piosenki Cohena. Podrzuca też całe morze lektur, które tworzyły i nadal kreują osobowość jej bohaterów. Ta warstwa książki domaga się głębszego rozpoznania i kolejnego czytania.

Powieść Barbary Woźniak świetnie sprawdza się jako kameralny szkic porządkowania bądź  odkrywania własnej tożsamości. To pokoleniowy dialog, w którym nic nie jest takim, jakim może nam się wydawać. To też książka wielu wątków – nostalgii przechadzania się po dawno nieodwiedzanych miejscach, relacji rodzica z córką, podejścia kadry zarządzającej oświatą do kwestii etycznych. A to raptem kropla w morzu tego, co autorka nam proponuje. „Niejedno” to przykład prozy ujmującej czytelnika przewrotnością narracji, zmyślnie lokowaną intertekstualnością, profesjonalnym wyczuciem języka. Takich debiutów oczekuję od polskich autorów.