Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dramat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dramat. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Trylogia klimatyczna" Thomas Köck

Wydawca: ADiT

Liczba stron: 340


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Jacek Kaduczak

Premiera: grudzień 2020 rok

Zanim o samej książce, parę słów o autorze, którego obecność w Polsce jest raczej marginalna i zauważalna przede wszystkim dla krytyków sztuki. Thomas Köck to przedstawiciel młodego pokolenia austriackich dramatopisarzy. Urodził się w1986 roku w Steyr. Studiował filozofię, literaturoznawstwo i dramaturgię. Pracował w Theatercombinat, został zaproszony na Berlinale Talents z projektem filmu dokumentalnego o Bejrucie, był autorem-rezydentem w Nationaltheater Mannheim, nakręcił film krótkometrażowy dla ARTE, pisze blogi z kolegami przeciwko prawicy oraz przygotowuje koncerty z Andreasem Spechtlem pod szyldem Tańca Ducha. Jego teksty teatralne zostały do ​​tej pory przetłumaczone na jedenaście języków i były wystawiane m.in. w Burgtheater Vienna, Thalia Theater Hamburg w Schauspiel Leipzig, Schauspielhaus Vienna czy w Oper Halle. Interpretowano je także w Polsce, Włoszech, Brazylii, Meksyku czy Hiszpanii. Zdobyły szereg nagród, a sam Köck otrzymał stypendium im. Thomasa Bernharda w teatrze w Linzu oraz nagrodę dramaturgiczną Związku Teatrów Austriackich, a w 2018 i 2019 Mülheimer Dramatikerpreis. O randze tej ostatniej nagrody mogą świadczyć nazwiska autorów, którzy w przeszłości byli z nią wiązani: Heiner Müller, Martin Sperr, Elfriede Jelinek, George Tabori. Te nazwiska pojawiać się będą także w skojarzeniach, bowiem forma dramatu Köck w wielu miejscach przypominać będzie pisarstwo Bernharda, Jelinek czy Palmetshofera.

„Trylogia klimatyczna” składa się z trzech głównych części: raj.potop, raj.głód oraz raj.zabawa. Te z kolei każdorazowo dzielone są na kolejne trzy opowieści. Łącznie otrzymujemy zatem dziewięć historii, które łączą się nie tylko niezwykłością formy, ale także treścią, tworząc panoramiczny obraz krytyki kapitalizmu. Trudno w kilku zdaniach podsumować to, co się w tej książce dzieje, ponieważ tu wszystko się dzieje. Akcja została rozpięta na ponad sto lat. Mamy rozpadającą się rodzinę z klasy średniej dyskutującą o imperiach finansowych; boom kauczukowy, podczas którego niemiecki architekt wpadł na pomysł zbudowania opery w środku dżungli; syna czuwającego przy ciężko poparzonym ojcu, parę chińczyków uciekających ze zanieczyszczonej prowincji w Chinach do nielegalnej fabryki tekstyliów w Prato, pociąg pełen panikujących pasażerów, którzy odkrywają, że maszyna nie zatrzymuje się na żadnej stacji. Świat i gospodarka finansowa, wyzysk najsłabszych, polityka, uczucia, relacje rodzinne - o wszystkim tu mowa. Autor miesza także perspektywy – w pierwszej i trzeciej części mówi o zdarzeniach w makroskali, podczas gdy w środkowej, skupia się na pojedynczych przypadkach. To tam poznajemy ludzi zagubionych, samotnych, głodnych bliskości i awansu społecznego. Za wszelką cenę chcących się utrzymać w centrum wydarzeń, mimo że czasami trzeba udawać kogoś kim nie są, żyć w jawnym konflikcie z sąsiadami, albo nie mieć wątpliwości, co jest rzeczywistością, a co obrazem wyświetlanym na ekranie. W „Trylogii klimatycznej” porusza też to, jak Köck opowiada – zawsze z punktu widzenia człowieka, jego doświadczenia i wrażliwości, bez podawania rozwiązań wprost, bez zbędnego moralizatorstwa i opowiadania się za jedną ze stron.

Dzieło Köcka zaskakuje też dojrzałością formy. To triumf wyobraźni i talentu. Austriacki autor doskonale rozumie, że teatr to nie tylko historia, ale także struktura. Używa tu między innymi elementów dramatu starożytnego (chór), wewnętrznego monologu, poezji, teatru postmodernistycznego (pisanie bez znaków interpunkcyjnych, z małych liter). Köcka nie tylko dobrze się omawia i analizuje, ale także czyta i identyfikuje się z jego bohaterami. To dramat napisany z myślą o człowieku i dla człowieka (właśnie dlatego akcja osadzona jest w typowych dla rzeczywistości, ponurych miejscach: puste mieszkania, nocne ulice, zrujnowane przedmieścia), sztuka która chce być wystawiana nie tylko dla krytyków, ale też dla przeciętnego widza. Istotne jest tu tempo akcji, które dramatopisarz osobiście wyznacza w didaskaliach. Jednocześnie poza sugestią wykonawstwa, daje możliwość dowolnego skracania i wybierania tekstu. Nie narzuca też organizacji, jest otwarty na odmienne interpretacje.

Köck swój tekst przygotowywał w latach 2015-2017, jeszcze przed dynamicznym wzrostem zainteresowania tematyką klimatyczną. Być może dlatego jego dzieło jest tak dystopijne, pesymistyczne, unikające dawania nadziei czy pokładania wiary w młodszym pokoleniu. Dla niektórych może być to wadą, dla mnie jest zaś potwierdzeniem wielkości umysłu, który parę rzeczy przewidział, a resztę potrafił zespolić w jedną, działającą maszynę. „Trylogia klimatyczna” to tekst pełen pomysłów, barwny, żywy i ironiczny, aż do granic paradoksu. Bezlitosna gra słów i obrazów. Jakość utworu polega na tym, że autor po mistrzowsku wprowadza swoje myśli i skutecznie je realizuje. Ważne jest jednak nie tylko ilość poruszanych wątków, ale też to jak są one połączone, jak wchodzą w związki przyczynowo-skutkowe. Dzięki temu chciałoby się to monumentalne działo zobaczyć w teatrze już dzisiaj, tu i teraz. A później solidnie je przedyskutować, przemyśleć i spojrzeć na świat nieco inaczej.

Recenzja "Wspomnijcie synów Ulsteru i inne sztuki" Frank McGuinness

Wydawca: ADiT

Liczba stron:  320

Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Michał Lachman, Klaudyna Rozhin, Jacek Kaduczak

Premiera: 2012 rok

Frank McGuinness urodził się w Buncrana, mieście położonym na półwyspie Inishowen w hrabstwie Donegal w Irlandii. W swojej pracy twórczej wykorzystywał najróżniejsze formy literackie. Wydał cztery tomiki poezji, dwie powieści, napisał 5 scenariuszów do filmów, operę i musical. Jest też wziętym tłumaczem. Największą sławę przyniosła mu działalność dramatyczna. Zaczęło się od „The Factory Girl”, nadal nieprzetłumaczonej na język polski, po której nastąpiło ugruntowanie wysokiej pozycji dzięki „Wspomnijcie synów Ulsteru”. Sztuka została najpierw wystawiona w Dublin's Abbey Theatre i na arenie międzynarodowej, właściwą przepustką była jednak adaptacja w Hampstead Theatre. Frank McGuinness zdobył wiele wyróżnień, w tym nagrodę London Evening Standard dla najbardziej obiecującego dramaturga i nagrodę Christophera Ewart-Biggsa Memorial Prize.

Jak sam wspomina, jego marzeniem było pisanie tekstów do piosenek. Chciał być nowym Paulem McCartneyem lub Joni Mitchell. Los wybrał jednak inaczej. McGuinness nie ukrywa, że jego warsztat pisarski determinowały lektury, które przekładał na język angielski. Można w nich znaleźć dzieła: Henryka Ibsena, Augusta Strinberga, Ramón María del Valle-Inclána, Jean Baptiste Racine’a, Antoniego Czechowa, Federico Garcia Lorca czy Luigi Pirandello. To od nich także wyciągnął ideę budowania opowieści na fundamencie momentów zwrotnych w historii sztuki, wojskowości czy polityki. I tak „Wspomnijcie synów Ulsteru” przedstawia losy irlandzkich protestantów z 36. Batalionu Irlandzkich Ochotników wcielonych do armii brytyjskiej i walczących w bitwie pod Sommą w 1916 roku; „Niewinność czyli życie i śmierć Michelangela Merisi da Caravaggio” nakreśla jeden dzień i jedną noc z życia sławnego Caravaggia; „Mary i Lizzie” portretuje dwie mało znane, ale jak najbardziej autentyczne postaci sióstr Burns, które spotykają Fryderyka Engelsa i Karola Marksa i dowodzą im, że jako mieszkanki Manchesteru mają „większą świadomość niesprawiedliwości dziejowej, bo wiedzę swą czerpią z własnego doświadczenia, a nie z lektur pism Hegla”. Nieco inną strategię obrał w ostatnich dwu, chronologicznie patrząc, najnowszych sztukach. „Ktoś, kto będzie czuwał nade mną” to intymne studium cierpienia wpisane w konflikt militarny, zaś „Jedzie Cygan drogą” oddaje głos członkom rodziny pogrążonej w żałobie po stracie młodocianego syna. Wielkie momenty i ważne postaci są dla McGuinnessa o tyle ważne, że za ich pomocą może snuć refleksje na temat postaw moralnych, wolności w sztuce, czy doktryn politycznych. A jest istotne, ponieważ w centrum tych rozmyślań zawsze pozostaje Irlandia.

Tę Irlandię doskonale widać chociażby w pierwszej sztuce. Bohaterami są tu żołnierze wkraczający do prowizorycznych koszar. Widzimy wśród nich protestantów w szarfach ze stoczni Belfastu, fabryk Coleraine, czy kościołów w Enniskillen. Przygotowują się do bitwy w okopach pierwszej wojny światowej, z tym samym nieprzejednanym buntem, który charakteryzował historyczną obronę Ulsteru. McGuinness maluje ich ze współczuciem i zrozumieniem. Pomimo wszystkich swoich chłopskich odruchów, są uczciwymi ludźmi, dumnymi ze swojej kultury, ale także bezbronnymi w obliczu wroga. Kontrastując pejzaż zabójczego frontu z przemyśleniami ich krótkiego urlopu, dramaturg demaskuje lęki, niepewność, miłość i pasje pokolenia skazanego na przedwczesną śmierć. Pokazuje też proces formowania się przyjaźni w gronie obcych sobie osób, których bliskość zbudowana została na nieakceptowanym przez nich fundamencie brutalnej doktryny politycznej. To właśnie ona, w imię chłodnych kalkulacji i ambicji jednostek, wykorzystuje naiwność zwykłego człowieka i jego potrzebę do posiadania narodowej tożsamości. Tragicznym zakończeniem sztuki uwrażliwia nas nie tylko na daremną utratę życia, ale także na zniszczenie marzeń o wolności.

McGuinness we „Wspomnijcie synów Ulsteru” przedstawia portret społeczności zamglonej, ale jednocześnie jego protagoniści są przedstawieni jako pełnokrwiste postaci zmagające się z okolicznościami czasu i miejsca, w którym przyszło im żyć. W każdym kolejnym tekście doświadczymy tego samego wrażenia. Jednostki mówią tu za ogół społeczności. Jest to typowy zabieg podejmujący temat teatralności. Jak pisze we wstępie Michał Lachman: „Celowo użyte tu zostaje pojęcie teatralność, a nie na przykład popularne i modne performatywność. To dlatego, że dramatyczne obrazy McGuinnessa są właśnie teatralne, czyli przede wszystkim sztuczne, ukazane jako odegrane, wymyślone i skonstruowane. Nie udają realności tam, gdzie jej nie ma, nie dążą do utopii przeżywania zdarzeń tu i teraz, nie wychodzą z teatru, by pozbyć się konwencjonalnego bagażu chwytów i technik, ani by udawać, że nic ich nie różni od codziennego życia ulicy. Te dramaty są sztuczne w najbardziej dosłownym znaczeniu tego pojęcia. Budują zatem dystans między tym, o czym mówią a widzem, którego poprzez ten zabieg utwierdzają w przekonaniu, że właśnie tym jest – widzem, a nie uczestnikiem. Utwory te nie są zdarzeniem realnym a literackim zapisem zdarzeń wymyślonych.”

Zebrane w tomie „Wspomnijcie synów Ulsteru i inne sztuki” teksty pokazują z jednej strony najważniejsze cechy pisarstwa Franka McGuinnessa, z drugiej dają możliwość poznania jego różnorodności. Sugestywnie naszkicowane postacie mogą wzbudzać odrazę, ale także empatię. Mimo, że część tekstów przesycona jest wulgaryzmami czy seksem, wyczuwa się w nich również niezaspokojoną tęsknotę i pochylenie się nad słabościami każdego człowieka. Autor mówi o czymś bardzo ważnym. Biorąc na warsztat bieżące wydarzenia polityczne, opowiada o ich wpływie na ludzki los. Jego utwory to produkty skończone, nie wymagające dopowiedzenia czy ulepszenia. Są wyraziste i trafiają prosto w serce.

Recenzja "Śmierć jest innym gatunkiem muzyki" Peter Asmussen

Wydawca: ADiT

Liczba stron:  225

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Paweł Partyka

Premiera: 2015 r.

Osobom blisko związanym z teatrem, postaci Petera Asmussena bliżej przedstawiać nie trzeba. W Polsce mieliśmy już możliwość oglądać co najmniej kilka spektaklów, opartych na jego sztukach. Wszystko zaczęło się w Toruniu, w Teatrze im. Williama Horzycy, gdzie 9 września 2006 roku miała miejsce premiera „Plaży” w reżyserii Iwony Kępy. Później były jeszcze „Nikt (nie) spotyka nikogo”, „Za chwilę” czy „Słoneczny pokój”, pokazywane między innymi w Krakowie, Katowicach, Częstochowie czy Sopocie. Zakładam jednak, że mimo wysiłku twórców, nadal spora część oczytanej części Polski duńskiego mistrza dramatu może nie kojarzyć. Przedstawię go więc inaczej, jako autora filmowych scenariuszów, a właściwie jednego, tego najbardziej popularnego. To właśnie  Peter Asmussen jest odpowiedzialny za „Przełamując fale”, niezapomnianą historię Jana i Bess, granych przez Stellana Skarsgårda i Emily Watson. Film von Triera może być w jakimś sensie wyznacznikiem tego, co w mikroświatach duńskiego dramaturga jest najważniejsze – niepokój, cierpienie, mrok i niedopowiedzenie.

Jak sam przyznaje w wywiadzie, zamieszczonym na końcu książki, jego pokrewnymi duszami byli „Franz Kafka, Harold Pinter czy Tadeusz Kantor”. Mnie lektura sztuk „Śmierć jest innym gatunkiem muzyki” skojarzyła się bezpośrednio z Jonem Fosse, norweskim pisarzem i dramaturgiem. Obu Panów łączy przede wszystkim minimalizm, rozumiany bardzo szeroko. Przestrzeń jest ograniczona do niezbędnego minimum – czasami pojawi się krzesło, drzewo lub inny charakterystyczny przedmiot, umożliwiający natychmiastowe rozpoznanie miejsca. Akcja praktycznie nie występuje. Wszelkie napięcie powstaje na styku relacji międzyludzkich (lub ściślej mówiąc, w miejscu ich rozłączenia). To właśnie emocje są tu motorem napędowym, nie zaś wydarzenia. Minimalizm można odnaleźć także w wyborze bohaterów, często bezimiennych. Nie są tu opisane ich cechy charakterystyczne, nie wiemy jak wyglądają, nie zawsze można się domyślić nawet, ile mają lat, ani dlaczego znaleźliśmy się w tym, a nie innym punkcie ich życie. Zarówno Asmussena, jak i Fossego interesuje zwyczajność i samotność, będąca efektem nieumiejętności w zawiązywaniu więzi z innymi. Nie ma tu miejsca dla politykę, bieżące wydarzenia ze świata, czy krytykę panujących mód. Gra idzie o zupełnie inną stawkę.

Zbiór wydany przez Agencję Dramatu i Teatru zawiera sześć sztuk, pisanych w różnych momentach życia autora. Stanowią one wizytówkę jego zainteresowań i możliwości. Choć widać między nimi pewne różnice, szczególnie w kontekście ich kompozycji, zwraca uwagę raczej to, co jest wspólne. Kryje się za tym także niebezpieczeństwo. Brak wyraźnie zaznaczonej fabuły, żartu, mocnych charakterów i dynamiki scenicznej może stanowić barierę nie do przeskoczenia dla części odbiorców. Duży problem mogą mieć także wszyscy ci, którzy każdy widziany kadr muszą sobie intelektualnie przetłumaczyć. A tu nie ma czego tłumaczyć. Tu chodzi o wspólną wrażliwość, która będzie tym silniejsza, im większe doświadczenia przynosimy ze sobą. W sztuki Asmussena należy wejść na bardzo intymny poziom nieoczywistych skojarzeń i skrajnych uczuć. Tylko pełne otworzenie się na dziejący się przed oczami dramat, daje jakiekolwiek nadzieje na wyniesienie z tej lektury czegoś dla siebie.

Duński pisarz silnie akcentuje motyw niepewności. Dostrzegamy go chociażby w sztuce „Kości” oraz Nikt nie spotyka nikogo”. Obserwujemy tu kilku bohaterów, którzy w zależności od sceny znają się, lub też nie, kochają, albo nienawidzą, krzywdzą, lub opowiadają ciepłe słowa, żyją, lub wykrwawiają się w aucie. Tak naprawdę nie wiemy do końca, czy cały czas widzimy przed sobą te same osoby, czy może gdzieś między jednym i drugim wyciemnieniem doszło do jakiejś podmiany. Świat przedstawiony został nielinearnie. Poszczególnych scen nie łączy czytelne następstwo przyczynowo-skutkowe. Postacie Asmussena zanurzone są w zupełnie innym wymiarze, gdzie przeżywanie czasu i logika, nie są tak oczywiste jak w naszej rzeczywistości. Jednocześnie sam ten sposób przeżywania staje się poniekąd głównym tematem zbioru i to z niego wyrastają kolejne gałęzie z pytaniami o naturę człowieka.

Asmussen nie chce niczego ułatwiać. Jego teksty pełne są bolesnych doświadczeń i niepokojąco obojętnych odpowiedzi. Znajdziemy tu gwałt, pedofilię, torturowanie, obnażanie się przed córką i jeszcze parę innych, nieprzyjemnych zdarzeń. Większość sztuk kipi erotyzmem i to wcale nie tym narzeczeńskim, a raczej perwersyjnym. Akcja potrafi przenosić się między czasami (np. w Pokoju ze słońcem”). W dialogach zwracają uwagę liczne powtórzenia. Wszystkie te chwyty mają za zadanie odtworzyć przed nami ziemskie, międzyludzkie piekło bezradności. I to głownie od nas zależy, czy je dostrzeżemy. „Śmierć jest innym gatunkiem muzyki” to książka nie pozostawiająca żadnych złudzeń, nie dająca też choćby odrobiny nadziei. Chciałoby się ją podrzeć i spalić, ale to trochę jak opluwanie samego siebie, jak wypieranie się prawdy. Jeśli lubicie czasami wewnętrznie pocierpieć, gorąco polecam.