Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura szwajcarska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura szwajcarska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Jakob von Gunten" Robert Walser

Wydawca: PIW

Liczba stron: 180


Oprawa: twarda z obwalutą

Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz

Premiera: 24 marca 2021

„Jakub von Gunten” został wydany po raz pierwszy w 1909 roku, w okresie gdy Robert Walser mieszkał w Berlinie. Szwajcarski pisarz miał raptem 31 lat i wciąż żywił dużą nadzieję na zrobienie kariery literackiej. A jednak to właśnie omawiana powieść jest ostatnią w jego dorobku. Mimo przychylnej krytyki (ciepło o książce mówili między innymi Franz Kafka, Robert Musil czy Hermann Hesse), każda kolejna fikcja Walsera sprzedawała się coraz gorzej. Niedługo po wydaniu „Jakuba von Guntena” autor „Zbója” zmęczony życiem w stolicy i zniechęcony regułami rządzącymi rynkiem wydawniczym, powrócił do Biel, gdzie tworzył przede wszystkim najwyżej kilkustronicowe teksty. Z biegiem czasu kurczyła się nie tylko objętość tekstów, ale także ambicje narracyjne. Walser praktycznie usunął akcję ze swoich książek, a kilka lat później zmniejszył także swoje pismo.

Recenzja „Jakuba von Guntena” Roberta Walsera winna podkreślać zamieszczoną w dziele krytykę pracy korporacyjnej

„Jakub von Gunten” opowiada historię młodego mężczyzny z zamożnej szwajcarskiej rodziny, który postanawia zbuntować się przeciwko wygodnemu wychowaniu. Podobnie jak sam Walser wyrusza do Berlina. Tam trafia do Instytutu Benjamenty, gdzie szlifuje umiejętności pomagania innym. To tutaj ma być przygotowany do życia w służbie klasom wyższym. Znaczna część książki poświęcona jest szkicom interesujących postaci, które spotyka młody Jakub. Są to głównie jego koledzy, w tym nieprzeciętnie tłusty, świętoszkowaty Kraus, ale nie tylko om. Swoje miejsce w fabule odnajdą właściciele szkoły, słodka i urocza Lisie, a także jej surowy brat, który jest odpowiedzialny za karanie młodych mężczyzn za każdym razem, gdy ci łamią jedną z wielu obowiązujących zasad.

"Jakub von Gunten" Roberta Walsera to wspaniała książka

Tytułowy bohater z czasem zaczyna coraz lepiej rozumieć, że zupełnie nie nadaje się do tego miejsca. Odmawia traktowania rzeczywistości zbyt poważnie i już wkrótce prowadzi podwójne życie. Snuje się poza szkołą trafiając w środowisko swojego brata artysty. Tym samym Walser krytykuje instytucje narzucające określony format pracy. Kpi z neokonserwatywnego społeczeństwa, w którym młodzi mężczyźni są przygotowywani do życia jako korporacyjne drony. Poza Instytutem Jakub ma więcej swobody, może spacerować po metropolii, podziwiając Berlin z jego różnorodnością etniczną.

Robert Walser w swojej książce "Jakob von Gunten" elementy realizmu powieściowego pomieszał z poetyką marzeń sennych 

Tym, co wyróżnia „Jakuba von Guntena” jest z pewnością klimat. Elementy realizmu powieściowego mieszają się z poetyką marzeń sennych. Zasady panujące w Instytucie są tajemnicze i dziwaczne, nauczyciele często śpią lub są nieobecni, kary cielesne stoją na porządku dziennym. Czasami wydaje się, że nie przebywamy w miejscu szkolenia, ale w więzieniu o podwyższonym rygorze. To książka pełna szalonych marzeń, kreskówkowych postaci i chęci przeciwstawienia się oczekiwaniom społecznym. Doskonałą jej analizę przeprowadził J. M. Coetzee w swoim eseju „The Genius of Robert Walser”. A mi nie pozostaje nic innego, niż to co mówili o niej Kafka, Hesse czy Musil – czytajcie „Jakuba von Guntena”, bo to wielka rzecz.

Recenzja "Buddy Longway. Tom 1. Chinook na całe życie" Derib

Wydawca:
Kurc

Liczba stron: 224


Oprawa: twarda

Premiera: 15 lutego 2020

„Buddy Longway” to western w formie komiksu, w całości przygotowany i rozrysowany przez szwajcarskiego autora Deriba (Claude de Ribaupierre). Pierwotnie ukazywał się w czasopiśmie „Tintin” w latach 1973-1987. Dodatkowo w latach 1974–2006, seria została wydana w indywidualnych tomach przez belgijskie wydawnictwo Le Lombard. W blisko 50 lat od premiery wydawnictwo Kurc wprowadza opowieść na polski rynek wydawniczy.

Pierwszy tom przygód poczciwego myśliwego („Buddy Longway. Tom 1. Chinook na całe życie”) zawiera cztery odcinki serii: „Chinook”, „Nieprzyjaciel”, „Trzech przejezdnych” i „Zdany na siebie”. Bohatera poznajemy jako ukształtowanego człowieka i początkującego fachowca. Pierwszy sezon polowań zakończył się sukcesem i z zapasem futer Buddy udaje się do fortu. Do sprzedaży jednak nie dochodzi, ponieważ na drodze szlachetnego myśliwego staje dwóch traperów i pewna Indianka. Tytułowa Chinook zostaje uratowana z rąk bezwzględnych oprawców i razem z Buddym ucieka w bezkresne krainy. Ich życie nie jest jednak sielanką. Najpierw napadają ich ci sami traperzy, którym chwile temu uciekli. Później niebezpieczeństwo przynosi spotkanie plemienia Indian. Są też pomniejsze zagrożenia, jak chociażby ujeżdżanie dzikiego mustanga. Dopiero po wielu przygodach Buddy i Chinook trafiają do rodzinnego plemienia urokliwej Indianki.

Komiks prezentuje rozwijające się w czasie relacje swoich bohaterów. Buddy i Chinook najpierw oswajają się, później odkrywają łączące ich uczucie, budują chatę, a wreszcie wychowują ukochanego syna. Przy okazji stawiają czoła wielu niebezpieczeństwom i wyzwaniom. Świat Dzikiego Zachodu to w oku Deriba nie tylko jednowymiarowi ludzie (albo źli, albo dobrzy), ale także nieprzyjazna do życia kraina (pełna spadających głazów i groźnych zwierząt). To na kanwie tych dwóch żywiołów (ludzkiego i naturalnego) buduje fabuły, które trudno nazwać oryginalnymi. Wychowanie małego wilka, złamanie nogi w opuszczonym kanionie, ataki rosomaka, poszukiwacze złota – to wszystko klasyczne motywy, wielokrotnie wykorzystywane wcześniej przez artystów tworzących westerny.

Jeśli więc nie świeżość i mówienie własnym językiem, to co może dzisiaj przekonać polskiego czytelnika do sięgnięcia po komiks, opisujący realia XIX-wiecznej Ameryki? „Buddy’ego Longwaya” pokochają przede wszystkim osoby rozmiłowane w romantycznych sagach. Relacje bohaterów pełne są miłości, wzajemnej troski i szacunku, co najlepiej widać w ostatnim odcinku prezentowanym w omawianym tomie. Zraniony Buddy, trafia pod opiekę pięknej nieznajomej z ‘cywilizowanego świata’. Jej intencje zostają jednak szybko przejrzane i ukrócone, bowiem Buddy swoją oazę spokoju ma gdzie indziej. Siłą komiksu jest także realistyczne odmalowanie zwyczajów i realiów tamtej epoki. Derib ukazuje trudy życia, odwagę dawnych ludzi, ich zaradność. Pokazuje to nie tylko w warstwie tekstualnej, ale także ilustracyjnej. Plansze namalowane są z dbałością o szczegół. Tylko czasami pojawiają się senne marzenia czy pauzy. Autor nie prezentuje też wnętrza bohaterów. Zamiast skomplikowanych portretów psychologicznych, osiąga coś innego – tworzy bajkową krainę, do której każdy czytelnik chciałby się choć na chwilę przenieść. Domek na odludziu, brak pośpiechu, spędzanie czasu na czynnościach, które się lubi – któż z nas o tym nie marzy? To wszystko, połączone z ciekawym wprowadzeniem, szybką akcją i bohaterami, których nie sposób nie lubić, sprawia, że „Buddy’ego…” pokochały miliony osób. Możemy się cieszyć, że Wydawcnitwo Kurc postanowiło przedstawić nam tę serię właśnie teraz, gdy najważniejsze wartości są na okrągło atakowane przez nowe technologie i coraz bardziej wątpliwe teorie rozwoju społecznego.

Recenzja "Zbój" Robert Walser

Wydawca: PIW

Liczba stron:  200

Oprawa: twarda z obwalutą

Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz

Premiera:  14 maja 2020 r

W. G. Sebald, słynny niemiecki pisarz, w swoim zbiorze esejów „Opis nieszczęścia”, niedawno wznowionym przez Wydawnictwo Ossolineum, jeden tekst poświęcił Robertowi Walserowi. Przygląda się tam jego życiu, zachowaniom, inspiracjom, a także dziełom, między innymi „Zbójowi”, którego nazywa „najbardziej udanym i śmiałym dziełem Walsera”. Pisze też takie zdanie „Sam Walser zauważył kiedyś, że w gruncie rzeczy w kolejnych drobnych utworach prozą pisze wciąż tę samą powieść, powieść, którą można by określić „jako wielorako pociętą albo pokawałkowaną księgę własnego Ja”. Ten cytat bardzo dobrze oddaje to, co czytelnik otrzymuje w „Zbóju”, gdzie paradoksalnie owo Ja praktycznie nie występuje.

Sebald napisał w recenzji "Zbója" Roberta Walsera "to najbardziej udane i śmiałe dzieło Walsera"

Ustawianie Walser na jednej półce z Kafką, Beckettem, Proustem czy Joycem nie jest tylko czczą przechwałką. Pisarstwo szwajcarskiego autora właściwie od samego początku lokowało się poza głównym nurtem literatury, wyznaczając tym samym nowy, osobliwy styl. Prawdopodobnie właśnie dlatego, jeszcze za swojego życia Walser nie spotkał się z należnym uznaniem, nawet wśród czytelników o wyrobionym smaku literackim. Musiał podejmować się wielu pobocznych aktywności jako urzędnik bankowy, kopista, sekretarz, sprzedawca, bibliotekarz, lokaj, aktor teatralny. Nie umiał też osiąść na stałe w jednym miejscu, a w pewnym momencie, został naznaczony chorobą psychiczną, czego efektem było spędzenie kilka ostatnich lat w szpitalu psychiatrycznym. To właśnie trudne doświadczenia życiowe, stały się wyznacznikiem tematyki „Zbója” – książki o ludziach i ich niepokojących skłonnościach, ale przede wszystkim o przyjmowaniu trudów z pogodą ducha. 

"Zbój" Roberta Walsera rozszerza pojęcie literatury

„Zbój” jest dziesiątą książką Walsera wydaną w Polsce i dziewiątą tłumaczoną przez Małgorzatę Łukasiewicz. Ostatnie spotkanie z prozą autora Jakuba von Guntena” polscy czytelnicy odbyli w 2013 roku za sprawą „Mikrogramów” firmowanych przez Korporację Ha!art. Ta, dzisiaj już niedostępna książka, nigdy nie doczekała się szerokie nakładu i rozgłosu. Można więc wysnuć wniosek, że w ciągu ostatnich piętnastu lat, polski rynek wydawniczy o Walserze zapomniał, a przez to sylwetka autora zatarła się w świadomości odbiorców. Warto więc w tym momencie wspomnieć o nietypowym warsztacie pisarza. W posłowiu do wspomnianej książki Arkadiusz Żychliński i Łukasz Musiał stwierdzają, że dla chociaż częściowego zrozumienia twórczości Roberta Walsera, należy rozszerzyć pojęcie literatury, tak aby objąć nim „aspekty czysto fizyczne”, a więc piszącą rękę, materiał i narzędzie. Chodzi tu oczywiście o formę zapisu dzieła, które zgodnie z konkluzją badaczy jego twórczości, nigdy nie miało zostać wydane jako powieść. Pisarstwo Walsera było bardzo techniczne, co sam autor kwituje słowami „Wiem, że jestem czymś w rodzaju powieściopisarza-rzemieślnika”. „Zbója” zapisywał ołówkiem na małych kawałkach papieru za pomocą bardzo drobnego pisma. Te porozrzucane w różnych miejscach urywki myśli i anegdoty, po latach złożono w jedną całość. Jak można się domyślać, forma zapisu ma realny wpływ na zawartą treść. Nie ma tu wielkich zdarzeń, linearnie przedstawionych myśli i uczuć, pogłębionych portretów psychologicznych, ani nawet czegoś, co można byłoby nazwać klasyczną fabułą. To raczej zbiór szkiców, przedstawiających różnorodne charaktery i swobodne skojarzenia, które równie szybko się pojawiają, jak i znikają. Tworząc je, Walser miał świadomość niedoskonałości aktu twórczego, dlatego nigdy ich nie poprawiał, ani nie kreślił. Pisanie od nowa w ogóle nie było rozpatrywane. Aż trudno pomyśleć, żeby w dzisiejszych czasach ktoś zastosował tak trudną technikę, a przy tym uzyskał tak krystaliczny efekt.   

"Zbój" Roberta Walsera jest labiryntem, z którego nie chce się wychodzić

„Zbój” jest więc układanką rodzinnych wspomnień, strumienia pamięci, obserwacji i refleksji zachowań społecznych, a także aforyzmów. Te ostatnie pojawiają się w książce bardzo często (np. „Dręczymy się wzajemnie, ponieważ wszyscy jesteśmy czymś udręczeni. Człowiek mści się najchętniej w stanie dyskomfortu, mści się, nie dlatego, że jest zły, ile dlatego, że doświadcza czegoś złego”). W innych okolicznościach, napisałbym że książka trąci przez to banałem i rości sobie prawo do bycia przewodnikiem po życiu. U Walsera mają one jednak inne zadanie, autor nie mógł ich pominąć, gdyż jego dzieła są nieodłącznym elementem życia, równie naturalnym, co picie wody. Słowa książki bardzo często nie mają w sobie jakiegoś przesłania czy znaczenia. Nawet jeśli któryś wątek zaczyna przybierać ramy małej opowieści, Walser może go drastycznie uciąć i skierować swoje oczy na inny, mało znaczący szczegół otoczenia. Można powiedzieć, że „Zbój” jest napisany jako swego rodzaju manifest destrukcji – jedna historia niszczy kolejną, prowadząc nieubłaganie do morza zapomnienia. Nie należy przy tym zapominać, że w tych urywkach mieści się wielka mądrość, ironia, skrywany żart, ciągły ruch. Ale także uśmiech. Bo „Zbój” uczy, że nawet w otoczeniu szubrawców i chamstwa, warto wyluzować, zachować dobry humor i bawić się po zbójecku. W tym sensie wydane niedawno przez Państwowy Instytut Wydawniczy dzieło, jest tworem osobliwym, kunsztownym, niemożliwym do zaszufladkowania czy porównania, obrazem skazanym na pożarcie przez proste gatunkowe narracje. A przy tym powieścią, która nigdy nie zginie.