Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nobel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nobel. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu" - Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 300

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska

Premiera: maj 2021

Książkę „Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu” Peter Handke napisał w 1997 roku, tuż po wydaniu dwóch kontrowersyjnych powieści – "Zimowej podróży", gdzie opisał swoją wycieczkę do powojennej Jugosławii oraz "Podróży letniej". Ciekawa jest już sama geneza powstania dzieła. Austriacki pisarz ma w zwyczaju tworzyć ciągiem. Praktycznie nie zdarza mu się, że daną pracę odkłada na pewien czas, żeby ta w nim dojrzała. Tymczasem „Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu” Peter Handke rozpoczął we Francji, by po trzydziestu pięciu stronach zostawić ją. Wyruszył później do Hiszpani z ostatnią stroną skryptu, by tam w otoczeniu nowych przestrzeni kontynuować swoje dzieło. Ostatecznie ukończenie książki trwało raptem 45 dni, co wcale nie oznacza, że można jej zarzucić niedopracowanie.

Jakakolwiek próba opisu zdarzeń przedstawionych w opowiadaniu/powieści mija się właściwie z celem. Bo owszem, coś tu się dzieje, są jacyś bohaterowie, ale umówmy się, to tylko figury. Ich losy możemy interpretować na nieskończoną liczbę sposobów, w zależności od własnej wiedzy, doświadczenie czy rozważanego fragmentu. Spróbuję jednak nakreślić coś, o od biedy można nazwać akcją. Głównym „bohaterem” jest tu pewien aptekarz. Słowo „bohater” celowo zamieszczam w cudzysłowie. Trudno w jego przypadku mówić o jakimkolwiek rodzaju heroizmu. Mimo, że postać aptekarza kojarzy się z osobą dobrze sytuowaną, uczoną, szanowaną w mniejszych miejscowościach, protagonista Handkego jest przezroczysty.

Na ulicy nikt go nie poznaje, nie ma też żadnych szczególnych cech (może poza pewnym znamieniem, które brane jest za nowotwór, a w praktyce jest tajemniczym następstwem spotkania z dzieckiem). Ów aptekarz nie pracuje w miejscu, jakie możemy sobie wyobrazić. Nie jest to żaden pałacyk albo nowoczesny pawilon handlowy. W środku nie znajdziemy wiekowych mebli ani uśmiechniętego, wykwalifikowanego personelu. Jest za to kiosk oraz uchodźcy.

Kogoś może zastanowić, skąd ci uchodźcy? Odpowiedź częściowo wyjaśnia miejsce akcji. Rzecz, przynajmniej częściowo, dzieje się w Taxham. To małe miasteczko leżące gdzieś obok Salzburga (tu mała anegdota – Handke też swego czasu mieszkał w Salzburgu i poznał tam aptekarza, ale jak sam wspomina, wolał aby ten pozostał dla niego postacią tajemniczą). Wyjątkowość tej przestrzeni polega na tym, że zapełniają je wyłącznie osoby przesiedlone. To enklawa, miejsce izolacji dla tych, którzy zmuszeni są żyć nie u siebie. Właśnie w takim otoczeniu funkcjonuje aptekarz, który zresztą w pewnym momencie rusza w podróż. I to ona jest tu arcyważnym wątkiem rozpisanym na kilka rozdziałów. Razem z nim i jego towarzyszami (poetą oraz narciarzem) odwiedzimy między innymi Leuven, Wenecję, czy Santa Fe. Dostaniemy się też na step, gdzie aptekarz będzie realizował to, co w swoim dzienniku Handke nazwał „Pisanie to zrealizowane milczenie”.

Jeśli nie znacie jeszcze tej książki, a może nie kojarzycie też innych dzieł pisarza, pewnie to co piszę wyda Wam się nie do końca spójne, dziwne, może nawet absurdalne. Uwierzcie mi, że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Tworząc „Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu „Peter Handke z pewnością miał zamysł, którego ja mimo usilnych starań nie jestem w stanie zwerbalizować. Gdy już w pewnym momencie udaje mi się ‘wejść’ w opowieść, zadomowić się w danej przestrzeni, pisarz rzuca kłody pod nogi.

Spójrzmy chociażby na zainteresowania naszego ‘bohatera’. Aptekarz uwielbia zbierać grzyby i czytać rycerskie eposy. Te grzyby są przyczyną prozaicznych sytuacji, ot chociażby rozstania z partnerką. To nie są maślaki czy kurki jakie znamy. To kolejny symbol, powracająca jak mantra w różnych miejscach książki. Fascynacja eposami (np. Chrestiena de Troyes) to z kolei ukazanie pewnych ram kompozycyjnych, w które wtłacza nas Noblista. Mamy tu przecież wątek błądzenia protagonisty, zagubienie w czasoprzestrzeni oraz elementy baśniowe.

I tak brniemy przez tę opowieść, raz klarowną i klimatyczną, w innym momencie przerwaną pojawieniem się kruka czy uderzeniem jabłka. Nie mam wątpliwości, że wszystkie odwiedzane miejsca są tu tylko pretekstem do ukazania zagubienia. Podobnie jest zresztą z czasem. Handke podrzuca nam pewne zdarzenia, które możemy umieścić w kalendarzu. Festiwal w Salzburgu, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, adwent – to wszystko daje poczucie uporządkowania struktury. Jednakże w żaden sposób nie ułatwia identyfikacji roku czy nawet epoki. Pisarz wtłacza nas do świata poza czasem i miejscem, do jakiegoś równoległego bytu, w którym trudno czuć się komfortowo.

„Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu” jest również opowieścią o narracji. Peter Handke zrywa z klasycznym tokiem snucia opowieści. Nie wszystko łączy się tu w jedną całość, pisarz urywa wątki, zadaje setki pytań i nie podaje praktycznie żadnych odpowiedzi. Ustanawia też postać nadnarratora, który w pewnym momencie zaczyna opisywać narratora właściwego. Nie będę ukrywał – trudno się do czyta. To wyżyny literackiej hermetyczności, gdzie zdarzają się sytuacje, gdy kobieta zaczyna w pewnym momencie mówić męskim głosem. Powiedziałbym, że jest to książka inna niż wszystko co znam, ale to byłoby kłamstwo. Noblista lubi zabawę odwołaniami do własnej twórczości, ale także swoich mistrzów. „Rękopis znaleziony w Saragossie, Stalker”, dzieła Elfriede Jelinek – to wszystko naturalne skojarzenia pojawiające się podczas lektury. Ta powieść to prawdziwy labirynt, z którego ja, odnoszę takie wrażenie, póki co wyjść nie potrafię.  

Recenzja „Krótki list na długie pożegnanie” Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 266


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Barbara L. Surowska

Premiera: kwiecień 2021

„Krótki list na długie pożegnanie” powstał na fundamencie wrażeń z podróży po USA, którą Handke odbył wraz ze swoim przyjacielem Alfredem Kolleritschem i jego żoną Libgart Schwarz w dniach 24 kwietnia - 18 maja 1971 roku. Pierwsza połowa trasy pokrywa się z przebiegiem narracji. Według miejsc, które znał, Handke „wysłał bohaterów do nieznanych mi regionów, do Donory niedaleko Pittsburgha, a następnie do Indianapolis [...]”, jak donosił Kolleritschowi 2 września 1971 roku. Pierwsze wydanie książki zawierało mapę USA z trasą narysowaną w rozkładanej broszurze.

Głównym bohaterem jest tu młody Austriak pochodzący ze wsi, poruszony konsumpcyjną Ameryką. Kryjąc się w nocnej ciszy zniszczonych pokoi motelowych, jego myśli krążą wokół neurotycznych autorefleksji - są jak wirujący nad głową wentylator, zwisający z poplamionego sufitu, na którym nie widać świeżej warstwy farby. W epicentrum powieści Handkego znajduje się szczegółowo dopracowany emocjonalny świat pierwszoosobowego narratora - przemawiającego w podstawowym tonie, znanym z ruchu literackiego „Nowa wrażliwość” z początku lat 70. W skrupulatnych notatkach szczegółowo opisuje banalne czynności życia codziennego. Spontaniczna chęć odwiedzenia swojej byłej amerykańskiej kochanki Claire na Środkowym Zachodzie pomaga mu przebić się przez pustkę bezcelowego podróżowania. Ta konkretna rzecz ostatecznie go uspokaja i nadaje mu dosłowny kierunek. Rusza wraz z nią i jej dzieckiem w dalszą podróż, ku swemu przeznaczeniu.

Handke podzielił swoją powieść na dwie części: Krótki list i Długie pożegnanie. Obie poprzedzone są cytatami z „Antona Reisera” Karla Philippa Moritza. Historia zawiera też kilka wzmianek o różnych dziełach literackich, które pełnią rolę książek podróżniczych i rozwojowych. Najwięcej tu „Zielonego Henryka” Gottfrieda Kellera, ale znajdziemy też odwołanie do amerykańskiego snu w postaci „Wielkiego Gatsby'ego” F. Scotta Fitzgeralda. Każda książka, wszystkie zamieszczone cytaty i odniesienia, nie są rzecz jasna przypadkowe i uwypuklają rozterki, które na bieżąco przeżywa nasz bohater.

„Krótki list na długie pożegnanie” to powieść drogi, antyromans i antykryminał, podany w unikatowej formie. Czuć tu atmosferę wczesnych filmów Wima Wendersa, z którym Handke był przecież zaprzyjaźniony. Narrator ucieka przed żoną, którą jednocześnie bardzo chciałby dogonić. Ta pragnie go zabić, nasyła na niego grupę mężczyzn, pozostawia niepokojące ślady. Wszystko to jednak działa jakoś komicznie, bez realnego zagrożenia. Ich relacja nie została należycie zakończona i doskonale czujemy, że gdzieś w pewnym momencie dojdzie do finalnego starcia. Jak ono jednak będzie wyglądało? Czy będzie to wzruszające wyznanie miłości? Scena godna „Casablanki”? A może pojedynek na rewolwery, zaczerpnięty z filmów Freda Zinnemanna?

Za wszystkimi historiami opowiadanymi przez pierwszoosobowego narratora kryją się zupełnie inne, bardziej egzystencjalne problemy. Stopniowo wychodzą na jaw, nieuchronnie wbijając się w jego świadomość kwestie, jak chociażby poszukiwanie dawno zaginionego brata, który opuścił swoją rodzinną wioskę bez słowa. Niezwykle ważny jest również wątek Ameryki. Pod koniec książki dochodzi do spotkania z uwielbianym przez Handkego reżyserem Johnem Fordem w jego kalifornijskiej rezydencji w Bel Air. Poznanie obcego, amerykańskiego stylu życia daje narratorowi możliwość ponownego spojrzenia na siebie, przemyślenia swojego dzieciństwa i relacji z Judith. Zestawienie europejskiego indywidualizmu, ze słowami Forda, podkreślającego jak ważne jest mówienie i myślenie w liczbie mnogiej, zmienia narratora. Niszczy w nim tą osobę, którą był do tej pory. Tak właśnie dochodzi do rozwoju wewnętrznego, opowiedzianego w pionierski sposób.

Karl Ove Knausgaard przyznał kiedyś, że Handke jest jednym z najważniejszych pisarzy XX wieku. Im więcej jego książek poznaję, tym coraz bardziej rozumiem przytoczoną opinię.

Recenzja "Głos góry" Yasunari Kawabata

Wydawca: PIW

Liczba stron: 304


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Ewa Szulc

Premiera: 31 marca 2021

Yasunari Kawabata to japoński pisarz, przyjaciel Yukio Mishimy, noblista z 1968 roku za „mistrzostwo pisarskie, które oddaje istotę japońskiej świadomości”. Urodził się w 1899 roku w dużym przemysłowym mieście Osaka, gdzie jego ojciec piastował zaszczytną funkcję lekarza. Nie medycyna była jednak jego największym hobby, a literatura. Kawabata w młodym wieku został pozbawiony tego sprzyjającego środowiska dorastania, tuż po nagłej śmierci swoich rodziców. Jako jedynak został wysłany do swojego niewidomego i chorego dziadka. Te tragiczne straty, podwójnie znaczące w świetle intensywności uczuć Japończyków, niewątpliwie wpłynęły na cały światopogląd Kawabaty i były jedną z przyczyn jego późniejszych nauk filozofii buddyjskiej.

Jako student cesarskiego uniwersytetu w Tokio Kawabata wcześnie zdecydował się na karierę pisarską. W jego młodzieńczym opowiadaniu, które po raz pierwszy zwróciło uwagę na niebywały talent autora, japoński pisarz kreśli relację dwudziestoletniego ucznia elitarnej szkoły średniej i czternastoletniej dziewczyny. W całej historii wszystko, co widzimy i co zostaje nam powiedziane o młodej dziewczynie, jest filtrowane przez punkt widzenia męskiego bohatera. Nigdy nie patrzymy na młodą postać z jej własnej perspektywy. Nie słyszymy też jej historii wypowiadanych własnymi słowami. Powstający między młodą parą związek, jest tyleż piękny, co smutny. Właśnie te dwa słowa najlepiej podsumowują twórczość japońskiego pisarza. Jedno z najbardziej znanych dzieł Kawabaty, opowiadające o historii pisarza i dwóch kobiet, nosi właśnie tytuł. „Piękno i smutek”. Wspomniane motywy powracają w całej twórczości autora niczym refren pieśni ludowej i często są trudne do rozróżnienia: piękno staje się smutkiem, a smutek pięknem.

Główną reprezentacją piękna w twórczości Kawabaty są kobiety. W wielu przypadkach przedstawicielki płci pięknej są nadal dziewczynami lub dorosłymi kobietami, które zachowują w sercu nutę dziecinności. Zazwyczaj bywają podglądane i opisywane z perspektywy męskiego bohatera. W tym sensie kobiety Kawabaty są istotami biernymi. Świetnie ukazuje to także inna słynna praca autora – „Kraina śniegu”. Tu, podobnie jak w „Tancerce z Izu” losy dwóch kobiet: Komako i Yōko, są w całości przedstawione z perspektywy Shimamury, męskiego bohatera. Poznaje je w położonym między górami ośrodku z gorącymi źródłami. Chociaż między aktorami tego społecznego obrazu dochodzi do rozmów, ogólny klimat samej narracji przypomina bardziej monolog.

Sprawy przedstawione w opowieściach Kawabaty różnią się nieco od wyobrażeń o współczesnej miłości. Kobiety są praktycznie zawsze podległe spojrzeniu mężczyzny. Ich emocje, myśli i życiorysy są prezentowane wyłącznie z perspektywy męskiego oka. Miłość jest tu czymś, czego mężczyźni doświadczają samotnie. I właśnie z tego faktu rodzi się charakterystyczne piękno fikcji Kawabaty. W „Głosie góry” autor opowiada historię Kikuko, młodej żony mieszkającej z mężem i jego rodzicami w domu jej teściowej. Jak to zazwyczaj bywa u pisarza, kobieta jest postrzegana w całości z punktu widzenia Shingo, czyli teścia, z którym łączą ją bliskie stosunki. Kikuko od czasu do czasu potrafi wyrazić swoje uczucia, na przykład gdy mówi Shingo „Myślę, że chciałbym tu zostać z tobą i dawać lekcje”, zasadniczo jednak wiemy o niej tylko tyle, ile chce nam wyjawić ojciec.

Niezwykle ważna dla całej powieści jest jedna ze scen. Shingo każe w niej założyć Kikuko maskę Jidō przedstawiającą chłopca. „On jest duszkiem. Symbolem wiecznej młodości” - mówi jej. W pewnym sensie dla Shingo (i dla samego Kawabaty), kobiety są bardziej zbliżone do lalek niż w pełni niezależnej istoty ludzkie. Płeć piękna jest tu ozdobą, która istnieje tylko po to, by ją obejrzeć. Szczytem tego przedmiotowego podejścia do kobiet jest opowiadanie o tytule „One Arm”. Napisane w 1963 roku rozpoczyna się w momencie, gdy młoda dziewczyna mówi pierwszoosobowemu narratorowi: „Mogę pozwolić ci wziąć jedno z moich ramion na noc”. Odłącza prawą rękę, jakby to była proteza, i podaje ją mężczyźnie. Ten ostrożnie nosi ramię po domu i rozmawia z nim.

Można by w tym miejscu zapytać, co chce osiągnąć Kawabata takim, a nie innym traktowaniem damskiego bohatera? To uprzedmiotowienie sprawia, że kobiety nabierają pewnego rodzaju przezroczystego piękna, które odróżnia je od niewiast jakie znamy. Są ulepione z gładkiej gliny, uświęcone w sposób, który nigdy nie byłby możliwy w prawdziwym życiu. Piękno, które jest tematem Kawabaty, jest całkiem oderwane od piękna istniejącego w codzienności. Być może ta preferencja dla „lalek” nad prawdziwymi kobietami wynikała z przekonania Kawabaty, że komunikacja między ludźmi - a zwłaszcza między mężczyznami i kobietami - była ostatecznie niemożliwa. Kawabata urodził się w rodzinie lekarza o ugruntowanej pozycji, ale stracił ojca, gdy miał zaledwie trzy lata, a po roku zmarła także jego matka. Babcia zmarła mu, gdy miał osiem lat, a siostra, gdy kończył lat jedenaście. Dziadek, czyli ostatni jego krewny, odszedł gdy Kawabata miał szesnaście lat. Samotność bohaterów pisarza, zdaje się odzwierciedlać te wczesne spotkania ze śmiercią. Członkowie całej rodziny umierają w różnych okolicznościach, a małe, całkowicie niewinne dziecko zostaje samo na świecie. Jest wielce prawdopodobne, że smutek, który był integralną częścią życia i pracy Kawabaty, wynikał właśnie z tych doświadczeń.

Poczucie rezygnacji, które rodzi się z opisanego smutku, prowadzi wielu bohaterów Kawabaty do wycofania się w fantastyczny świat, w którym mogą patrzeć na kobiety podobne do lalek, zamiast prowadzić nostalgiczne życie pośród rzeczywistości. Taki jest właśnie „Głos góry” - to cicha, introspektywna powieść o człowieku, który godzi się z własną śmiertelnością. Powieść jest medytacją o przemijaniu i starzeniu się. Stawia pytanie, czy rodzice są odpowiedzialni za grzechy swoich dzieci. Podobnie jak i inne książki Kawabaty, „Głos góry” reprezentuje prozę bardzo japońską, słodko-gorzką niczym filmy Ozu lub Naruse (to nazwisko nie jest przypadkowe – Naruse nakręcił fantastyczną ekranizację tej książki w 1954 roku). To czołowe osiągnięcie pisarza, które okaże się prawdziwą ucztą dla smakoszy dań azjatyckich, ale też, co bardzo prawdopodobne, niestrawne dla tych czytelników, którzy kultury japońskiej nigdy nie potrafili zrozumieć.