Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Komiks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Komiks. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Historie środka" Michał Akrusiński oraz Robert Popielecki, Marcin Pryt, Leszek Ślażyk

"Historie środka" Michała Akrusińskiego to pierwszy polski komiks w ofercie Mandioki
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 112


Oprawa: twarda

Premiera: 6 października 2023 rok

„Historie środka” to jedenaście opowieści rozrysowanych przez Michała Arkusńskiego, artystę znanego z publikacji w „Bicepsie”, „Warchlakach” czy „Darmozinie” oraz autorskich zeszytów – „Justice” i „Ezgetto”. To właśnie z tego ostatniego albumu pochodzi sześć opowiadań zawartych w „Historiach środka”. Reszta stanowi owoc indywidualnej pracy autora oraz adaptacji tekstów Roberta Popieleckiego, Marcina Pryta oraz Leszka Ślażyka.

Wszystkie historie silnie artykułują tajemnicę, subtelnie kreślą atmosferę grozy, rozpoczynając od naturalizmu, skręcają ku grotesce, by ostatecznie przejść w onirię, która nie wynika jednak z rozpoetyzowanego stylu prozy poetyckiej, lecz staje się immanentną cechą samego świata przedstawionego. Cechą charakterystyczną zbioru jest ciążenie ku paraboli czy alegorii, jak w przypadku lisa, którego głowa już na początku albumu zmienia się w mroczny budynek restauracji.

Można by banalnie powiedzieć, że Michał Arkusński stworzył dzieło w duchu Edgara Allana Poe czy Howarda Phillipsa Lovecrafta. To jednak trochę zbyt duże uproszczenie. Napięcie, nerwowość i trwoga, czyli kategorie nierozerwalnie związane z poczuciem katharsis, nie rodzą się tu z próby racjonalnego usystematyzowania niesamowitych zdarzeń. Oczywiście, sploty zdarzeń i incydenty znajdujące się na wierzchu fabuły także wieją grozą, bo trudno aby było inaczej, gdy mowa na przykład o linczu w więzieniu na łódzkim Radogoszczu. Nie zawsze najważniejsze jest także to, co wynika z rozwoju akcji. Niezależnie od fabularnych atrybutów, tonacja opowieści kursuje wokół kafkowskiej sytuacji, pełnych mrocznej niepewności, niesprecyzowanego zagrożenia i poczucia znajdowania się pod kontrolą czegoś wyższego (powinności, przeznaczenia, niewidzialnej ręki). Jakby tego było mało każda z opowieści, choć konstrukcyjnie dobrze przemyślana, wydaje się nie tyle kończy puentą, co urywać w jakimś miejscu. Rozwiązanie zagadki bywa kłopotliwe, sporadycznie pozostawia pewien niedosyt, w wielu historiach jest jednak dokładnie takie, jakie powinno być. Michał Arkusński wraz z twórcami scenariuszy wybierając poetykę fragmentarycznego gatunku, chcą zaskakiwać, zmuszać do namysłu, a także przekazywać odbiorcom odrobinę melancholii.

W albumie jest kilka historii, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Zapamiętam go jednak przede wszystkim z dwóch. W „Foliówce” nie dzieje się praktycznie nic. Człowiek niedopasowany do otoczenia siedzi na ławce i całą swoją uwagę skupia na tytułowej foliówce przytrzymywanej przez jego nogę. Po co to robi? Trudno powiedzieć. Jak pokazuje jednak wizja zamieszczona w dalszej części opowieści, nawet tak banalna aktywność może uchronić ludzkość przed kataklizmem. Druga historia rozgrywa się na łódzkim Radogoszczu. Bohaterom rozsupłały się języki po spożyciu kilku trunków. Spór o fundamentalne wartości prowadzi do rozwiązania ostatecznego. Pierwsze opowiadanie urzekło mnie swoją nienachalnością i prostotą w ukazaniu ludzkiego przeznaczenia. Ma też w sobie moc i urok dawnych przypowieści. „Nożem walczył o uczciwość” to z kolei opowieść łotrzykowska. Niewiele w nim grozy, za to całkiem sporo pięknego języka i klimatycznych plansz.

„Historie środka” są najbardziej przerażające wtedy, gdy nie ma w nich zdeformowanych istot. Cenię te opowieści, gdy najsilniej czuć przytłaczający brak znaczenia człowieka wobec tego, co nieznane. W trakcie przeglądania i czytania opowiadań (choć tekstu jest tu naprawdę niewiele) można odnieść wrażenie, że niezależnie od tego, jakich wyborów dokonują protagoniści i tak skazani są na porażkę. Jeśli dodać do tego surrealistyczny, mroczny klimat uzyskiwany przez sugestywne, ekspresyjne i silnie konturowane ilustracje nietrudno zrozumieć, dlaczego lektura utworów Arkusińskiego to prawdziwa uczta dla miłośników literatury grozy.

Ważnym elementem tomu są także grafiki. Część z nich przypomina mi plansze z „Imaginarium zbiorowego”, którego to komiksu co prawda nie czytałem, ale styl widoczny na dostępnych fotografiach jest porównywalny. Jest tu też niesamowitość „Sin City”, nostalgia „Klezmerów” czy żywiołowość „Barras”. Przede wszystkim Michał Arkusński stawia na różnorodność, dynamikę, detale i porównania (z czym może się skojarzyć odpływ wody?), dzięki czemu jego ilustracje należałoby interpretować jednostkowo. Prawie każda ma w sobie bowiem jakieś drugie dno, ukryte znaczenie. Są jak dzieła malarskie, gotowe do zawieszenia na ścianie i patrzenia pod różnymi kątami.

Recenzja "Lekcje aktorstwa" Nick Drnaso

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 276


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Krzysztof Cieślik

Premiera: 25 maja 2023 rok

Nick Drnaso zyskuje coraz szersze grono zwolenników. Tak na świecie, jak i w Polsce. Gdy trzy lata temu czytałem jego „Sabrinę”, wiedziałem o tomie przede wszystkim to, że jest pierwszym komiksem, który otrzymał nominację do Bookera. Sama lektura, choć ‘przyjemna’, nie okazała się olśnieniem na miarę szumnych zapowiedzi. W podsumowaniu recenzji napisałem tak „Powieść graficzna autorstwa Nicka Drnaso jest rzecz jasna ważna i to pewnie dlatego jury Bookera dostrzegło ją w tłumie innych. Jej tematyka dość mocno oscyluje wokół tego, co zwykło się nazywać literackim mainstreamem. Jest dobrze skomponowana i przemyślana, ale właściwie wciąż zbyt mało autorska, aby nazwać ją czymś wielkim”. Po „Sabrinie” Kultura Gniewu wydała także „Beverly”, a obecnie najnowszy projekt amerykańskiego twórcy – „Lekcje aktorstwa”.

Ponad 250 ocen „Sabriny” i „Beverly” na lubimyczytac.pl robi wrażenie. Kto śledzi rynek komiksów ten wie, że takie osiągnięcia są w Polsce czymś naprawdę niezwykłym. Styl pisania i ilustracje kreowane przez Drnaso przyjęły się. Są żywo komentowane, porównywane, stawiane jako wzór dla współczesnych powieści graficznych. Tym lepiej, że mam szczęście recenzować „Lekcje aktorstwa” jeszcze zanim te staną się popularne. Już niebawem świat ujrzy ekranizację Ariego Astera, a to nie tylko wpłynie na marketing, ale wywrze też silny wpływ na odbiór oryginału. Cieszę się, że póki co mogę go interpretować bez żadnych filtrów.

Tytuł dzieła zdradza bardzo wiele z jego fabuły. Oto w niewielkim miasteczku w USA organizowane są spotkania, na których uczestniczy muszą wcielić się w określone role. Czasami mają za zadanie zwolnić pracownika, innym razem wczuwają się w złodzieja, bywają też sytuacje, że muszą udawać psa. Ich zadania przydziela tajemniczy John Smith. Nieco zakręcony, charyzmatyczny, zawsze wiedzący co zrobić mężczyzna w średnim wieku. Uczestnikami jego zajęć są osoby pochodzące z różnych środowisk, które łączy jedno – chęć zmiany życia. Thomas pozuje na lekcjach malarstwa. Rayanne samotnie wychowuje trzyletniego synka. Rosie i Dennis są małżeństwem, które nie potrafi już normalnie rozmawiać. Gloria zajmuje się dorosłą wnuczką. Lou przynosi do pracy ciasteczka, którymi nikt się nie częstuje. Są też inni, a z każdym jest coś nie tak.

Lekcje prowadzone przez Johna Smitha mają im pomóc. Nadać sens egzystencji. Naprowadzić ją na prawidłowe tory. Czy to się udaje? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Komiks Nicka Drnaso jest typem przegadanym. Proste ilustracje są tu tylko tłem dla rozbudowanego scenariusza. To w słowie tkwi siła. Szczególnie, że autor nie boi się sięgać do podstaw porozumienia bez przemocy. Bohaterowie książki będą musieli zastanowić się nad sloganami, które przywykli wygłaszać. Nie obędzie się bez refleksji o własnych potrzebach, o uczuciach czy zakładanych maskach. Nie jest to jednak komiks dydaktyczny, bowiem Drnaso co rusz bawi się konwencjami. Porozumienie bez przemocy jest dla niego nie tyle narzędziem używanym w dobrej wierze, ile instrumentem wywierania wpływu. Bronią, która potrafi dany los skomplikować jeszcze bardziej.

W dezorientowaniu czytelnika Drnaso wspina się na wyżyny. „Lekcje aktorstwa” łączą powagę dramatu społecznego z umownością horroru czy też czarny humor z psychologiczną wiarygodnością. Świat przedstawiony w komiksie rządzi się swoimi prawami, które odbiegają od tego, co chcemy rozumieć pod pojęciem ‘normalności’. Wszystko jest tu pozornie uporządkowane i logiczne. Ludzie chodzą do pracy, spotykają się na ulicach, pomagają innym, opiekują się kotkami. Pod wpływem lekcji postępowanie bohaterów zmienia się jednak znacząco. Zamiast realizacji swoich ambicji, zaczynają przenosić niepokojące wzorce do prywatnego życia. Elementy jawy i sennego koszmaru zaczynają współistnieć na równych prawach. Amerykański twórca buduje ten porządek konsekwentnie jednak dopiero pod koniec zaczynamy rozumieć, jak nietypowa i przemyślana jest ta struktura. Jak świetnie Drnaso opowiada o małych społecznościach, o wywieraniu wpływu, także o uzależnieniu i eskapistycznym wymiarze rozrywki, religii oraz terapii.

Drnaso nie tyle zastanawia się nad tym, jak naprawić życie, ile czym kierują się ludzie w swoich codziennych wyborach. W jego ujęciu wydawać by się mogło typowe spotkania, przeistaczają się w prawdziwy horror. Ciemne lasy, domy na odludziu, wyobrażenia przerażających sytuacji – to wszystko staje się zwierciadłem, w którym odnajdziemy mnogość uniwersalnych tematów dotykających samotności, wychowania, bliskości czy poświęcenia. Drnaso udowadnia, że największe zagrożenie nie leży gdzieś na zewnątrz, w niezbadanym świecie, lecz wewnątrz bohaterów. I to jest moim zdaniem największa siła jego najnowszego komiksu.

Recenzja "Ziemia, niebo, kruki" Teresa Radice, Stefano Turcioni

"Ziemia, niebo, kruki" Teresa Radice, Stefano Turcioni - włoski komiks antywojenny
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 208


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Paulina Kwaśniewska-Urban

Premiera: 27 października 2022 rok

Duet Teresa Radice i Stefano Turconi pobudza moją wyobraźnię od czasów „Zakazanego Portu”. Akcja wydanego w 2021 roku przez Mandiocę komiksu dzieje się w XIX wieku, w czasach żaglowców, honorowych kapitanów i poszukiwaczy przygód. Od zawsze lubiłem te klimaty i mocno ubolewam, że nie są one modne, a co za tym idzie, że po prostu ich się nie wydaje. Albo prawie nie wydaje, bo jak pokazuje przykład rzeczonego komiksu – da się. „Zakazany Port” wyprzedał się do ostatniej sztuki i taki sam kurs prawdopodobnie obierze „Ziemia, niebo, kruki”.

Komiks "Ziemia, niebo, kruki" autorstwa Teresy Radice i Stefano Turcioniego zaciera granicę między tym co pozorne i rzeczywiste

W oryginale dzieło Teresy Radice i Stefano Turconiego nazwano „La Terra, Il Cielo, I Corvi”. Brzmi jak czwarta część trylogii dolarowej Sergio Leone. Pierwsze skojarzenie wcale nie jest takie chybione. Owszem, akcja nie została osadzona w latach 60. czy 70. we Włoszech, a zimą 1943 roku ma Froncie Wschodnim. Nie ma tu także wioski pełnej prostych ludzi oraz najeźdźców. Pojawiają się jednak inne tematy silnie eksploatowane w spaghetti westernach. Mam tu na myśli fabułę odzwierciedlającą represyjne aparaty państwa czy postać bohatera – cynicznego, bezwzględnego, obdarzonego sarkastycznym humorem, a przy tym niejednoznacznego moralnie. Wraz z rozwojem akcji, to co początkowo wydaje się pewne, staje się coraz bardziej wątpliwe. Trudne relacje ustępują miejsca, może nie przyjaźni, ale chociaż zrozumieniu i akceptacji. Z czasem przestajemy wiedzieć, kto jest tak naprawdę zły, kto dobry, a kto jedynie brzydki.

Komiks "Ziemia, niebo, kruki" przedstawia losy dwóch więźniów i żołnierza, którzy zdecydowali się uciec z obozu jenieckiego

Fabuła jest tak naprawdę banalna, jak to zazwyczaj bywa, gdy przychodzi nam zmierzyć się z antywojenną opowieścią drogi. Dwójka więźniów, Włoch Atillio Limonta i Niemiec Werner Fuchs, uciekają z obozu jenieckiego. Po drodze zabierają ze sobą jeszcze radzieckiego żołnierza Iwana Mostowskiego, który będzie ich zakładnikiem. I tak idą w tym niesamowitym mrozie, znajdują prowizoryczne schronienia, doświadczają chwilowej gościnności, czują się obserwowani. Próbują przetrwać, odnaleźć drogę do ocalenia, zmierzyć się ze swoją przeszłością. W tym sensie „Ziemia, niebo, kruki” może zostać odebrana jako opowieść wręcz przygodowa. Bliższe przyjrzenie się kadrom, wczytanie w pojawiające się dialogi, pozwala odkryć jednak coś więcej. Teresie Radice udała się rzadka sztuka – wplotła w tę historyczną narrację odyseję filozoficzną. Powolne tempo, umiejętne zestawianie szerokich kadrów z bliskimi planami, skupienie się na garstce ludzi i ich dylematach - to wszystko sprawia, że czytanie komiksu ma w sobie coś z transu, z metafizyki. Odczytuję podróż Włocha, Niemca i Rosjanina jako swego rodzaju pragnienie do odnalezienia sacrum. Utwierdzają mnie w tym przekonaniu także cytaty z Tołstoja pojawiające się przed każdym z rozdziałów.

"Ziemia, niebo, kruki" jest komiksem dogłębnie przemyślanym, tak w zakresie treści, jak i ilustracji

Bardzo podobał mi się zabieg braku tłumaczenia pojawiających się dialogów. Uciekinierzy ledwie się rozumieją, a dzięki pozostawieniu ich oryginalnych słów, my także czujemy się zagubieni, zdezorientowani. Przynajmniej początkowo, bo później coraz lepiej dostrzegamy intencje – wszak wojna posługuje się swoim własnym słownikiem. W tym małym-wielkim dramacie ważną rolę odgrywają też ilustracje. Realistyczne, szczegółowe, stonowane kolorystycznie. W wielu miejscach na pierwszy plan wychodzą niesamowite krajobrazy syberyjskiej tajgi, wraz z ich małymi mieszkańcami, drapieżnymi ptakami, wróblami, niedźwiedziami czy białymi gronostajami. To właśnie one jeszcze silniej podkreślają osamotnienie bohaterów. „Ziemia, niebo, kruki” to piękny komiks. Wojna nie jest w nim grą polityczną, a czymś zdecydowanie większym – ponurą ideologią, która stawia człowieka w obliczu spotkania z samym sobą. Czy bohaterom uda się wyjść z tego starcia obronną ręką? Tego Wam nie zdradzę, bo wierzę, że patrząc na dostępne grafiki, sami zdecydujecie wybrać się w tę niebezpieczną i nostalgiczną podróż.