Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura węgierska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura węgierska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Ta prawdziwa" Sándor Márai

Wydawca: Czytelnik

Liczba stron: 304


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Irena Makarewicz

Premiera: grudzień 2021 rok

Za każdym razem, gdy Czytelnik wydaje książkę Sandora Maraiego myślę sobie, że tym razem na pewno nie będzie to rzecz wybitna. Wszystko co sławne, cenione, ponadczasowe przecież już w Polsce znamy prawda? Otóż nie. I doskonale potwierdza to „Ta prawdziwa”, powieść wydana po raz pierwszy w 1941 roku jako „As igazi”. Dziś ma ona ponad 4000 ocen na goodreads, a ze średnią na poziomie około 4,3 plasuje się wyżej w rankingu top autora, niż chociażby „Śladami bogów” czy „Rozwód w Budzie”.

Z niedowierzaniem patrzę, że węgierski mistrz tworzył swoją beletrystykę mając na karku raptem 40 lat! Uwierzcie mi na słowo, z tej powieści bije taka mądrość, jaką mógł posiąść jedynie człowiek doświadczony, pogodzony z przeciwnościami losu, doskonale znający tak psychikę mężczyzn, jak i tajniki natury kobiet. Chcąc wynotować liczne cytaty, myśli, przykłady z życia, musiałbym założyć zeszyt. I to nie taki 16 kartkowy, tylko obszerniejszy. Marai potrafi wplatać swoje przemyślenia w sposób niewymuszony, naturalny, dzięki czemu cała lektura wręcz płynie. Nie ma chwili na pauzę, emocje od samego początku tętnią z natężeniem nieosiągalnym dla innych pisarzy.

O co tyle szumu zapytacie? Pewną podpowiedź zawiera już sam tytuł, ale znajduje się też w nim pewna pułapka. Czym bowiem jest „Ta prawdziwa”? Miłością? Zemstą? Samotnością? A może wszystkimi jednocześnie? Odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna i to kolejny powód, dla którego Maraia warto czytać co najmniej kilka razy w życiu. Inaczej jego książkę odbierzemy w wieku 20 lat, gdy cała dorosłość stoi przed nami otworem, a inaczej jako osoba wiekowa, doświadczona przez związki, relacje i rozczarowania.

„Ta prawdziwa” to tak naprawdę dwa długie monologi. W obu przypadkach bohaterowie (odpowiednio pierwsza żona i mąż) siedzą gdzieś w budapesztańskiej knajpce i mówią do swojego rozmówcy. Tematem ich zwierzeń jest małżeństwo, choć to oczywiście duże uproszczenie. Ona jest mieszczanką, wychowaną bez luksusów, młodą, atrakcyjną kobietą. On teoretycznie wywodzi się z tej samej grupy społecznej, jednakże jego rodzina dzięki pracowitości dziadka i ojca osiągnęła materialny sukces. To pierwsza z przeszkód, która ostatecznie doprowadzi do rozwodu. Są też inne czynniki, chociażby tajemnicza miłość Petera, po której został jedynie ślad w postaci fioletowej wstążki ukrytej na dnie portfela.

Ze słów dwójki bohaterów wyłania się obraz Máraiego, którego czytelnik innych jego dzieł dobrze już zna: patrycjusz, uważny obserwator otoczenia, kronikarz upadku ludzkich wartości. Na bazie trójkąta miłosnego snuje on szerszą opowieść o cierpieniu, które tak naprawdę nie prowadzi do oczyszczenia. Doświadczając bólu, porzucenia i kłamstw nie stajemy się lepsi, mądrzejsi czy bardziej wyrozumiali. Wręcz przeciwnie, to wszystko zmierza do chłodu i obojętności. Prawdziwe zrozumienie przychodzi dopiero wtedy, gdy zaczniemy czuć się dobrze w swojej samotności. Ten moment przynosi człowiekowi spokój.

„Ta prawdziwa” nie spodoba się tym czytelnikom, którzy lubią akcje, szantaż emocjonalny, dialogi. Nie ma tu szczęśliwego finału, chociaż można odnaleźć elementy dające nadzieję. Dużo za to przemyśleń na temat pochodzenia z różnych grup społecznych, istoty zaangażowania w pracę, sensu literatury. Pisarz z drobiazgowością ukazuje portrety psychologiczne bohaterów. To lektura trudna o tyle, że w zachowaniu protagonistów ujrzymy samych siebie. Marai jest podglądaczem doskonałym, mówi o tym, co sami wolelibyśmy zachować ukryte w sercu. Jak mu się to udaje? Dlaczego jego książka pozostaje nadal tak aktualna? Tego nie wiem, ale to naprawdę działa.   

Recenzja "Stara miłość" Sandor Marai

Wydawca: Czytelnik

Liczba stron: 468


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Irena Makarewicz

Premiera: listopad 2020

Przez wiele lat za właściwy debiut Sandora Marai uznawano wydany w 1918 roku tom wierszy Emlékkönyv”. Jak wykazały jednak badania historycznoliterackie, pierwsze teksty prasowe węgierski pisarz publikował już trzy lata wcześniej, w wieku zaledwie piętnastu lat. Gdy kalendarz jego życia wybił szesnaste urodziny, Marai zdobył nagrodę w konkursie ogłoszonym przez wydawaną w Budapeszcie, prestiżową „Pesti Hírlap”. To właśnie tam umieścił swoje pierwsze opowiadanie zatytułowane „Syn Lukrecji”. Ten tekst otwiera także zbiór „Stara miłość”, w którym ułożono chronologicznie 38 opowieści późniejszego autora „Żaru”, spisanych w ciągu trzydziestu lat pracy twórczej (po 1947 roku pisarz wyemigrował z Węgier i nie miał już możliwości podsyłania swoich krótkich tekstów do gazet).

Przyjrzyjmy się najpierw pierwszemu akapitowi: „Dom stał bezpośrednio obok cmentarza i miał niewielki ogródek odgrodzony palikami. Było lato, rozżarzone, skwarne lato. Przy cmentarnej bramie pełniły straż dwie dzikie jabłonki, tak obciążone złotobrązowymi owocami, że aż uginały się ich gałęzie. W oddali, na polach obsianych owsem, falowały żółte łany, a na łąkach widać było kwiaty, mnóstwo białych kwiatów. Dom zbudowano z bali, południową jego ścianę gęsto zarósł zielony powój, a komina nie miał wcale – dym z patriarchalną prostotą wydobywał się wprost spomiędzy zdezelowanych szarych gontów. Z tego powodu, jeśli w kuchni rozpalano ogień, dymiący dach stwarzał takie wrażenie, jakby ten drewniany dom przy cmentarzu nieustannie był trawiony przez pożar”. Tak właśnie rozpoczyna się przygoda wielkiego pisarza z literaturą. Słowo ‘wielkiego’, być może powinienem napisać inną czcionką i jeszcze je pogrubić. Nie chodzi mi nawet o hołd dla jego najbardziej znanych dzieł: „Żaru”, „Wyznań patrycjusza” czy „Księgi ziół”, a o te właśnie pierwsze zdanie. Zauważmy jak Marai obserwuje świat, jak dostrzega barwy, faktury, jak czytelnie potrafi sformułować porównanie. Poznając te kilkadziesiąt słów, czytelnik przenosi się w opisywane miejsce, wyczuwa jego charakterystykę tak, jakby sam tego doświadczał. A przypominam, że piszący to Marai miał 15 lat, czyli był w wieku osoby rozpoczynającej obecnie w Polsce liceum. Być może ten fenomen dostrzegą głównie poloniści, którzy na co dzień muszą czytać pozbawione logiki, błędnie skrojone, ślepe na otoczenie wywody współczesnej młodzieży (być może generalizuję, są wszak i u nas wyjątki).

Cytując ten pierwszy akapit chciałem udowodnić, że Marai miał talent. Jakkolwiek nie potoczyłaby się jego dalsza ścieżka, cokolwiek w życiu by osiągnął – posiadał dar do tworzenia zdań i historii. Jego pierwsze wprawki, choć jeszcze mocno poetyckie, zawierające zbyt dużo moralizatorstwa, dopowiedziane w każdym calu, przykuwają uwagę. Zdarzają mu się potknięcia, nieścisłości, nawet wady stylistyczne, ale są one trudne do wychwycenia. Już te pierwsze narracje nie pozwalają się odłożyć. Nie są tylko zwykłą ciekawostką, a żywą materią, którą chce się wyobrażać. Ta metoda będzie jednak ewoluować i już w pisanych kilka lat później opowiadaniach, poznamy innego pisarza, umiejętnie przemilczającego ważne tematy. Marai szybko nauczył się, że czytelnik to nie tylko odbiorca, ale także osoba współtworząca dzieło. Należy mu zapewnić odpowiednie narzędzia, aby praca nad analizą zdarzeń była intrygująca. Jego dojrzalsze teksty nie muszą być dosłowne i pełne szczegółów. W ich miejsce Marai proponuje niedomówienie, sprzyjające powstawaniu aury niezwykłości.

Autor „Żaru” jest dzisiaj zaliczany w poczet najważniejszych pisarzy XX wieku, a status ten osiągnął nie tylko dzięki wspomnianemu talentowi, ale także ciężkiej pracy i uważności. Marai nie był człowiekiem, który na siłę trzymał się raz obranej drogi. „Stara miłość” udowadnia, że interesowało go wiele zagadnień (słusznie zauważa w przedmowie Irena Makarewicz, że niemałą niespodzianką było dla mnie opowiadanie „Podróż Metropolem”, w którym pojawiają się wątki Rosji), stawianie dużej ilości pytań. Pisarz nie boi się też próbować rozmaitych form literackich, jak chociażby opowiadań onirycznych („Klucz”, „Przeszłość”), czy ironicznych („Spóźnienie”). Marai chętnie puszcza też wodze fantazji i przedstawia na przykład mężczyznę, po śmier­ci którego noszą żało­bę wszyst­kie kobie­ty w uzdro­wi­sku albo umie­ra­ją­cą na gruź­li­cę pięk­ną kobie­tę, któ­ra przestaje odczuwać dolegliwości w sytuacji, gdy lekarze zaniechują procedur medycznych. Niezależnie jednak od obranego tematu, najważniejsze u węgierskiego pisarza pozostają styl i celność diagnoz społecznych, politycznych oraz kulturowych. Marai pisze kunsztownie, a jednocześnie umie rozmawiać z czytelnikiem. Umie też go słuchać, traktować indywidualnie. Nie porusza się też w banale, a zawsze chce dosięgnąć rzeczy w życiu najważniejszych. Dzięki temu jego opowiadania zapadają w pamięć, a te najlepsze („Wspomnienia z Kassy” i „Głupia kobieta”) mają w sobie nostalgiczną siłę , która pozwala im przetrwać kolejne pokolenia czytelników. Podsumowując, można ten zbiór uznać za nierówny, ale jest to nierówność celowa, bo pokazująca rozwój pewnego zjawiska. I jako takie należy je czytać, choć i wyrywkowe wybieranie historii, też może zakończyć się odkryciem paru perełek.  

Recenzja "Złoty latawiec" Dezso Kosztalnyi

Wydawca: Officyna

Liczba stron: 390


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Irena Makarewicz

Premiera: 19 listopada 2020 rok

Już podczas recenzji „Domu kłamczuchów” przypominałem, że Dezső Kosztolányi był i nadal jest ważną postacią w literackim światku Węgier.  Pisał poezje, opowiadania, powieści, artykuły prasowe, eseje i sztuki teatralne. Zajmował się też przekładem (to on przedstawił Węgrom część utworów Szekspira, Carrolla, Wilde’a, Kiplinga, Rilkego, Moliera, Calderona i Maupassanta). Budując własny styl, czerpał z francuskiego symbolizmu, impresjonizmu, ekspresjonizmu i realizmu psychologicznego. Jest uważany jest za ojca futuryzmu w literaturze węgierskiej. Jego następcą w gazecie „Pesti Hirlap”, gdzie prowadził stałą rubrykę Kronika Niedzielna, został Sandor Marai, a wstęp do wydanego w 1924 roku niemieckiego przekładu jego powieści o Neronie sygnował Thomas Mann, nazywając wtedy jeszcze młodego Kosztalnyiego „wyznacznikiem życia intelektualnego i kulturalnego Europy”.

„Złoty latawiec”  pochodzi z epickiego okresu twórczości węgierskiego pisarza. Należy do grona czterech wielkich powieści, obok wydanych już wcześniej po polsku „Krwawego poety”, „Ptaszyny” i „Grzechu słodkiej Anny”. Warto zwrócić uwagę, że wszystkie wymienione tytuły zostały zaprezentowane w naszym kraju po raz pierwszy prawie sto lat temu. „Złoty latawiec” na ten krok musiał czekać dokładnie 95 lat. Pierwotnie ukazywał się na łamach wspomnianej już wcześniej „Pesti Hirlap” między majem 1924 roku a kwietniem 1925. Później doczekał się jeszcze kilku odrębnych wydań książkowych na Węgrzech, w tym wersji dla młodego czytelnika z 1932 roku, gdzie pewne wątki zostały całkowicie pominięte, aby nadać powieści pedagogiczny wymiar.

Bohaterem książki jest Antal Novák, nauczyciel matematyki i fizyki w liceum w prowincjonalnym miasteczku na południu Suboticy. Jest systematyczny, pracowity i sumienny oraz cieszy się publicznym szacunkiem. Jego żona zmarła kilka lat temu, stąd Antal mieszka z nastoletnią córką Hildą. Ta jest zakochana w Tiborze, ale Novák nie pozwala młodym ludziom utrzymywać kontaktu na co dzień, ograniczając ich relacje do coniedzielnych wizyt. Hilda to typ niepokorny, buntujący się, gdy narzucone reguły nie licują z jej wyobrażeniem o rzeczywistości. Wykorzystuje nieuwagę swojego zapracowanego ojca i regularnie spotyka się z chłopakiem, w czym skrzętnie pomaga jej ciotka Flóri. Równocześnie z wątkiem miłosnym (usuniętym z wersji dla młodzieży) rozwija się życie zawodowe Nováka. Autor skupia się na rodzącym się konflikcie między Vilą i nauczycielem. Ten pierwszy nie jest typem prymusa, nie potrafi udzielić poprawnej odpowiedzi na żadne zadane pytanie. Novák z kolei dokłada wszelkich starań, aby jego klasa była jak najlepsza na etapie maturalnym. Warto tu przypomnieć, że na początku XX wieku do szkoły uczęszczały wyłącznie dzieci elit, stąd ich prawidłowe przygotowanie do pełnienia ważnych ról społecznych, było jednym z kluczowych zadań szkoły. W wyniku nieporozumienia Vila ostatecznie matury nie zdaje, za co mści się na swoim nauczycielu.

To właśnie feralne pobicie Nováka i niemożność dojścia sprawiedliwości, w połączeniu z ucieczką Hildy, stają się przyczyną ostatecznego upadku nauczyciela. Niemniej odczytywanie „Złotego latawca” jako studium ludzkiego rozpadu byłoby zbyt proste. Jak już wcześniej wspomniałem, książka powstawała w latach dwudziestych XX wieku – w niepewnym okresie cierpienia powojennego. W tym zagmatwanym świecie popularna była wiara w hierarchiczny system społeczny oparty na porządku i przejrzystości. Matematyczne i fizyczne odkrycia naukowe opierały się na zasadzie racjonalizmu. Jednocześnie w dziedzinie biologii ujawniono, że organizmy ziemskie nie są niezmienne i nie zostały stworzone pod z góry określony szablon. Zgodnie z ich tezą człowiek „ma tendencję” do zachowań irracjonalnych. To odkrycie uważane było za złe i postępowe. Miejscem gdzie szczególnie mocno trzymano się konserwatywnych struktur była szkoła. Novák, jako swego rodzaju osoba „oświecona” i „oświecająca” kolejne pokolenia, przywiązuje dużą wagę do edukacji, a jego postawa jest wysoce tradycyjna. Jego zdaniem życie szkolne jest zbudowane w ściśle zhierarchizowanym porządku, w którym zgodność z oczekiwanymi wymaganiami nauczyciela określa wartość i miejsce uczniów. W tym przestarzałym modelu uczniowie muszą poznać dostarczoną wiedzę, niezależnie od ich zainteresowań. Każdy musi nauczyć się tego samego, nawet jeśli posiada predyspozycje do jakiejś konkretnej dziedziny (w tym wypadku sportu). Kto nie postępuje w sposób zdyscyplinowany lub „oczekiwany”, zostaje srogo ukarany. W tradycyjnej szkole osobowość, uczucia i zainteresowania dzieci są zasadniczo ignorowane.

Istotą pedagogiki reformatorskiej jest prosty fakt - wiedza i metody edukacji szkolnej muszą być dostosowane do zainteresowań, poziomu intelektualnego, potrzeb i życia uczniów. Szczególnie istotne jest to dla nauk ścisłych, gdzie wejście na wyższy poziom abstrakcji jest po prostu trudne i wymaga pasji. Novák nie jest w stanie przekazywać wiedzy ciekawie, nie umie nawet powiedzieć, do czego może ona się przydać w życiu. To nie przypadek, że z powodu nieciekawego programu nauczania i jednostronnego przekazywania informacji, większość uczniów żartuje, nudzi się lub jest niespokojna. Używając symboliki – młodzi ludzie wznoszą się ponad ten system, ulatują jak złoty latawiec i wcale nie martwią się, że za kilka lat będą musieli spaść na ziemie. Żaden latawiec nie utrzyma się przecież w powietrzu na dłużej.

Na tym gruncie rozgrywa się kluczowy dramat książki. Novák, jako nauczyciel o tradycyjnym podejściu, ma wobec Vili konkretne oczekiwania, których ten drugi nie może spełnić. Operatorzy konserwatywnego systemu szkolnego uważają, że uczniowie mają z grubsza te same umiejętności i oczekują zasadniczo takich samych wyników od wszystkich - jednak w rzeczywistości zdolności uczniów i ich obecne możliwości są bardzo różne. Naturalną koleją rzecz jest pojawienie się buntu, prowadzącego do narastania agresji. Racjonalna osobowość Novaka musi zmierzyć się z irracjonalnością otaczającego go świata. Córka oddaje się w ręce niepewnego mężczyzny, a jakby tego było mało, słaby uczeń dokonuje na nim ataku fizycznego. Nauczyciel nie jest w stanie poradzić sobie z tak druzgocącym naruszeniem fundamentów własnego życia. Jego osoba jest skompromitowana, niezdolna do pełnienia dotychczasowych zadań.

„Złoty latawiec” jest dla mnie przede wszystkim krytyką systemu edukacji, ale także ludzi, którzy wciąż w niego wierzą. Kosztalnyi nie boi się także ukazywać złej twarzy drugiej strony. Młodzież nie jest tu ukazano jako pokrzywdzona – oni także atakują. Novák jest dla nich tylko nauczycielem. Nie potrafią go sobie wyobrazić jako chorego, dziecko czy członka rodziny. Nawet jego ubrania wydają się być z innego materiału, ponieważ są ubraniami nauczyciela. Brak zrozumienia rani obie strony, a znalezienie konsensusu wydaje się niemożliwe w tak sztywnym świecie. Ta książka jest szalenie aktualna, szczególnie dzisiaj, gdy model pracy zdalnej uwypukla wszystkie wady wciąż funkcjonującego tradycyjnego modelu oświaty. „Złoty latawiec” stanowi tak naprawdę tylko przyczynek do dyskusji, który jest o tyle skuteczny, że autor wzniósł się ponad to co osobiste. Mimo, że w książce można doszukać się wielu biograficznych wątków (począwszy od postaci nauczyciela, a na podobieństwie miejsca akcji do jego rodzinnej Szabadki kończąc), powieść nie popada w tanie moralizatorstwo, nie poddaje się szantażowi emocjonalnemu. Jest konsekwentnie budowana w długich, naturalistycznych opisach oraz wiarygodnych, dopasowanych do wieku mówiących dialogach. Zachwyca szarym krajobrazem i głębią postaci. Trudno nie poddać się nostalgii. To dzieło zostało zrodzone z odważnej obserwacji by ranić, ale także by coś pokazywać i prowadzić do zmian. I tylko wielka szkoda, że po prawie stu latach niewiele osób wyciągnęło z tej pięknej lekcji jakiekolwiek wnioski.