Recenzja "Czteroksiąg" Yan Lianke

Wydawca: PIW

Liczba stron: 380

Tłumaczenie: Katarzyna Sarek

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: 24 kwietnia 2020 r.

Jak to zwykle bywa, gdzieś na uboczu głośnych premier, ‘najlepszych powieści 2019 roku zdaniem XYZ’, ‘książek, które koniecznie musisz przeczytać przed śmiercią’ itd., leży sobie nowy tom serii Proza Dalekiego Wschodu. Można się do tego przyzwyczaić, podobny los czeka większość ambitnych książek, do czytania których nie wystarczy dobry humor, ale też włączone myślenie. Sprawy nie ułatwiają też pozory. „Czteroksiąg” niczym wielkim się nie wyróżnia – rozmiary ani pokaźne, ani specjalnie krótkie, okładka typowa dla tej serii, z symbolem jakby żywcem wyciętym z wydanej parę lat temu „Przyduchy” (to bynajmniej nie zarzut), nazwisko autora także przeciętnemu czytelnikowi niewiele powie. Ani on bestsellerowy, ani kryminałów nie pisze, ani nawet Nobla nie dostał. Ba, nawet nikt za bardzo w sieci tej książki nie opisuje, czemu akurat się nie dziwię, ale o tym nieco później.

Załóżmy jednak, że jesteś wybranym, jedną z tych niewielu osób, które decydują się sięgnąć po najnowszą książkę Yana Lianke. Popuśćmy wodzę fantazji i przyjmijmy, że znasz nawet jego dwie poprzednie książki wydane w Polsce. Teoretycznie wiesz już zatem, czego się spodziewać. Domyślasz się, że akcja znowu zostanie osadzona na chińskiej prowincji, że bohaterami będą biedacy, a ich głównym problemem brak środków do życia. I faktycznie, częściowo będziesz mieć rację. Zwracam jednak uwagę na słowo ‘częściowo’, bo tak naprawdę to co otrzymasz, będzie daleko odbiegać od literatury, którą znasz.

Właściwie to nikt nie mógł się spodziewać, że pisarz niewydawany w swoim kraju rodzinnym, napisze taką powieść. Zwróćmy uwagę, że jej premiera miała miejsce raptem 9 lat temu, w 2011 roku. Nie jest to więc żaden klasyk, dzieło wielkiego filozofa sprzed epok. „Czteroksiąg” wydano dokładnie wtedy, gdy Nobla otrzymywał Tomas Tranströmer, triumf w National Book Award przypadł Jasmyn Ward a najlepszą książką według New York Timesa była trylogia „1Q84” Harukiego Murakamiego. Książka jest więc stosunkowo świeża, chociaż co warte odnotowania, pisana z zacięciem i fantazją godną innych czasów. Mam tu na myśli te wszystkie lata, gdy nikomu tak bardzo się nie spieszyło, gdy wydawcy i czytelnicy, nie oczekiwali kolejnego tomu opowieści w ciągu trzech, sześciu czy dziewięciu miesięcy od premiery poprzedniego, a przede wszystkim, gdy można było pisać powieści nie pod konkretny gust czy modę, ale po prostu z serca. Bez troski o koniunkturę, wyniki badań społecznych czy refleksję na temat wartości medialnej powstałego tworu.

Aby „Czteroksiąg” zrozumieć choć na tym podstawowym poziomie, musimy dopowiedzieć sobie parę faktów historycznych. Bez nich nasza lektura byłaby jak błądzenie po lesie, z którego nie ma wyjścia. Cofnijmy się około sześćdziesięciu lat, do ery Wielkiego skoku naprzód. O co chodzi? Wielki skok był celową i przygotowaną kampanią gospodarczą przeprowadzoną w latach 1958–1962 w Chińskiej Republice Ludowej w ramach realizacji ogłoszonej przez Mao Zedonga polityki trzech czerwonych sztandarów. Zakładała szybkie przekształcenie Chin z zacofanego kraju rolniczego w czołową potęgę przemysłową. Brzmi znajomo prawda? Problemy z realizacją tego planu leżały już u samych podstaw. Do jego skonstruowania i realizacji nie zaciągnięto klasy inteligenckiej, dysponującej wiedzą i kwalifikacjami do organizacji  tak złożonego procesu. Zgodnie z decyzją Najwyższego, wykształceni obywatele zostali napiętnowani jako wrogowie ludu i zamknięci w obozach. To właśnie tę klasę reprezentują bohaterowie „Czteroksięgu” – Teolog, Uczony czy Pisarz. W czasach Wielkiego skoku największą wagę przywiązywano do wytopu stali, ale przy okazji zakładano też inne, nierealne kalkulacje, jak chociażby gęsty siew na polach. Jaki był efekt tej polityki? Wielki Głód, podczas którego więźniom podawano dania przygotowane z planktonu, trocin czy drzewnej pulpy. Zrozpaczeni i bezsilni chińczycy, nie wzgardzali nawet śmieciami, padliną czy korą drzewną. W akcie desperacji zdarzały się przypadki zjadania trawy a nawet ludzkiego mięsa osób, których nie zdążono jeszcze pochować. Podkreślam te fakty, ponieważ Lianke w swojej książce silnie będzie je wyśmiewał. Zanim jednak przejdę do treści, jeszcze jedna istotna historyczna przesłanka. Kampania stu kwiatów została zainicjowana przez Mao Zedonga w maju 1956. Zasadniczym celem było uwolnienie państwa od monopolu decyzyjnego i otwarcie się na inne idee. Była to specyficzna odwilż, podczas której zachęcano intelektualistów do otwartej krytyki reżimu. W praktyce Kampania stu kwiatów była pułapką, w którą wielu dało się złapać. Masa wrogów reżimu, którzy otwarcie zaczęli krytykować władze, niespełna rok później stało się ofiarami innej akcji – Kampanii przeciwko prawicy. Jak wynika z dostępnych danych statystycznych, około 550 000 osób poddano "reedukacji przez pracę".

Osadziliśmy więc książkę we właściwym okresie historycznym. Czas byłoby przejść do treści. Jak już wcześniej wspomniałem, Lianke zdecydował się na bohatera grupowego, który symbolicznie prezentuje losy całego pokolenia, a, jak postaram się udowodnić nieco później, właściwie nie jednego pokolenia, a całego narodu, tak dawnego, jak i współczesnego. Powieść rozpoczyna się od założenia Obozu pracy nieopodal Żółtej Rzeki, czyli Huang He. Więźniami obozu są wspomniani wcześniej anonimowi intelektualiści, których rozpoznajemy jedynie po ich kompetencyjnych przydomkach. Ich zadaniem będzie praca na rzecz Ojczyzny – wysiewanie pól zbożem oraz wytop stali. Ten, kto najbardziej zasłuży się dla społeczności lokalnej, otrzyma największą liczbę kwiatków, którą później będzie mógł zamienić na rodzinne święta albo wolność. Przynajmniej takie było założenie, które jak już wiemy, nie do końca wyszło. Zamiast swobody przyszedł głód, a wraz z nim potworne sceny, o których nikt z nas nie chce nawet myśleć.

Pozostawiając interpretację „Czteroksięgu” w tym miejscu, mógłbym napisać że jest to poruszająca relacja o błędach totalitaryzmu, o zachłanności władzy, ludzkich skłonnościach do ślepego słuchania idiotycznych poleceń, o poddaniu się, stagnacji i wyparciu człowieczeństwa (chociażby w scenie linczu dokonanego na wychodzącym z obozu intelektualiście). Książka niedosłowna, operująca na wielu przerysowaniach, humorze przez łzy i pięknym języku. Mógłbym na tym szczeblu pozostać, ale wydaje mi się to niesprawiedliwym dla złożoności tego dzieła. Jest tu bowiem bardzo wiele przesłanek sugerujących, że to coś więcej niż rozliczenie się z komunizmem.

Pierwszym elementem, który zwraca naszą uwagę jest postać Dziecka, czyli przywódcy obozu. Lianke nie przez przypadek obsadza w tej roli niedoświadczonego i ograniczonego człowieka. Dziecko patrzy na świat przez pryzmat nagrody i kary. Jest fanatyczny i bezwzględnie posłuszny swojemu Wodzowi, którego imię nie pada w książce ani razu. Bez głębszej refleksji decyduje się na przyjęcie absurdalnych założeń dla pracy swojego ludu. Jego największym marzeniem jest wycieczka do stolicy i poznanie najważniejszych przedstawicieli władz. Dla realizacji tego celu gotowy jest poświęcić wszystko, włącznie z rozdawaniem kwiatków na prawo i lewo, chociażby za donosy na nielegalne związki, czy wyhodowanie pszenicy, o ziarnach większych niż orzechy. Wierzy że nagroda w postaci broni palnej, pozwoli mu wprowadzić do Obozu nowy, lepszy ład. Dziecko jest więc naiwne i puste, w czym nie pomaga też jego tendencja do rekwirowania i palenia książek. Ale Dziecko to nie tylko przywódca. To też metafora. Zwraca uwagę fascynacja postaci rysunkami Maryi, a w finałowej scenie samoukrzyżowanie. W międzyczasie doczekamy się wielu odniesień do Biblii, jak chociażby powracającej jak echo  przypowieści o Noem i jego arce. Czy właśnie tym jest dla Dziecka Obóz 99? Arką pośród innych obozów, która opracuje własną metodę wytopu stali z piasku? A może rolą Dziecka jest pojawić się znikąd, wierzyć bezgranicznie w wiarę swojego Najwyższego Ojca i umrzeć za innych na krzyżu? Inną ważną postacią jest tu Teolog. To on przedstawia Dziecku Maryję, do której w skrytości wielokrotnie sam się modlił. Bliskość słowa Bożego pozwala przetrwać mu trudy życia obozowego. Przynajmniej do czasu nadejścia wielkiego głodu. Doprowadzony na skraj swej wytrzymałości, porzuci wiarę, wyprze się jej. Lianke wyraźnie podkreśla, że brak komfortu życia może zmienić bardzo wiele, w podejściu do spraw wiecznych i metafizycznych. Trop Biblijny możemy odnaleźć już w samym tytule. Czym jest bowiem „Czteroksiąg”? Być może chodzi tu o czteroksiąg konfucjański, czyli zbiór czterech najważniejszych ksiąg stanowiących wykładnię filozofii konfucjańskiej, do których zaliczamy Wielka Naukę, Doktrynę Środka, Dialogi Konfucjańskie i Księgę Mencjusza. Wskazywałaby na to stylistyka powieści, oparta na krótkich i często patetycznych zdaniach. Mnie jednak, być może z braku przygotowania sinologicznego, bardziej przekonuje Nowy Testament i składające się na niego Ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana.

Spojrzenie na „Czteroksiąg” z perspektywy wiary chrześcijańskiej dodaje przypowieści głębi i uniwersalizmu. Zastawione na czytelnika pułapki i możliwości wcale jednak się na tym nie kończą. Spójrzmy teraz na symbolikę liczb, szczególnie istotną dla kultury chińskiej. Akcja osadzona została w Obozie 99. Dziewiątka jest liczbą magiczną z punktu widzenia starożytnego chińskiego wróżbiarstwa. Cyfra ta ma wyjątkowo silną cechę yang, ponieważ jest zbudowana z trójki – cyfry yang – podniesioną do kwadratu. Dziewięć oznacza więc długi, długowieczny, nieskończony. Spojrzenie z tej perspektywy na miejsce akcji, przenosi nasze czytelnicze wyobrażenie do teraźniejszości. Lianke funduje nam alegorię współczesności, sugeruje że ślepota pracowników, nawet tych wykształconych, ciągle ma miejsce, a gotowe na wszystko władze czerpią z tego sowite zyski. Inną ciekawą zależnością jakiej doczekałem się w książce jest symbolika Obozu 98. Ósemka oznacza w Chinach wzbogacenie się. Czyż nie o to właśnie chodziło Pianistce, która wykorzystując swoje walory fizyczne, oddawała swoje działo żołnierzowi w zamian za resztki jedzenia? A to przecież nie koniec tropów. Symbolika przybiera tu dużo szerszą formę i tak naprawdę domaga się oddzielnej pracy naukowej. Wieloznaczność barw, użytych przedmiotów, czy nawet wytopionych gwiazd pokazuje, jak drobiazgowa jest ta narracja. W jednej ze scen Pisarz oddala się od swojego obozu, zamieszkuje samodzielnie i na jałowiej ziemi stara się wyhodować niemożliwie wysokie zboże, Aby osiągnąć ten cel podlewa je każdego dnia własną krwią. Sprzedaje więc to, co ma cenniejsze. W zamian otrzymuje jedynie widmo wolności. W tej scenie Lianke ponownie dotyka problemu dobrze nam znanego ze „Snu wioski Ding” – sprzedaży krwi.

Wieloznaczność „Czteroksięgu” wynika też z przyjętej formy narracji. Lianke prowadzi ją w trzech oddzielnych dziennikach, nie ułożonych w żaden zwarty sposób. Raz przytoczy fragment relacji pierwszoosobowej Dziecka, by za chwilę przenieść się do opowieści Pisarza. Całość wieńczy traktat filozoficzny Nowy Mit Syzyfa, który w oryginalny sposób dotyka mitologicznej kwestii nieustającej pracy i przeznaczenia. Choć wszystkie elementy pasują tu do siebie idealnie, a efekt synergii osiąga niesamowite rozmiary, chciałbym bliżej przyjrzeć się roli Pisarza w dziele Lianke. Podobnie jak inni intelektualiści, został on zamknięty w Obozie i musi pracować dla dobra wspólnego. Jego talent do układania słów zostaje jednak wykorzystany przez Dziecko. Pisarz notuje przykłady wszelkich wykroczeń innych więźniów, jakich się dopatrzy w codziennym funkcjonowaniu. A to zakabluje na czytanie zakazanej lektury, a to na romans, a to znowu na ideologicznie nieposłuszeństwo. Jego pióro jest więc narzędziem zagłady i niesie śmierć, ale może być też odkupieniem dla samego twórcy. Tę postać należy odczytywać przez klucz autobiograficzny. Lianke na początku swojej kariery pisarskiej też tworzył dzieła na zamówienie wojskowe. Pisał raporty propagandowe i podobnie jak jego bohater, przyczyniał się do ślepej wiary w działania aparatu władzy, a co za tym idzie, także do zagłady społeczności. Dziennik zamieszczony w „Czteroksięgu” jest więc trochę spowiedzią i przeprosinami, a także prośbą o zrozumienie.

W mitorealistyczna opowieści Lianke spotykają się religia i poddaństwo, inteligencja i naiwne dzieci, odpowiedzialność pisarza oraz tragedia ludzkości. „Czteroksiąg” jest czymś więcej niż literaturą, którą dobrze znamy. To jedna wielka układanka, w której każde słowo ma wiele znaczeń, a pojedyncze wydarzenie może być jasne tylko z pozoru. Im więcej kontekstów poznamy i głębiej będziemy szukać, tym zaczną nam się otwierać nowe szlaki interpretacyjne. To prawdziwy labirynt, który mam wrażenie, dalej w co najmniej połowie jest dla mnie nieodgadniony. Pięknie napisana książka która jednocześnie bawi i przeraża. Dzisiaj nie jest to żaden klasyk, ale za kilkadziesiąt lat nim będzie. To dokładnie ta sama półka co Kafka, Orwell, Huxley czy Camus. Najwyższa półka. I tylko żal pozostaje, że nie opatrzono jej żadnym posłowiem czy przedmową, żadnym słownikiem pojęć i wyjaśnieniami. Pozostawiono czytelnika samemu sobie. A przecież to książka, która najbardziej domaga się dyskusji i pomocy.

Recenzja "Prawda i miłość. Czeskie sztuki współczesne"


Wydawca: ADiT

Liczba stron: 416

Tłumaczenie: Gabriela Gańczarczyk, Tomasz Grabiński i Krystyna Krauze

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: kwiecień 2020 r.

„Prawda i miłość muszą zwyciężyć nad kłamstwem i nienawiścią“. To jedno z najważniejszych zdań wypowiedzianych przez Václava Havla. Jest on kojarzony przede wszystkim z walką o demokratyzację socjalistycznej Czechosłowacji. Stał się symbolem współczesnych Czech, nie tylko dzięki skutecznej walce z systemem totalitarnym, ale również jako pierwszy przywódca narodu po upadku komunizmu. Havel jako dysydent, niestrudzony polityk, niepodległy działacz na rzecz praw człowieka, pisarz, poeta oraz dramaturg opowiadał się jednoznacznie za koncepcją nowoczesnego państwa demokratycznego, w którym prym wieść ma równouprawnione społeczeństwo obywatelskie. Recepcja działalności słynnego Czecha jest bardzo różna w kraju i na świecie. Amerykański dramaturg Arthur Miller mówił o nim „to pierwszy surrealistyczny prezydent na świecie”. Jego wieloletnia sekretarka na hradczańskim zamku, Bożena Sztepanova, zwraca uwagę, że „mówili o Tobie różnie, ale będą po Tobie płakali”. Listę pochwał i przygan można by wydłużać w nieskończoność, ale z punktu widzenia współczesnych Czech, najważniejszy jest wpływ, jaki aktywność Havla wywarła na kształt naszego sąsiada oraz na mentalność rodaków.

Z tym tematem próbują zmierzyć się twórcy książki „Prawda i miłość”, która swój tytuł czerpie właśnie od słów słynnego Czecha. Zawarto w niej dziewięć sztuk teatralnych oraz interesujący wstęp Elżbiety Zimnej, która w swojej pracy naukowej zbadała Vaclava Havla już chyba z każdej strony. W antologii zebrano teksty twórców rozpoznawalnych na całym świecie, jak Petr Zelenka, ale też artystów znanych głównie w Czechach (Petr Kolečko, David Drábek czy Tomáš Vůjtek), a nawet takich, których kojarzyć możemy przede wszystkim z innych dziedzin. Ciekawym przykładem będzie tu René Levínský – reżyser, autor książek dla dzieci, twórca o wielu nazwiskach i datach urodzenia (np. Šimon Olivětín, Arnalt Lionlőwe, Simon Uli Vetin), a także fizyk i teoretyk gier. Inną wartą odnotowania osobą jest Lenka Lagronová, która oprócz tego, że napisała ponad 20 sztuk, jest również siostrą zakonną. Ich zainteresowania i wykonywane czynności zawodowe odcisnęły silne piętno na przedstawionych w zbiorze kompozycjach.

Zebrane w tomie sztuki rzadko odnoszą się do czasów nam współczesnych. Autorzy akcję najchętniej osadzają na początku okresu transformacji, dzięki czemu starają się dotrzeć do źródeł bieżącej sytuacji społeczno-politycznej. Czasami, tak jak w przypadku pierwszej opowieści, funkcjonują dwie przestrzenie czasowe – z wtedy i z teraz. „Poker Face” Petra Kolečko, jest też jedynym dramatem, w którym obecność Havla jest całkiem namacalna. Mam też wrażenie, że to sztuka która najpełniej oddaje skostniałość i marazm współczesnych Czechów. Obserwujemy w niej Janę, która najpierw jako nastolatka, a później już jako matka, odwołuje się do tez głoszonych przez swojego sławnego rodaka. Gdy była młoda, ufała mu, szła za nim, głosiła jego słowa. Jej ojciec, karciarz Franciszek, stał po zupełnie innej stronie. Wolność, tolerancja i pozytywne emocje, są dla niego mrzonkami. Zamiast o ideach, woli mówić o bezsensie działalności obywatelskiej, a jakiekolwiek okruchy człowieczeństwa, chowa za korzyściami płynącymi z partyjki pokera. Po latach jego rolę przejmie właśnie Jana, a pełni nadziei na lepsze jutro Pawlina i Wiktor, dostaną od niej najlepszą lekcję życia. Petr Kolečko odwołuje się w swojej sztuce między innymi do towarzyskiej strony Havla. O aferach miłosnych prezydenta krąży wiele anegdot i dowcipów, które autor sztuki, przedstawia w formie prawdopodobnego ojcostwa nieznanej mu Pawliny.

Petr Zelenka dostał miejsce na aż dwie sztuki: „Job Interviews” i „Czas molekuły”. W obu prezentuje portrety ludzi, dla których najważniejsze są pieniądze i kariera. W tym sensie nie tylko powraca do filozofii Havla, ale ustawia się na tej samej szali co wcześniej przywołany „Poker Face”. Bohaterami jego sztuk są osoby, które odrzuciły empatię oraz ludzkie uczucia, a w imię splendoru są w stanie upodlić siebie i innych. Interesującą metaforę polityki i rozdziału dóbr przedstawia S. d. Ch. Miloslav Vojtíšek. Jego sztuka może być swobodnie czytana jako narzędzie uniwersalne, dobrze oddające to, co dzieje się obecnie w Polsce. Rozchodzi się o tytułową „Ostatnią gąskę”, która finansowana z budżetu państwa, ma być podstawą wspólnej uczty elity i zwykłego ludu. Cyniczny polityk woli jednak samemu napchać swój brzuch, nawet kosztem szybkiej śmierci z przeżarcia, niż odstąpić choć odrobinę mięsa innym. Nie zrobi jednak tego oficjalnie. Woli chować się ze swoim łakomstwem, a później przedstawić fakty tak, aby to z innych zrobić idiotów. 

Nurt historyczny poruszać będą dwie inne sztuki: „Wysłuchanie” Tomáša Vůjteka oraz monodramat „Aktor i stolarz Majer mówi o stanie swojej ojczyzny”. W pierwszej słyszymy dialog babci klozetowej oraz Adolfa Eichmanna, który opowiada jej swoją wersję zdarzeń II wojny światowej. Najbardziej poruszający jest tu finał. Słyszymy w nim z ust przeciętnej Czeszki, że Żydzi na ten cały los sobie zasłużyli i niczego nie powinni dostawać, bo wcześniej skradli to właścicielom czeskim. Tych więc, którzy po wojnie śmieli domagać się zwrotów majątków, należy solennie ukarać. David Zábranský, w swoim nieco przydługim monologu opartym na momentami męczących powtórzeniach, zwraca uwagę na inny aspekt historii – rozpad świata zgodnie z dualną teorią ekonomii. Ciągłą walkę bogatych o zyski i biednych o sprawiedliwość. 

Ostatnie dwie sztuki, to już całkiem jawne odwołanie się do brytyjskiej klasyki literatury, ale także do tematu emancypacji kobiet. Sherlock Holmes. Morderstwa brodatych kobiet” oraz „Ogród Jane Austen” wskazują na wciąż widoczny w czeskim społeczeństwie brak równouprawnienia. U Davida Drábka kobiety muszą się chować w klasztorze, przed silnymi i bezwzględnymi mężczyznami, z kolei Lenka Lagronová pokazuje, że nawet legendarna postać Jane Austen, nie mogła zostać należycie nagrodzona, za swój nieoceniony wkład w rozwój europejskiej kultury.

„Prawda i miłość” to smutny obraz upadku pięknych ideałów. Artyści starają się przywołać wiele przejawów nienawiści, egocentryzmu oraz niesprawiedliwości, które prowadzą do powstawania przemocy wobec słabszych. Dostaje się naukowcom, politykom, karierowiczom, korporacjom, mężczyznom, prostemu ludowi. Każdy ma coś na sumieniu i dobrze, że czescy autorzy o tym przypominają. Być może czasami ich wizje są niesmaczne, przerysowane, karykaturalne albo po prostu za bardzo teatralne, być może niektóre ironie i użyte figury są dobrze nam znane i wielokrotnie wcześniej wykorzystywane, być może język będzie czasami zbyt oczywisty, a dłuższe fragmenty wiejące nudą. Zasadniczo jednak „Prawda i miłość” to kawał potężnej literatury, która operując typowymi dla modernizmu środkami, uwypukla ciemną stronę społeczeństwa jako takiego. Nie tylko czeskiego, ale też naszego. Zdecydowanie do głębszego przemyślenia.

Recenzja "Ostatni Szwajcar na Ziemi" Lambert Król

Wydawca: SEQOJA

Liczba stron: 124

Oprawa: miękka

Premiera: 22 czerwca 2020 r.

Lambert Król jest pisarzem osobnym, sadowiącym się na obrzeżach i zakolach polskiej literatury emigracyjnej. Tworzy z daleka od literackich targowisk. W swojej działalności nie wykorzystuje tanich chwytów, a zamiast potoku słów i wyrazistej fabuły woli wymykające się szufladkowaniu miniatury. Autor „Mersi filmol”, Polak od lat mieszkający w Szwajcarii, przyjmuje praktykę narracyjną, którą Dirk Uffelmann określił jaki „samoorientalizację”. Chodzi mianowicie o ironiczną i głęboko sarkastyczną stylizację własnego, wschodniego pochodzenia na niecywilizowaną i dziką przestrzeń, którą pisarz przeciwstawia ‘nowoczesnemu’ szwajcarskiemu światu. Proletaryzacja Polaka mieszkającego na Zachodzie potrafi przyjąć tu bardzo różne formy, a najbardziej wyrazista jest tam, gdzie do gry wchodzą kwestie kulinarne. W jednej z opowieści Król wyposaża swojego rodaka w ogórki kiszone, z którymi ten rusza na wojaż po Szwajcarskich restauracjach. Nie może być przecież tak, że ogórki octowe zwyciężą. Dopóki oręż jest w ręku, wszystko jest możliwe, a jak wiemy, Polak nigdy się nie poddaje.

Nie dajmy się zwieść pozornej błahości tych historii. Figury jakich użyje pisarz mogą na pierwszy rzut oka wydać się banalne i oczywiste, istotne jest jednak to, co się pod nimi kryje. Autor „Ostatniego Szwajcara na Ziemi” z upodobaniem uderza w narodowe czy kulturowe pewniki, będące efektem stadności myślenia. Fantazyjna ironia, kreacyjny surrealizm, zamiłowanie do koncepcyjnych paradoksów, humor, przekora, ludzkie uczucia, ale także filozoficzny stosunek do świata, w którym jest miejsce na niezbywalne wartości – to wszystko sprawia, że opowiadania Króla czyta się z niesłabnącą uwagą od początku, aż do końca. Szczególnie biorąc pod uwagę, że to właśnie otwierające i kończące narracje są tymi najlepszymi. W „199 franków” obserwujemy człowieka samotnego, który postanawia wynająć na kilka dni przyjaciela (czuję tu silną inspirację filmem „Ona” Spike’a Jonze). W bogatej i przygotowanej na każdą okoliczność Szwajcarii, nie stanowi to żadnego problemu. Zbliżenie obcych sobie osób jest możliwe dzięki profesjonalizmowi i bliskości natury. Co jednak wydarzy się po okresie usługi? Właśnie w takich momentach na wierzch wychodzi dojrzałość warsztatu Króla, który nie idąc utartą ścieżką, wcale nie udziela odpowiedzi, ale w istocie pyta. I to stanowi o intelektualnej atrakcyjności jego pisarstwa. 

Szwajcaria nie jest w tej książce tym krajem, który znamy z przewodników lub lekcji geografii. To wielobarwna kraina, gdzie mnogość języków i ciekawych zwyczajów, miesza się ze sztywnymi regułami i różnorodnością smaku. Autor rozmyśla między innymi o zasadach prowadzenia dzieci do przedszkola, o impulsywnym dążeniu do oszczędzania, o corocznych, alpejskich obrzędach, o polityce imigracyjnej, o różnicach wewnętrznych Szwajcarii francuskojęzycznej i niemieckojęzycznej czy o uzyskiwaniu pozwoleń administracyjnych. Wachlarz kwestii godnych rozpatrzenia jest zaskakująco szeroki i daję sobie rękę uciąć, że niewielu z nas, Polaków mieszkających w Polsce, byłoby gotowych zamieszkać w tym kraju, nie popełniając przy tym szeregu wykroczeń prawnych i normatywnych. Nawet mając w głowie ostrzeżenia Króla. 

„Ostatni Szwajcar na Ziemi” jest, oprócz świetnej zabawy, także modelowym przykładem tego, jak wiele w życiu młodego pisarza może dać współpraca z profesjonalnym Wydawnictwem. Czytając debiut Króla „Mersi filmol”, czułem radość, mieszającą się z rozczarowaniem. Za dużo było tam niepewności, a zbyt mało harmonii. Opowieści fiction, mieszały się z non-fiction, przez co powstała forma była niejednorodna, czytelna głównie dla grupy Polaków, którzy na własnej skórze posmakowali szwajcarskiej ‘gościnności’. Nowe dzieło pisarza to zupełnie inna bajka. Tu od pierwszego opowiadania dobrze wiemy na czym stoimy, co wcale nie oznacza, że autor poskąpi nam wielu niespodzianek. Możemy mentalnie przygotować się na ciągłe, subtelne przeskakiwanie między fantazją a realnymi problemami, między snem a rzeczywistością. Lambert Król umiejętnie połączył specyfikę regionu, o którym opowiada, z uniwersalnymi wartościami i momentami baśniową, folklorystyczną narracją. Dzięki temu „Ostatni Szwajcar na Ziemi” będzie czytelny w wielu miejscach na świecie. Autor tą książką zrobił krok do przodu, może nawet dwa. Teraz będzie już tylko trudniej!