Recenzja "Kraina śniegu" Yasunari Kawabata


Wydawca: PIW

Liczba stron:
156

Oprawa: twarda

Premiera: 1969 r.

Akcję swojej książki Yasunari Kawabata osadził w małej miejscowości uzdrowiskowej zagubionej gdzieś pośród japońskich gór. Głównymi beneficjentami tego miejsca są amatorzy sportów zimowych oraz wielbiciele gorących źródeł. Pewnego dnia do miasteczka trafi Shimamura – samotny podróżnik, mający wystarczająco środków aby nie musieć liczyć się z wydatkami. Bohater książki przybywa pociągiem, w którym będzie wnikliwie obserwować siedzącą nieopodal Yoko. Dziewczyna zachwyca go swoją urodą, pięknym głosem oraz troską, jaką okazuje swojemu choremu towarzyszowi. Ta przelotna fascynacja nie będzie miała później romantycznego rozwinięcia, zwieńczenie platonicznej znajomości będzie tragiczne. Zanim jednak poznamy zakończenie, autor zaprosi czytelnika do obserwacji niespiesznej i subtelnej gry rozgrywającej się między Shimamurą oraz Komako – gejszą, którą bohater książki poznał jeszcze zanim ta zdecydowała się na taki zawód.  Ich wzajemne relacje, zupełnie odmienne kulturowo od naszych kategorii, będą bardzo statyczne i wręcz nierealistyczne. Przeprowadzone rozmowy, wspólne picie sake i uczucie samotności we dwoje właściwie kończą oś dramaturgiczną dzieła. Powieść japońskiego Noblisty nie ma bowiem linearnej fabuły. Ludzie się spotykają, gawędzą, podziwiają przyrodę i próbują odnaleźć siebie. Wyjście poza obręb własnego, chaotycznego ja nie jest jednak proste i bohaterowie gubią się wśród ciemnych zaułków swojej duszy, jakby nie rozpoznawali właściwej drogi w tunelu przeznaczenia.

„Kraina śniegu” przenosi czytelników w świat japońskiego środowiska, tradycji i zagadkowej obyczajowości.  Kawabata bogatą paletą słów kreśli nam pejzaże, które zawsze kryją w sobie jakąś tajemnicę. Zachwycać mogą nas czerwone drzewa podczas później jesieni, jak i przykryte grubą warstwą puchu idylliczne terytoria, o których autor pisze z niesłabnącą delikatnością. Tytułowa kraina śniegu, staje się dla Shimamury mitycznym miejscem położonym poza czasem i  przestrzenią, obszarem, gdzie naturalna harmonia pozwala odciąć się od codzienności. W swoim warsztacie pisarz posługuje się specyficzną symboliką, zanurzoną w japońskiej kulturze. Niczym malarz zwracać będzie uwagę na drobne szczegóły otoczenia – barwy ubrań, przedmiotów, zmieniającej się natury. Arkadyjskość ojczystego pejzażu splata się z realistyczną refleksją o osobliwym napięciu między parą bohaterów, swoistą interakcją przyczyniającą się do piętrzenia kolejnych stopni labilności, zazdrości, pożądania, fałszu oraz niezrozumienia.

Noblista wykreował powieść wielowymiarową. Czytelnik zachwycając się pięknem opisów przyrody, zauważa w pewnym momencie, że ten odległy krajobraz przenika jakaś nienazwana mgła, utrudniająca postrzeganie wyraźnych konturów opisywanego świata i wprowadzająca niepewność człowieka usytuowanego w kręgu szeroko pojętego bytu. W trakcie lektury brnie się, czasem z niemałym trudem, w głąb onirycznego ekosystemu, przepełnionego surrealizmem i jakąś symboliczną magią, której być może nawet nie rozumiemy, podświadomie czujemy jednak, że jest ona pierwotna i lojalna wobec życia „tu i teraz”. Dotyka i przejmuje człowieka w całości, nie pozwala na chwilę zawahania i zwątpienia. Jest to historia podróżowania po świecie i podróżowania do wnętrza siebie, wraz z ciężką do ogarnięcia oraz zrozumienia historią pary, która nie podróżowała nigdzie.

„Kraina śniegu” emanuje mądrością pisarza rozumiejącego potrzebę szukania miejsca w życiu i możliwości pogodzenia się z tym, co musi się stać, co jest nieuchronne. Fascynuje pięknem słowa: bogactwem metafor, baśniowymi i sennymi nastrojami, surowymi dialogami. Jest to proza spokojna, niespieszna, refleksyjna. Do czytania powolnego, delektowania się, zagłębiania w szczegóły. Opowieść tak plastyczna, że każdy opisywany szczegół widzi się dokładnie, a każde przeżywane uczucie, choć często sprzeczne z naszą hierarchią moralności, trafia wprost do czytelniczego serca. Książka odległa od naszej codziennej rzeczywistości, nie dająca łatwych recept, niewyczerpanych pokładów banalności, nie próbująca niczego narzucić czy udowodnić. Nie zawiera intryg, prostych chwytów ani stylistycznej zabawy. To literatura egzystencjalnie głęboka, sięgająca daleko poza porządek rzeczy i myśli, tylko od nas zależy, czy chcemy się na nią otworzyć. Jeśli lubicie tę hipnotyzującą narrację znaną z „Głosu góry” czy „Śpiących piękności. Tysiąc żurawi”, ta książka was na pewno nie rozczaruje.


Ocena:

Recenzja "Był sobie chłopczyk" Ewa Winnicka


Wydawca: Czarne
 
Liczba stron:
208


Oprawa: twarda

Premiera: 11 października 2017 r.

„Był sobie chłopczyk” zaczyna się jak rasowy kryminał. Dwóch nastolatków znajduje w cieszyńskim stawie ciało lalki, które po policyjnych oględzinach okazuje się dzieckiem. Od tego momentu podążamy za śledczymi, którzy przez dwa lata będą usiłowali rozwiązać sprawę śmierci anonimowego dziecka, którego dla ułatwienia nazwano „Jasiem”.

Ewa Winnicka swój reportaż podzieliła na trzy części, tworząc w ten sposób swoisty tryptyk o wadach systemu opieki społecznej. Pierwszy akt książki koncentruje się wokół działań policji. W tej detektywistycznej relacji zapoznamy się z kolejnymi krokami podejmowanymi przez jednostkę. Przyjrzymy się tropom jakie będą badane, fałszywym doniesieniom osób postronnych, wątpliwościom jakie budzi wiarygodność działania MOPS. Autorka śledzi osoby zaangażowane, patrzy im na ręce, wskazuje słabe strony śledztwa, ale i przedstawia policjantów, którzy postanowili odnaleźć sprawców morderstwa niewinnego chłopca za wszelką cenę. Między wierszami akcji poszukiwawczej będziemy mogli wyczytać historię nędzy i patologii jaka dopada wiele rodzin, które w sprawę zostały włączone często przypadkowo.

Drugi komponent reportażu to relacja o rodzinie, w której przyszło wychowywać się Szymonowi. Ewa Winnicka analizuje losy nie tylko matki i ojca chłopca, ale i innych członków tej rodziny. Wnikliwie przedstawia tło wydarzeń - przeszłość, warunki społeczno-ekonomiczne oraz sylwetki najważniejszych postaci, aby czytelnik dostrzegł praprzyczyny, które w końcu doprowadziły do dramatu. Reporterka daleka jest przy tym od tępienia czy z drugiej strony usprawiedliwiania sprawców. Rzeczowo przytacza fakty, dając możliwość czytelnikowi indywidualnej interpretacji wydarzeń.

W ostatniej części książki poznajemy losy sprawców po aresztowaniu. Autorka koncentruje uwagę na głównych bohaterach tej brutalnej sztuki, wnikliwie przedstawia ich zeznania i wzajemne podkopywanie dołków pod sobą, nie zapomina jednak przy tym o jednostkach, o których w tej sprawie było najciszej, a które być może utraciły dużo więcej niż rodzice, czyli rodzeństwie Szymona.

Reportaż Ewy Winnickiej – choć niewielkich rozmiarów – podejmuje się próby diagnozy bardzo wielu problemów. Autorka analizuje kondycję polskich rodzin, proces powstawania i funkcjonowania patologii, nieskuteczność pomocy publicznej i bierność sąsiedzką. Jest przy tym bardzo uważna i dociekliwa. Poza zapisami wysłuchanych historii odnajdziemy w książce także relacje policjantów czy wyciągi z procesu sądowego. Pisarka wykazała się olbrzymimi pokładami empatii i zrozumienia, podając nam tę mroczną historię w wolnej od patosu i krytyki formie. Trudno jest pisać o tak bulwersującej sprawie w sposób daleki od sensacji, i może właśnie w tym tkwi siła tej książki. Autorce udaje się nas poruszyć poprzez czułą bezstronność, odcięcie się od nachalnego grania emocjami i skupienie się na ukazaniu łańcucha powiązań jakie musiały jednocześnie wystąpić, aby ta tragedia mogła funkcjonować w tajemnicy przez lata.

To reportaż, po którego lekturze pojawi się w nas wiele złości, ale i świadomość tego, jak bezradni jesteśmy wobec przemocy w rodzinie. Wstrząsa nas nie tylko obojętność wobec krzywd dzieci, ale także obraz zaniedbania, zapomnienia i brak miłości. Snując opowieść jednego śledztwa, reporterka ukazuje problemy systemowe: rodzinnych tragedii, luk w działaniu pomocy społecznej, ale i mediów, które porzuciły sprawę Szymona, bo wydarzyła się inna katastrofa. „Był sobie chłopczyk” to także prowadzona wielotorowo relacja o wzajemnej wzgardzie pary konkubentów, o tym jak relacje w związku mogą przełożyć się na tragedię latorośli. Ewa Winnicka opowiada o cierpieniu pokrzywdzonych, ale także o rozwoju wewnętrznego skrzywienia, które doprowadza do powstania muru nieporozumienia, a w konsekwencji pasma krzywd.
 
Głębia moralnego niepokoju autorki i bezkompromisowa rzetelność wstrząsa sumieniem czytelnika. Reporterka nie narzuca się z natrętnymi dydaktyzmami, ale poprzez wyrazistość obrazu nakazuje indywidualną refleksję, myślowe zatrzymanie się, zadumę nad życiem i rzeczywistością, wszak w tym wypadku każdy z nas może być winny niedopatrzenia. „Był sobie chłopczyk” to dobra książka, z wszystkimi wadami i zaletami reportażu, przedstawiająca wiele skomplikowanych zależności między zażyłością a obcością wobec kogoś, kto z definicji ma być bliski.


Ocena: