Wydawca: Biblioteka Słów
Liczba stron: 208
Oprawa: miękka
Pierwsze wrażenie bywa bardzo ważne, nie raz już to podkreślałem. W przypadku najnowszej publikacji Biblioteki Słów zgadzało się wszystko. Tytuł zapowiadał powiązania z kinem, premierowe opowiadanie nazwane zostało jakoś tak znajomo („Na zachodzie bez zmian”), tom wydany został przez niszową oficynę i wreszcie ostatni czynnik – jest to zbiór opowiadań. A każdy kto czyta moje omówienia wie, że do krótkiej formy mam szczególną słabość. Tak więc napaliłem się na tę lekturę, jak za przeproszeniem Polacy na papier toaletowy podczas pierwszego lockdownu. I co otrzymałem w zamian?
Wspomniane „Na zachodzie bez zmian”, które z powieścią Remarque’a wiąże wyłącznie tytuł, rozpoczyna się w księgarni. Pewien młody Pan, narrator i bohater tej narracji, podpatruje atrakcyjną damę z książką w ręku. Od słowa do słowa, od jednego spotkania do kolejnego, ich relacja zaczyna kwitnąć, by ostatecznie przerodzić się w romans. Brzmi strasznie, ale uwierzcie, tak źle nie jest. Juraj Kováčik, mimo że tym zbiorem debiutuje, umie pisać. Udowadnia to zresztą w kolejnych historiach. Ciekawie jest na przykład ta zaprezentowana w „Kątem oka”. Protagonistą jest tu kolejny mężczyzna, który odkrywa w sobie dość nietypową umiejętność. Potrafi mianowicie przenosić różne rzeczy nie używając do tego siły. skupiając wzrok rabuje na przykład sklepy, bo czemużby nie miał zarobić na tej niebywałej właściwości? Z czasem pazerność wygrywa z jego dobrym sercem, a dobrotliwa naiwność przeradza się w coś niepożądanego.
Naiwny był też bohater „Nowego początku” (którego z panem od oczu łączy bardzo wiele). Przetrwał w katastrofalnych warunkach trzęsienie ziemi, czym pewnie nie pochwaliłby się ze światem, gdyby nie pewien agent. Ten, za drobną opłatą rzecz jasna, udziela wsparcia pogrążonemu w myślach niedoszłemu pisarzowi i pozwala przekuć traumatyczne wydarzenie w sukces medialny i bogactwo. Można by tak dalej mówić: o zwolnionym z pracy analityku, emerycie z psem, małżeństwie, wybierającym się na seans w kinie panoramicznym, pewnym biegaczu wspominającym swoje życie. Jedenaście opowiadań to tyleż samo sytuacji i charakterów. Ładnie napisanych, dobrze ustrukturyzowanych, każdorazowo kończonych jakąś mocną puentą.
Lektura „W kinie panoramicznym” Juraja Kováčika jest niezłą rozrywką. Obcowanie z książką daje radość zbliżoną do przyglądania się katalogowi jakiegoś egzotycznego miejsca urlopowego. Jest to po prostu fajne. Niewiele jednak oferuje ponad to. Każda opowieść, każde nakreślone tu zdarzenie jest w swojej pierwotnej formie szablonowe. Juraj Kováčik, mimo że sprawnie operuje językiem, nie potrafi wzbudzić emocji. Jego narracje są także przewidywalne, powierzchowne, zmierzają do końca, który musi nieść jakiś morał. W tym sensie krótkie formy słowackiego pisarza nie spełniają podstawowego założenia, jakie moim zdaniem spełniać powinny – nie intrygują. Nie zapadają też w pamięć. Bohaterów nie da się polubić ani znienawidzić. Wymyślone historie takimi pozostaną, gdyż przez brak wejścia w szczegół, trudno się z nimi identyfikować. To trochę jak czytanie bajki, przyjemne, ale mało angażujące. Opowiadania zebrane w zbiorze „W kinie panoramicznym” Juraja Kováčika są mało odważne, zupełnie nieodkrywcze, często banalne, dopowiedziane. Szkoda, bo szybko je zapomnę. Niestety nie tego szukam w literaturze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz