Recenzja "Mój Michael" Amos Oz


Wydawca:Rebis

Liczba stron: 308


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Agnieszka Jawor-Polak

Premiera: 27 października 2020 rok

„Mojego Michaela” Amoz Oz napisał w 1968 roku, gdy miał raptem 29 lat na karku. To znamienne, bo książka zupełnie nie wygląda jak tekst przygotowany przez człowieka młodego, znajdującego się na początkach życiowej kariery (jego debiutem był zbiór opowiadań „Tam, gdzie wyją szakale”). Pierwotnie omawiana powieść została wydana w Czytelniku jako „Mój Michał” w 1991 roku, a następnie wznowiona w 2007 roku. Obecnie dostajemy do rąk kolejne jej wydanie, tym razem w prestiżowej serii Mistrzowie Literatury (również w przekładzie Agnieszki Jawor-Polak).

Zawsze podziwiałem pisarzy, którzy potrafią dobrze naszkicować charakter płci przeciwnej. Jednym z niedoścignionych wzorów pozostaje Gustave Flaubert, który w 1857 roku stworzył niezapomnianą postać Emmy Bovary. Powieściową Hannah, główną bohaterkę „Mojego Michaela”, łączy z Panią Bovary bardzo wiele. Szczególnie w kwestii małżeństwa i jej stosunku do tej instytucji. Hannah bierze za męża Michaela, studenta geologii. Ich życie układa się do bólu tradycyjnie. Śniadanie, praca, obiad, sprzątanie, kolacja. Opieka nad dzieckiem, wyjście na spacer, oczekiwanie na powrót. Te same czynności w niekończącym się ciągu codziennej rutyny. W ich małżeństwie wszystko jest do bólu przewidywalne, nie ma żadnych fajerwerków ani napięć. Oz spisuje kronikę marazmu i stopniowego zatapiania się w smutku i zatraceniu.

Nie jest jednak tak, że „Mojego Michaela” można nazwać kopią. Owszem, wkrada się tu bovaryzm. Hannah jest sfrustrowana, jednak przede wszystkim w odniesieniu do emocji. Jej ucieczka w świat snów i fantazji, ma niewiele wspólnego z kwestiami towarzyskimi, co przecież było kluczowe dla Emmy Bovary. Oz nie tworzy też nadmiernej symboliki i unika używania literatury, jako wyjaśnienia stanu bohaterki. Nie ma tu sławnych luster i okien, w których Hannah mogłaby poszukiwać kogoś innego, niż jest. Izraelski pisarz konsekwentnie buduje opowieść na niezadowoleniu i pogłębiającym się smutku. Brak tu dróg ucieczki, gotowych odpowiedzi, rozwiązań skomplikowanych kwestii. To studium psychologicznej apatii, poddania się własnemu losowi. Oz bardzo wnikliwie psychikę swoich postaci, kreuje ich, często bardzo skomplikowane konflikty wewnętrzne oraz trudności z panowaniem nad własnymi emocjami.

„Mojego Michaela” nie można nazwać książką ‘ciekawą’. Szczególnie w rozumieniu współczesnego masowego czytelnika, który czeka na obraz kobiet pełnych energii, walczących o wolność, buntujących się. Książka ma jednak inny atut, a jest nim przede wszystkim narracja. Oz umiejętnie buduje napięcie, mimo przecież znikomej fabuły. Dzieje się to na przykład przy opisach zdarzeń odbywających się w ciemności, gdy wychwytywane odgłosy pobudzają wyobraźnię narratora, tworząc tym samym atmosferę przygnębienia i strachu (np. „Szczekanie psów na podwórkach. Musi się tam dziać coś przerażającego i psy to widzą, a ja nie”). W innej scenie pogrążająca się w obłędzie Hannah, odgłosy gałęzi bijącej w okno i grzechotanie blachy, interpretuje nie jako wynik działalności wiatru, lecz jej wymyślonych prześladowców. Dlaczego te zdania są tak ważne? Przede wszystkim dzięki umiejętnie nakreślonej przestrzeni. Oz kreuje obraz Jerozolimy w okresie zamieszek i strzelanin. Pisarz drobiazgowo opisuje życie codzienne w Izraelu, wraz z jego kluczowymi i pomniejszymi problemami, a przedstawiając bohaterów, ukazuje wizerunek społeczeństwa izraelskiego. Obłęd Hannah nie jest tu tylko indywidualnym dramatem, ale raczej wynikiem dodawania do siebie tysięcy podobnych przypadkach, opartych o tysiące błędów rzeczywistości. I nawet jeśli nie nazwę „Mojego Michaela” najlepszą książką Oza, nawet jeśli bywa momentami mniej interesująca, to jest to literatura wysokiej próby. Szokująco wysokiej, biorąc pod uwagę wiek piszącego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz