Recenzja "Lato, gdy mama miała zielone oczy" Tatiana Țîbuleac

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 152


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Dominik Małecki
 
Premiera: czerwiec 2021

Każdy byt, niezależnie czy mówimy o życiu mordercy, piekarza, piłkarza czy malarza, jest w jakimś sensie bytem alternatywnym. I nie mam tu bynajmniej na myśli celowego udawania przed światem kogoś, kim tak naprawdę nie jesteśmy. Życie tu i teraz, praktycznie nigdy nie jest wypełnione adekwatną, baśniową treścią. Mijanie się imaginacji i faktycznego kształtu codzienności, która jest nieprzewidywalna, pełna wątpliwości, straconych złudzeń i halucynacji, jest tematem przewodnim większości powieści. Nie inaczej jest z „Lato, gdy mama miała zielone oczy”. Tu życie realne wpływa bardzo silnie na świat wyobrażeń, ale też różnego rodzaju fantazje oddziałują jeszcze wyraźniej na tkankę życia.

Książka mołdawsko-rumuńskiej pisarki to właśnie taka retrospektywna podróż bohatera do źródeł rozdźwięku między prawdziwą tożsamością, a światem wspomnień. Tatiana Tîbuleac w swojej powieści otwiera drzwi do niebywałych doświadczeń, które pozostając śladami minionego życia, silnie oddziałują na to, co dzieje się w teraźniejszości. Obrazy z przeszłości nie dają spokoju. Wracają w różnych formach, bardzo często zdeformowane przez lęk czy uczucie deja vu. Właśnie dlatego dobrym pomysłem może być spisanie emocji. Ta forma radzenia sobie ze stratą jest coraz częściej zalecana przez psychiatrów i to na nią ostatecznie decyduje się bohater książki – uznany malarz Aleksy.

Złość na matkę jest punktem wyjścia do snucia opowieści ogniskującej się wokół wspomnień rodzinnych, intuicji, niepokojących wizji, młodzieńczych marzeń i niszczących je demonów. Tatiana Tîbuleac zabiera nas na pielgrzymkę po skomplikowanych labiryntach przeżyć młodego bohatera stopniowo wchodzącego w dorosłe życie i doświadczającego licznych deficytów. Prowadzona opowieść nie jest chronologicznym opisem zdarzeń. To swego rodzaju strumień przypadków, chwil, błądzenia po traumach, koszmarach, ale też i cudownych momentów spędzonych z matką. Obrazy z dzieciństwa, echa spotkań z przyjaciółmi, katorga zaznana ze strony ojca, wspólne wakacje – to wszystko przeplata się z elementami dorosłej teraźniejszości. Wchodzimy w emocje i myśli osoby przeżywającej żałobę i dostrzegającej, że nienawiść czasami potrafi prowadzić do wiecznego oddania.

Uczucia Aleksego są wyjątkowo silne. O swojej niechęci do matki mówi już w pierwszym akapicie. Nazywa ją tam bezużyteczną, grubą, głupią i brzydką. Jeszcze gorzej patrzy na ojca, który pozostawia rodzinę dla innego związku. W jego życiu istotną rolę odegra tez babcia, chociaż i z nią moment zbliżenia będzie nieznaczny oraz pojawi się dopiero w sytuacji granicznej. Gdzieś w tle pojawiać się będą także znajomi, sąsiedzi, a także małżonka Aleksego. Trudno jednak powiedzieć, że z kimkolwiek z nich protagonista jest blisko. Nie prowadzi regularnych rozmów, nie bawi się z nimi, nie tęskni do nikogo. Można śmiało powiedzieć, że jego los po zakończeniu szkoły trawią bezsens i poczucie beznadziei. To człowiek pełen blizn zadanych przez osoby, które powinny go chronić. Z tego właśnie czerpie inspirację do tworzenia sztuki.

„Lato, gdy mama miała zielone oczy” nie byłaby książką tak dobrą, gdyby nie narracja. Stroniąca od jakiegokolwiek szantażu emocjonalnego, prowadzona prosto, ale dobitnie. Pełna nieoczywistych porównań i niedopowiedzeń. Liryczna i nie gwarantująca gotowych rozwiązań. Dzięki plastycznemu językowi, odbiorca odczuwa głęboką wrażliwość, poczucie inności bohatera. To nie jest kolejna sielska lektura inicjacyjna. To książka zaglądająca do mrocznych zakamarków duszy, podejmująca temat przemijania bliskich, rozpadających się więzi, choroby i radzenia sobie z jej konsekwencjami.

Recenzja "Kali albo sól" Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 188


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Ryszard Wojnakowski
 
Premiera: kwiecień 2021

Gdyby moją pierwszą książką Handkego była „Kali albo Sól”, uznałbym pisarza albo za wirtuoza słowa, albo, co bardziej prawdopodobne, za dziwaka i fanatyka bez talentu. Takiego Eda Wooda literatury. Znam jednak kilka innych dzieł austriackiego Noblisty, zatem doskonale wiem, jak różnorodnie potrafi pisać, a przede wszystkim rozumiem, że w jego kreacji świata nie ma miejsce na przypadki. Nawet jeśli nie wszystkie zdarzenia i wypowiadane słowa mają uzasadnienie przyczynowo-skutkowe.

W noweli „Kali albo Sól”, takich dziwactw i pozornych niedopatrzeń jest co najmniej kilka. Narrator w pewnym momencie wspomina, że w okolicach kopalni nie mieszkają już żadne dzieci, by za chwilę grupka dzieci pojawiła się nie wiadomo skąd. Innym znów razem otrzymujemy informację, że kobieta znalazła w kopalni swój dawno zagubiony cyrkiel, mimo jej zapewnień, iż nigdy wcześniej tego regionu nie odwiedzała (raz tylko przejeżdżała przez miejscowość). To tylko dwa z mrowia przykładów miejsc, gdzie Handke łamie narrację, wprowadza czytelnika w zaplanowaną konsternację. Dlaczego krzewy się poruszają, choć nie wieje wiatr? Te i wiele pytań będziemy zadawać sobie podczas lektury, a odpowiedź znikąd nie przyjdzie. Tu nie ma łatwych recept ani szczegółowych wskazówek jak odczytać dzieło. Handke bawi się językiem, eksploruje granice jego możliwości, burzy ład wciskany nam przez całe pokolenia w szkołach, prasie czy rodzinie.

A to wcale nie koniec.

Spójrzmy chociażby na takie trzy ustępy. Wybrane może nieprzypadkowo, ale całkowicie losowo:

„W kinie siedzi w jednym z pierwszych rzędów, najprawdopodobniej jako jedyny widz. Wszystkie rzędy przed nią są puste. Ekranu, jak poprzednio sceny, moje spojrzenie nie obejmuje. Widzę natomiast, co jest powyżej, poniżej i obok, EXIT, TOALETA, iluzjonistyczne malowidło przedstawiające lożę, a w niej namalowany cichy widz”.

„Węgorze i salamandry.

Sokoły i kosarze.

Szklane bloki i sople lodu.

Strzały wycięte z bzu i biczyska.

Miłość i śmierć”.

„Potem oboje umilkli, na długo, i przyglądali się nawzajem swoim twarzom.

On:

- Gdybym się zadał, oznaczałoby to okłamywanie kobiety.

Ona:

- Kogo? Pańskiej żony?

On:

- Nie. Pani. Kobiety tutaj…”

W pierwszym widzimy namiastkę literatury współczesnej. Ładne zdania, raz krótsze, innym razem nieco bardziej złożone. Doskonale opisują miejsce, w którym toczy się akcja. Nie stronią od popularnych zapożyczeń językowych. Takiej formy jest w książce bardzo dużo. Obok niej, współistnieje jeszcze inny język, nieco bardziej archaiczny. Namiastkę jego poetyckiego wymiaru zawiera ustęp drugi, zaś zalążek dramatu, zaprezentowałem na końcu. To oczywiście nie wszystko, bo Handke lubi tworzyć też zdania, które nie mają właściwie żadnego znaczenia dla fabuły książki. One po prostu zastępują jakieś określone dźwięki czy tony, których inaczej wyrazić nie sposób. Uzupełniają realizm nakreślonych sytuacji o marzenia senne.

Piszę tu sporo o samej narracji, celowo spychając fabułę na dalszy plan. Moim zdaniem ma ona u Handkego drugorzędne znaczenie. Oczywiście jest coś, co od biedy można nazwać ‘akcją’. Da się nawet to streścić – główna bohaterka, śpiewaczka, po odbyciu swojej ostatniej trasy koncertowej, wraca do rodzinnej miejscowości. Odwiedza matkę, podgląda górników pracujących w kopalni soli, poszukuje zaginione dziecko. Wszystko to tworzy baśniową topologię opowieści, którą obserwuje i kontroluje narrator. To taka uwspółcześniona „Pani Zima”, spisana dawno temu przez braci Grimm. Są przecież górnicy, kopalnia, ofiarowane kanapki. Przynajmniej na pozór, bo jak wspomniałem, jest wiele szczegółów, przyciągających „Kali i Sól” bliżej „Łysej śpiewaczki” Ionesco. Podobnie jak u rumuńskiego mistrza, tak i tu nie ma zawiązanego konfliktu, nie opisano jego kulminacji i nie podano zakończenia. Nie ma też bohaterów, gdyż występujące postacie, to tak naprawdę maski bez zindywidualizowanej tożsamości, bez celów życiowych, pozbawione marzeń, ale i trosk życia codziennego. Nieprzypadkowo główna postać książki nie ma imienia.

Po co więc czytać „Kali i Sól”? Można z pewnością doszukiwać się piętrowych odwołań do hinduskiej bogini czasu i śmierci, pogromczyni demonów i sił zła (na co może wskazywać tytuł). Można skupić się na historii zaginionego dziecka, wokół której Handke buduje swoje niecodzienne przedstawienie. Podobno zresztą to dziecko istniało naprawdę i nazywało się Natascha Kampusch (zainteresowanych jej losami, odsyłam do internetu). Można wreszcie poddać się fali folkloru i nieoczywistości, w którą zostajemy dość szybko wplątani. Dla mnie „Kali i Sól” to nade wszystko łamanie konwencji i brak możliwości swobodnej interpretacji przy użyciu analizy psychologicznej postaci oraz badania wątków i zdarzeń. To po prostu przełomowa praca    , która pokazuje dramat człowieka nie mogącego porozumieć się z drugą osobą. To hołd dla ludności wyalienowanej, żyjącej na krawędzi jawy i snu. To intelektualne dziwactwo, które albo się poczuje, albo całkowicie odrzuci.

Recenzja "Cyrk rodzinny" Danilo Kiś

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 480


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Danuta Cirlić-Straszyńska
 
Premiera: 5 maja 2021

Kiedy Danilo Kiš zmarł w październiku 1989 roku, miał 54 lata i był u szczytu nie tylko swoich umiejętności artystycznych, ale także reputacji. Spośród kilkunastu dzieł literackich to te najnowsze, czyli zbiory opowiadań „Grobowiec dla Borysa Dawidowicza” i „Encyklopedia umarłych”, przyniosły mu największe uznanie na Zachodzie. Anglojęzyczni czytelnicy musieli czekać do początku XXI wieku na kolejne tłumaczenia próz serbskiego pisarza. Więcej szczęścia mieli Polacy. Już w 1967 roku Iskry wydały „Ogród, popiół”. Później była jeszcze „Klepsydra” (1978 r.), wspomniane wcześniej zbiory opowiadań i tuż przed nastaniem nowego stulecia „Lutnia i blizny”, „Mansarda, poemat satyryczy”, „Homo poeticus, mimo wszystko” oraz „Życie, literatura”. Było więc sporo okazji, aby poznać działalności Danilo Kiša.

Kiš nazwał siebie „etnograficznym rarytasem”. Urodził się w 1935 roku w Suboticy, w zamożnym, poliglotycznym mieście na granicy Węgier. Pochodził z rodziny o mieszanym pochodzeniu. Jego ojciec, Eduard Kiš, był węgierskim Żydem, który po niepowodzeniu w interesach znalazł pracę w jugosłowiańskim Ministerstwie Kolei. Tam w pełni ukazał swój potencjał analityczny. Już jako główny inspektor przygotował oficjalny jugosłowiański rozkład jazdy pociągami, autobusami, statkami i samolotami. Jego syn był niezmiernie dumny z tego osiągnięcia ojca. Matka Danila, Milica Dragićević, była Czarnogórką wyznania prawosławnego, która poznała swojego przyszłego męża podczas wizyty u siostry. Podobnie jak Eduard pracowała w Ministerstwie Kolei. Para doczekała się dwójki dzieci, które z uwagi na historię rodziny miały w sobie cechy pochodzenia żydowskiego, węgierskiego, serbskiego i czarnogórskiego.

Ważne z punktu widzenia twórczości Danilo Kiša zdarzenia, zaczęły dziać się po przeprowadzce do Nowego Sadu. Było to na początku II wojny światowej. Po zajęciu miasta przez państwa Osi i rozbiorze Jugosławii w 1941 roku rodzina musiała uciekać do małej wioski w zachodnich Węgrzech. Jak pamiętamy z historii, w 1944 roku na rozkaz Adolfa Eichmanna około 430 000 węgierskich Żydów zostało zatrzymanych, wysłanych do Auschwitz i zagazowanych. Byli wśród nich także Eduard Kiš i jego węgierscy krewni. Młody Danilo żył z ocalałą siostrą i matką w wielkim ubóstwie. Ojciec nie zostawił po sobie żadnych oszczędności, bowiem z powodu delirium tremens i napadów lęku, przeszedł na wcześniejszą emeryturę (wcześniej, w 1934 roku spędził trzy miesiące w szpitalu psychiatrycznym). Aby wiązać koniec z końcem, Milica robiła na drutach swetry, a dzieci po powrocie ze szkoły dorabiały jako parobkowie.

Te wszystkie wydarzenia mają zasadnicze znaczenie dla odbioru „Cyrku rodzinnego”. Książka składa się z trzech części. W pierwszej z nich, zatytułowanej "Wczesne smutki", widzimy około dwudziestu scenek z dzieciństwa. Bohaterami są tu Andreas Sam, jego siostra Ana, matka Maria i ojciec Edward (wszelkie skojarzenia z biografią autora nie są przypadkowe). Mieszkają na Bałkanach, gdzie pobrzmiewają liczne języki, a codzienność wyznaczają zwariowane pomysły mieszkańców. Trudy życia poznają po zniknięciu ojca. Wtedy młody Andreas musi wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i wypełnić powstałą pustkę. Młody człowiek dopiero stopniowo zaczyna poznawać prawdę o strasznym losie, jaki spotkał ojca.

„Ogród, popiół”, czyli pierwsza przetłumaczona na język polski powieść autora, stanowi drugi trzon omawianego tomu. To historia ojca, widzianego z perspektywy chłopca. Edward pracuje na kolei. Marzy o stworzeniu specjalnego rozkładu, który obejmowałby wszystkie środki komunikacji na całej kuli ziemskiej. Ma przy tym problemy natury psychicznej, przez co jego ambicje są nierozumiane przez ludzi wokoło. To zdecydowanie najbardziej liryczna z części książki, meandrująca między rzeczywistością, a rojeniami sennymi.

Wreszcie część trzecia, czyli „Klepsydra", stanowiąca jedno z najbardziej niezwykłych doświadczeń literackich w moim życiu. Danilo Kiš tworzy swoją narrację wokół prawdziwego listu, jaki otrzymał od ojca. Kreuje życiorysy wspomnianych w nim ludzi, opisuje sceny i wątki, które w samym pierwowzorze zostały jedynie wspomniane. Z pojedynczych słów buduje prawdziwe światy, jednocześnie rekonstruując postać ojca.

„Cyrk rodzinny” należałoby postawić na jednej półce z książkami Sebalda, Lianke, Dostojewskiego czy Manna. To prawdziwe arcydzieło współczesnej literatury, w którym głęboko przemyślana konstrukcja, łączy się z niezwykłą wrażliwością i walką o pamięć. Na pierwszy plan wysuwają się wspomnienia lat młodości, ważne są jednak również stosunki rodzinne, kontakty między rodzicami, życie w obliczu Holocaustu. Kiś wychodzi także poza to co jednostkowe i kreśli portret cyrku bałkańskiego, z jego różnorodnością etniczną, dyskryminacją i licznymi konfliktami zbrojnymi. Autobiograficzna fabuła przepełniona jest cierpieniem i smutkiem, którego nie rozjaśniają nawet dziecięce zabawy, igraszki i szaleństwa. Wszystko spowija szara poświata, mgła, która jedynie od czasu do czasu się rozstępuje. To proza jak ze snu, z zatartą granicą między piętrami znaczeń. Dużo tu metafor, ekspresji i oniryzmu. Wszystko to sprawia, że „Cyrk rodzinny” jest jak brama do innego świata: bardzo plastyczny, żywy, nostalgiczny.